Выбрать главу

– Tak, niewątpliwie. Najwyraźniej to jakieś nieporozumienie.

– Obawiam się, że tak, Etsuko. Całe to wydarzenie pamiętam tylko dlatego, że doszło do niego tuż przed naszym wyjazdem i że od tej pory nie widziałam mojej kuzynki. Jednak nazywanie tego kłótnią jest absurdem. – Zaśmiała się. – Szczerze mówiąc, wierzę, iż Yasuko też się śmieje na samo wspomnienie.

Być może tego samego ranka postanowiłyśmy, że przed wyjazdem Sachiko wybierzemy się gdzieś na całodzienną przechadzkę. I pewnego upalnego popołudnia kilka tygodni później udałam się w towarzystwie Sachiko i jej córki do Inasa. Jest to pagórkowaty rejon Nagasaki, skąd widać cały port, z prawdziwie górską scenerią dookoła. Nie musiałyśmy jechać daleko – były to te same wzgórza, które widziałam z okna w mieszkaniu – lecz w owych czasach każde wyjście z domu było dla mnie czymś rzadkim i wycieczka do Inasa wydawała mi się prawdziwą wyprawą. Pamiętam, że wyczekiwałam jej niecierpliwie; jest to jedno z moich najmilszych wspomnień z tamtych dni.

Przepłynęłyśmy rzekę promem w samo południe. Po wodzie cały czas niosły się dźwięki dochodzące z portu – stukot młotów, pisk maszyn i raz na pewien czas głęboki głos syreny okrętowej – lecz w owych czasach, w Nagasaki, te dźwięki nie były nikomu niemiłe; świadczyły o powracającym życiu i nadal potrafiły w osobliwy sposób podnosić na duchu.

Gdy przepłynęłyśmy rzekę, znacznie wyraźniej poczułyśmy powiew morskich wiatrów i dzień przestał wydawać się tak duszny. Hałasy z portu, niesione przez wiatr, dochodziły nas nawet tutaj, gdy usiadłyśmy na ławce na dziedzińcu stacji kolejki linowej. Ów wiatr napawał nas tym większą radością, że dziedziniec raczej nie chronił przed słońcem; był to po prostu betonowy plac, który – zatłoczony w owym dniu głównie przez matki z dziećmi – przywodził na myśl szkolne boisko. Po jednej stronie, za szeregiem obrotowych barierek, widać było specjalne drewniane platformy, gdzie zatrzymywały się wagoniki kolejki linowej. Przez kilka minut siedziałyśmy jak zahipnotyzowane, patrząc na wznoszące się i opadające wagoniki. Jeden wznosił się ponad linię drzew, stopniowo zmieniając się w maleńki punkcik na niebie, podczas gdy jego towarzysz zniżał się i rósł, aż wylądował na platformie. Wewnątrz małej budki obok barierek jakiś człowiek przesuwał dźwignie; na głowie miał czapkę i kiedy kolejny pojazd zatrzymywał się bezpiecznie na platformie, wychylał się przez okienko, by porozmawiać z grupką zebranych wokół dzieci.

Do pierwszego w tym dniu spotkania z ową Amerykanką doszło w rezultacie naszej decyzji o wyprawie kolejką linową na szczyt wzgórza. Sachiko udała się wraz z córką po bilety, a ja przez chwilę zostałam sama na ławce. Po chwili na drugim końcu dziedzińca dostrzegłam małe stoisko ze słodyczami i zabawkami, przyszło mi na myśl, że mogłabym kupić jakieś cukierki dla Mariko, więc wstałam z ławki i podeszłam w tamtą stronę. Przede mną stała dwójka dzieci, kłócąc się, co mają kupić. Czekając na swoją kolej, zauważyłam wśród zabawek małą, plastykową lornetkę. Dzieci nie przestawały się spierać, a ja rzuciłam okiem za siebie. Sachiko i Mariko wciąż stały przy barierkach; zdawało mi się, że Sachiko rozmawia z jakimiś dwoma kobietami.

– Czy mogę czymś pani służyć?

Dzieci już nie było. Przede mną stał jakiś młody mężczyzna w schludnym letnim mundurze.

– Czy mogę ją zobaczyć? – spytałam, wskazując lornetkę.

– Oczywiście, proszę pani. To tylko zabawka, lecz działa zupełnie dobrze. Przyłożyłam lornetkę do oczu i spojrzałam w kierunku zbocza – widok był zaskakująco wyraźny. Skierowawszy lornetkę na dziedziniec, zobaczyłam Sachiko i jej córkę. Tego dnia Sachiko była ubrana w lekkie, barwne kimono związane elegancką szarfą – strój, jak przypuszczam, zarezerwowany tylko na specjalne okazje – i prezentowała się wdzięcznie na tle tłumu. Wciąż rozmawiała z tymi dwoma kobietami, z których jedna wyglądała na cudzoziemkę.

