Выбрать главу

Wracając do domu, zatrzymała się przy krzakach pomidorów i mimo gęstej mżawki przyglądała im się przez dłuższą chwilę. Nagle zaczęła poprawiać tyczki, postawiła kilka, które zupełnie się przewróciły, a potem przykucnąwszy tak nisko, że kolanami dotykała niemal mokrej trawy, umocowała siatkę, którą ustawiłam dla ochrony przed buszującymi tam ptakami.

– Dziękuję ci, Niki. Bardzo to miłe z twojej strony -rzekłam, gdy weszła. Mruknęła coś w odpowiedzi i usiadła na kanapce. Zauważyłam, że jest zakłopotana. – Naprawdę zupełnie zaniedbałam pomidory w tym roku – ciągnęłam. – Choć w sumie nie ma to większego znaczenia. Ostatnio nie wiem, co mam robić z moimi pomidorami. W ubiegłym roku dałam większość z nich Morrisonom.

– O, Boże – powiedziała Niki. – Morrisonowie. A jakżeż to się miewają nasi starzy, dobrzy Morrisonowie?

– Niki, Morrisonowie to naprawdę zupełnie przyzwoici ludzie. Nigdy nie potrafiłam pojąć, dlaczego zawsze mówisz o nich tak lekceważącym tonem. Kiedyś przecież przyjaźniłaś się z Cathy.

– Och, tak, Cathy. A ona co porabia? Pewnie nadal mieszka w domu, co?

– Cóż, tak. Teraz pracuje w banku.

– Cała ona.

– Moim zdaniem jest to absolutnie rozsądna rzecz, zważywszy jej wiek. A wiesz, że Marilyn wyszła za mąż?

– Tak? A za kogo?

– Nie pamiętam, kim jest jej mąż. Widziałam go tylko raz. Wydawał się bardzo miły.

– Przypuszczam, że jest wikarym lub kimś w tym rodzaju.

– Wiesz, Niki, naprawdę nie rozumiem, dlaczego mówisz to takim tonem. Morrisonowie byli zawsze dla nas bardzo mili.

Niki westchnęła ze zniecierpliwieniem.

– Kiedy patrzę na ich zachowanie, robi mi się niedobrze – stwierdziła. – Zobacz, jak oni wychowali swoje dzieci.

– Przecież przez całe lata nie widywałaś Morrisonów.

– Widywałam ich dostatecznie często, gdy przyjaźniłam się z Cathy. Tacy ludzie są po prostu beznadziejni. Właściwie Cathy zasługuje na współczucie.

– Obwiniasz ją, ponieważ nie przeniosła się do Londynu tak jak ty? Muszę powiedzieć, Niki, że nie przystaje to do owej tolerancyjności, z której ty i twoi przyjaciele jesteście tak dumni.

– Och, to bez znaczenia. I tak nie rozumiesz, o czym mówię. – Spojrzała w moją stronę, po czym znów westchnęła. – To bez znaczenia – powtórzyła, patrząc w przeciwną stronę.

Przez chwilę nie spuszczałam z niej wzroku. W końcu odwróciłam się do okna i pracowałam dalej w milczeniu.

– Wiesz co, Niki – odezwałam się po jakimś czasie. – Cieszę się, że masz dobrych przyjaciół, z którymi lubisz spędzać czas. Nadszedł czas, byś pokierowała własnym życiem. To rzecz zupełnie naturalna.

Moja córka nie odezwała się ani słowem. Gdy spojrzałam na nią, czytała jedną ze znalezionych w szufladzie gazet.

– Z przyjemnością poznałabym twoich przyjaciół -powiedziałam. – Zawsze możesz ich tutaj zaprosić.

Niki potrząsnęła głową, gdyż opadające włosy przeszkadzały jej w czytaniu. Na jej twarzy pojawił się wyraz skupienia.

