Teraz nie mam wątpliwości, że wśród kobiet, które mnie wówczas otaczały, były takie, które wiele wycierpiały i które dręczyły straszliwe wspomnienia. Jednak gdy przyglądałam się im dzień po dniu, jak pracowicie doglądają swoich mężów i dzieci, trudno mi było w to uwierzyć – w to, że kiedykolwiek dotknęły ich tragedie i koszmary wojny. Nigdy nie starałam się uchodzić za nieprzyjazną, lecz prawdopodobnie rację mieli ci, którzy twierdzili, iż nie czyniłam żadnych wysiłków, by rozwiać to wrażenie. Działo się tak dlatego, że w owym okresie mego życia nadal pragnęłam, by pozostawiono mnie w spokoju.
Dlatego z niemałym zainteresowaniem przysłuchiwałam się rozmowie tych dwóch kobiet na temat Sachiko. To popołudnie na przystanku tramwajowym trwa jak żywe w mojej pamięci. Był to jeden z pierwszych jasnych, słonecznych dni po czerwcowych deszczach i wszędzie dookoła nasiąknięte wodą cegły i beton schły w promieniach słońca. Stałyśmy na moście kolejowym i po jednej stronie torów, u stóp wzgórza, widać było skupisko dachów, jak gdyby domy sturlały się ze zbocza. Za tymi domami, w niewielkim oddaleniu, znajdowały się nasze bloki, cztery sterczące betonowe słupy. Opanowało mnie wtedy coś na kształt współczucia dla Sachiko i wydało mi się, że rozumiem po części tę powściągliwość, którą dostrzegłam, obserwując ją z oddali.
Tego lata miałyśmy zostać przyjaciółkami i przynajmniej przez krótki czas mogłam cieszyć się jej zaufaniem. Trudno byłoby mi opisać nasze pierwsze spotkanie. Pamiętam, że pewnego popołudnia dostrzegłam jej sylwetkę daleko przed sobą na ścieżce prowadzącej z terenu, gdzie stały bloki. Śpieszyłam się, lecz Sachiko maszerowała przed siebie szybkim krokiem. Wtedy na pewno znałyśmy się już z imienia, gdyż pamiętam, że zawołałam do niej, gdy znalazłam się bliżej.
Sachiko odwróciła się i poczekała, aż zrównam się z nią.
– Czy coś się stało? – spytała.
– Cieszę się że cię znalazłam – powiedziałam, dysząc. – Chodzi o twoją córkę. Gdy wychodziłam z domu, zauważyłam, że bierze udział w jakiejś bójce. Tam, niedaleko rowów.
– W bójce?
– Z dwójką innych dzieci. Jeden z nich to jakiś chłopiec. To była nieprzyjemna bójka.
– Rozumiem. – Sachiko ruszyła przed siebie. Podążyłam za nią.
– Nie chciałam cię niepokoić – odezwałam się. – Jednak to wyglądało na nieprzyjemną bójkę. Wydaje mi się, że miała skaleczony policzek.
– Ach tak.
– To było tam, na skraju tego pustkowia.
– Czy myślisz, że nadal się biją? – spytała, nie przerywając marszu na grzbiet wzgórza.
– Chyba nie. Widziałam, że twoja córka ucieka. Sachiko spojrzała na mnie z uśmiechem.
– Nie jesteś przyzwyczajona do widoku bijących się dzieci?
– No cóż, sądzę, że dzieci zawsze się biją. Lecz myślałam, że powinnam ci o tym powiedzieć. A ponadto nie wydaje mi się, by wybierała się do szkoły. Inne dzieci szły w stronę szkoły, lecz twoja córka kierowała się ku rzece.
Sachiko nadal szła przed siebie, nie odzywając się ani słowem.
– Prawdę mówiąc – ciągnęłam – już wcześniej zamierzałam ci o tym powiedzieć. Widzisz, ostatnimi czasy nieraz widywałam twoją córkę. Gotowa jestem przypuścić, że pozwala sobie na wagarowanie.
Ścieżka rozwidlała się na szczycie wzgórza. Sachiko zatrzymała się i spojrzałyśmy na siebie.
– To miło, że tak się martwisz, Etsuko – powiedziała. – Doprawdy miło. Pewna jestem, że będziesz wspaniałą matką.