– Kolejny upalny dzień, proszę pani – odezwał się młody człowiek. – Czy wybiera się pani kolejką linową?

– Tak, za chwilę jedziemy.

– Widok jest wspaniały. Na szczycie budujemy teraz wieżę telewizyjną. Przed końcem tego roku kolejka będzie dochodziła aż do samego szczytu.

– To wspaniale. Życzę miłego dnia.

– Dziękuję pani bardzo. Z lornetką w ręku ruszyłam przez dziedziniec. Choć w owym czasie nie rozumiałam angielskiego, domyśliłam się od razu, że młoda kobieta jest Amerykanką. Była wysoka, miała rude, kręcone włosy i okulary o zakończonych szpiczaście bokach. Mówiła do Sachiko donośnym głosem i ze zdumieniem skonstatowałam, że Sachiko odpowiada jej zupełnie płynnie. Druga kobieta, Japonka, była wyraźnie pulchna i zdawała się mieć około czterdziestu lat. Obok niej stał równie pulchny chłopczyk w wieku ośmiu lub dziewięciu lat. Gdy podeszłam bliżej, skłoniłam się, życzyłam im wszystkim miłego dnia, po czym wręczyłam Mariko lornetkę.

– To tylko zabawka – powiedziałam – lecz może uda ci się zobaczyć to i owo.

Mariko rozerwała opakowanie i przyjrzała się lornetce z poważną miną. Spojrzała przez nią, najpierw na dziedziniec, a potem na stok wzgórza.

– Powiedz „dziękuję”, Mariko – odezwała się Sachiko.

Mariko nadal spoglądała przez lornetkę. Potem odsunęła ją od twarzy i przełożyła plastykowy pasek przez głowę.

– Dziękuję, Etsuko-san – powiedziała z lekką niechęcią.

Amerykanka wskazała lornetkę, powiedziała coś po angielsku i zaśmiała się. Lornetka zainteresowała również pulchnego chłopca, który do tej pory obserwował stok wzgórza i zjeżdżającą w dół kolejkę linową. Zbliżył się nieco do Mariko ze wzrokiem wbitym w lornetkę.

– Bardzo to miłe z twojej strony, Etsuko – powiedziała Sachiko.

– Nie ma o czym mówić. To tylko zabawka. Kolejka przyjechała i przeszłyśmy przez obrotowe barierki na puste drewniane deski. Te dwie kobiety chłopiec byli oprócz nas jedynymi pasażerami. Mężczyzna w czapce wyszedł ze swojej budki i wprowadził nas pojedynczo do wagonika. Z jego wnętrza ziało pustką i metalicznym chłodem. Z wszystkich stron były duże okna, a wzdłuż dwóch dłuższych ścian ustawiono ławki.

Ponieważ wagonik stał jeszcze kilka minut na platformie, pulchny chłopczyk zaczął niecierpliwie krążyć od ściany do ściany. Mariko wyglądała przez okno, klęcząc na ławeczce. Z naszej strony widać było dziedziniec i grupkę stojących przy barierkach widzów. Mariko zdawała się sprawdzać skuteczność swojej lornetki, to przybliżając ją do oczu, to znów oddalając ją od nich. Potem ów pulchny chłopczyk podszedł bliżej i klęknął na ławeczce obok niej. Przez pewien czas dzieci nie zwracały na siebie uwagi. Wreszcie chłopiec powiedział:

– Chcę teraz popatrzeć – i wyciągnął rękę po lornetkę.

Mariko spojrzała na niego zimno. – Akira, nie wolno tak mówić – upomniała go matka. – Poproś ładnie tę młodą damę.

Chłopczyk cofnął rękę i popatrzył na Mariko, która odpowiedziała mu śmiałym spojrzeniem. Wtedy odszedł i stanął przy innym oknie.

Gdy wagonik ruszył, dzieci przy obrotowych barierkach poczęły machać rękami. Instynktownie złapałam za metalową poręcz biegnącą wzdłuż okna, a owa Amerykanka wydała z siebie nerwowy okrzyk i wybuchnęła śmiechem. Dziedziniec malał w oczach, a potem stok wzgórza zaczął się poruszać; wagonik, pnąc się coraz wyżej i wyżej, chwiał się nieznacznie. Przez chwilę zdawało się, że czubki drzew ocierają się o okna, po czym nagle wszystko ustąpiło i zawisnęliśmy w przestworzach. Sachiko zaśmiała się cicho i wskazała coś za oknem. Mariko wciąż patrzyła przez lornetkę.