Powróciłam do moich roślin, ponieważ dobrze wiedziałam, co chce mi przez to powiedzieć. Za każdym razem, gdy zdradzam zainteresowanie jej życiem w Londynie, bardzo delikatnie, choć wyraźnie daje mi do zrozumienia, iż pożałuję, jeśli będę drążyć ten temat. W związku z tym, gdy próbuję wyobrazić sobie jej życie, w głównej mierze muszę się opierać na przypuszczeniach. Jednakże z jej listów – a przychodzą one często – dowiaduję się rzeczy, o których nie wspomniałaby w czasie rozmowy. Stąd wiem, na przykład, że jej chłopak ma na imię David i że studiuje politykę w jednej z londyńskich uczelni. Gdybym jednak w trakcie naszej rozmowy spytała choćby, jak się czuje, wiem dobrze, że natychmiast zatrzasłaby przede mną drzwi. W tej dość agresywnej obsesji na punkcie prywatności Niki przypomina swoją siostrę. Albowiem prawdę mówiąc, obydwie moje córki miały ze sobą wiele wspólnego, o wiele więcej niźli mój mąż gotów był przyznać. Jego zdaniem różniły się od siebie diametralnie; utrzymywał ponadto, że Keiko jest osobą trudną z natury i niewiele możemy dla niej uczynić. Szczerze mówiąc – choć nigdy nie stwierdził tego otwarcie – Keiko odziedziczyła swoją osobowość po ojcu. Nie starałam się temu zaprzeczać; łatwiej było przecież obwiniać Jira aniżeli nas. Oczywiście mój mąż nie znał Keiko, gdy była małym dzieckiem. Gdyby miał taką możliwość, niechybnie dostrzegłby, jak podobne były obie dziewczynki w swoich najwcześniejszych latach. Obydwie były gwałtowne i zaborcze, a gdy coś je zdenerwowało, nie potrafiły – tak jak inne dzieci – szybko zapomnieć urazy, lecz chodziły nadąsane przez pozostałą część dnia. A mimo to z jednej z nich wyrosła szczęśliwa, pewna siebie młoda kobieta (jestem optymistką, jeśli chodzi o przyszłość Niki), podczas gdy druga z roku na rok coraz bardziej nieszczęśliwa, w końcu odebrała sobie życie. Nie potrafię z równą łatwością jak mój mąż obciążać winą Natury albo Jira. Jednakowoż te sprawy należą już do przeszłości i rozpamiętywanie ich nie przynosi wiele pożytku.

– Wiesz co, mamo – powiedziała Niki. – Dziś rano to byłaś ty, prawda?

– Dziś rano?

– Usłyszałam te dźwięki dziś rano. Dość wcześnie, około czwartej.

– Przepraszam, że cię obudziłam. Tak, to byłam ja. -Zaczęłam się śmiać – A myślisz, że kto to mógł być? – Dalej się śmiałam i nie mogłam przestać.

Niki, z gazetą na kolanach, patrzyła na mnie uważnie.

– Przepraszam, że cię obudziłam, Niki – powiedziałam wreszcie, opanowując śmiech.

– Nie szkodzi, i tak już nie spałam. Coś nie najlepiej ostatnio sypiam.

– Po tym całym zamieszaniu z pokojami. A może powinnaś pójść do lekarza?

– Być może tak zrobię. – Niki wróciła do swojej gazety.

Odłożyłam nożyce i odwróciłam się do niej.

– Wiesz, to dziwne. Dziś rano znów miałam ten sam sen.

– Jaki sen?

– Opowiadałam ci o nim wczoraj, lecz sądzę, że nie słuchałaś. Znów śniła mi się ta dziewczynka.

– Jaka dziewczynka?

– Ta, którą widziałyśmy na huśtawce dwa dni temu, kiedy poszłyśmy do herbaciarni. Niki wzruszyła ramionami.

– Ach, ta – powiedziała, nie odrywając wzroku od gazety.

– Choć prawdę mówiąc, to wcale nie była ta dziewczynka. Zdałam sobie z tego sprawę dopiero dziś rano. Wydawało mi się, że to ta, a jednak się myliłam.

Niki spojrzała na mnie. Potem powiedziała: – Pewnie chodzi ci o nią. O Keiko.

– Keiko? – Zaśmiałam się. – Cóż za dziwny pomysł. A dlaczegóż miałaby to być Keiko? Nie, to nie miało nic wspólnego z Keiko.

Moja córka wciąż patrzyła na mnie niepewnym wzrokiem.

– To taka dziewczynka, którą kiedyś znałam. Dawno temu – rzekłam.

– Jaka dziewczynka?

– Nikt, kogo byś znała. To było dawno temu. Niki ponownie wzruszyła ramionami. – W ogóle trudno mi zasnąć. Zeszłej nocy nie spałam dłużej niż cztery godziny.

– To dość niepokojące, Niki. Zwłaszcza w twoim wieku. Chyba powinnaś zwrócić się do lekarza. Zawsze możesz iść do doktora Fergusona.

Niki wykonała jeden ze swoich gestów oznaczających zniecierpliwienie i wróciła do artykułu swojego ojca.