Wcześniej wydawało mi się – podobnie jak kobietom na przystanku tramwajowym – że Sachiko ma około trzydziestki. Prawdopodobnie jednak jej młodzieńcza figura była nieco myląca, gdyż jej twarz była twarzą osoby starszej. W jej spojrzeniu malowało się lekkie rozbawienie, a sposób, w jaki mi się przyglądała, sprawił, że zaśmiałam się z zażenowaniem.
– Wdzięczna jestem, że zwróciłaś się do mnie w taki sposób – kontynuowała. – Lecz, jak widzisz, jestem dość zajęta. Muszę iść do Nagasaki.
– Rozumiem. Po prostu pomyślałam, że najlepiej będzie, gdy cię znajdę i powiem ci o tym. To wszystko.
Przez chwilę patrzyła na mnie z tym samym rozbawieniem. Wreszcie powiedziała:
– Jak to miło z twojej strony. Teraz jednak proszę mi wybaczyć. Muszę iść do miasta. – Skłoniła się i ruszyła ścieżką prowadzącą do przystanku tramwajowego.
– Chodziło mi o to, że miała skaleczony policzek -powiedziałam, unosząc nieco głos – A rzeka jest miejscami bardzo niebezpieczna. Pomyślałam, że najlepiej będzie, gdy cię znajdę i powiem ci o tym.
Odwróciła się, spoglądając na mnie raz jeszcze.
– Jeśli nie masz żadnych innych zmartwień na głowie, Etsuko, to może zechcesz zająć się przez dzień moją córką – zaproponowała. – Wrócę po południu. Jestem pewna, że znajdziecie wspólny język.
– Nie mam nic przeciwko temu, jeśli tego sobie życzysz. Muszę powiedzieć, że twoja córka jest zbyt młoda, by pozostawiać ją cały dzień bez opieki.
– Jak to miło z twojej strony – powtórzyła Sachiko, po czym uśmiechnęła się kolejny raz. – Jestem pewna, że będziesz wspaniałą matką.
Po rozstaniu z Sachiko ruszyłam w dół wzgórza. Niebawem znalazłam się przy naszym bloku. Przede mną rozciągało się pustkowie. Ponieważ dziewczynki nie było, zamierzałam wejść do domu, lecz wtedy dostrzegłam jakiś ruch nie opodal brzegu rzeki. Mariko musiała wcześniej kucać, gdyż teraz widziałam jej postać wyraźnie odcinającą się od błotnistej przestrzeni. Początkowo opanowało mnie pragnienie, by zrezygnować z całego zamysłu i powrócić do prac domowych, koniec końców jednakże ruszyłam w jej kierunku, starannie omijając liczne rowy.
O ile nie zawodzi mnie pamięć, wtedy właśnie po raz pierwszy rozmawiałam z Mariko. Całkiem możliwe, że owego ranka w jej zachowaniu nie było nic niezwykłego, gdyż – mimo wszystko – byłam dla tego dziecka kimś obcym i miała pełne prawo traktować mnie z podejrzliwością. I jeśli naprawdę czułam się wówczas dziwnie nieswojo, prawdopodobnie była to najnormalniejsza reakcja na zachowanie Mariko.
Tego ranka nurt rzeki toczył się wartko, a poziom wody był nadal dość wysoki po zakończonej kilka tygodni wcześniej porze deszczowej. Ziemia opadała stromo w dół, gdzie łączyła się z brzegiem rzeki, a błoto u podnóża zbocza było zdecydowanie wilgotniejsze. Mariko ubrana była w prostą bawełnianą sukienkę sięgającą kolan, a krótko przycięte włosy nadawały jej twarzy chłopięcy wygląd. Podniosła wzrok bez uśmiechu, obrzucając spojrzeniem moją postać stojącą na szczycie wzgórza.
– Dzień dobry – powiedziałam. – Właśnie przed chwilą rozmawiałam z twoją matką. Na pewno jesteś Mariko-san.
Dziewczynka stała bez słowa, nie spuszczając ze mnie wzroku. To, co wzięłam poprzednio za skaleczenie na jej Policzku, okazało się plamą błota.
– Czy nie powinnaś być w szkole? – spytałam. Przez chwilę jeszcze milczała. Wreszcie odparła:
– Nie chodzę do szkoły.
– Ale przecież wszystkie dzieci muszą chodzić do szkoły. Nie chciałabyś też tam pójść?
– Nie chodzę do szkoły.
– Czy jednak twoja mama nie posłała cię tam? Mariko nie odpowiedziała ani słowem. Zamiast tego odsunęła się ode mnie o krok.
– Uważaj – ostrzegłam ją. – Bo wpadniesz do wody. Jest ślisko.