Wagonik wdrapał się na szczyt, a my wyszliśmy zeń ostrożnie, jakby nie dowierzając, że znaleźliśmy się na pewnym gruncie. Tutaj nie było już betonowego dziedzińca i z drewnianej podłogi wyszliśmy prosto na niewielką, porośniętą trawą polankę. Poza mężczyzną w mundurze, który wyprowadził nas na zewnątrz, w pobliżu nie było nikogo. W tyle polanki, prawie ukryte wśród sosen, stały drewniane stoliki piknikowe. Gdy nieco doszłyśmy do siebie po tej podróży, podeszłyśmy do barierki i spojrzałyśmy na opadający stok. Po chwili przyłączyły się do nas obydwie kobiety z chłopcem.
– Zapiera dech w piersiach, prawda? – powiedziała do mnie Japonka. – Obwożę moją przyjaciółkę po różnych interesujących miejscach. To jej pierwsza wizyta w Japonii.
– Rozumiem. Mam nadzieję, że się jej podoba.
– Ja również. Niestety nie znam angielskiego zbyt dobrze. Pani przyjaciółka posługuje się nim znacznie lepiej niż ja.
– O tak, ona zna go doskonale.
Spojrzałyśmy obie w kierunku Sachiko. Była zatopiona w rozmowie z ową Amerykanką.
– Miło być osobą tak dobrze wykształconą. Cóż, życzę pani miłego dnia – odezwała się Japonka.
Gdy wymieniłyśmy ukłony, moja rozmówczyni zaczęła dawać znaki Amerykance, że czas już iść.
– Proszę, chciałbym zobaczyć – powiedział pulchny chłopczyk poirytowanym tonem. Znów stał z wyciągniętą ręką. Mariko patrzyła na niego tak samo jak w wagoniku. – Chcę ją zobaczyć – rzucił z gniewem.
– Akira, pamiętaj, że masz być miły dla tej młodej damy.
– Proszę! Chcę ją zobaczyć.
Mariko patrzyła na niego jeszcze przez chwilę, po czym zdjąwszy lornetkę z szyi, wręczyła mu ją. Chłopiec przyłożył ją do oczu i przed kilka chwil wyglądał za barierkę.
– Jest do niczego – oznajmił wreszcie, zwracając się do matki. – Nie jest tak dobra jak moja. Zobacz, mamo, nie widać nawet dobrze tamtych drzew, zobacz. – Wyciągnął rękę z lornetką w kierunku matki. Mariko sięgnęła po nią, lecz chłopiec umknął jej, po czym znów wyciągnął rękę do matki. – Zobacz, mamo. Nie widać nawet tych drzew, tych blisko.
– Akira, w tej chwili oddaj ją tej młodej damie.
– Ta lornetka nie jest tak dobra jak moja.
– Posłuchaj, Akira, nieładnie jest tak mówić. Nie każdy ma tyle szczęścia co ty.
Mariko sięgnęła po lornetkę i tym razem chłopiec ustąpił. – Powiedz młodej damie „dziękuję” – odezwała się jego matka. Malec nie odezwał się ani słowem i ruszył przed siebie. Matka zaśmiała się. – Dziękuję bardzo – powiedziała do Mariko. – Byłaś bardzo miła. – Teraz z kolei uśmiechnęła się do Sachiko i do mnie. – Cudowny widok, nieprawdaż? Życzę paniom miłego dnia.
Usłana sosnowym igliwiem ścieżka wspinała się zygzakami po zboczu góry. Wędrowałyśmy niespiesznie, często zatrzymując się na krótki odpoczynek. Mariko była spokojna i – raczej ku mojemu zdziwieniu – nie wykazywała chęci do niewłaściwego zachowania. Jednakże nie miała najmniejszego zamiaru iść razem ze swoją matką czy ze mną. Raz wlokła się za nami, zmuszając nas do ciągłego spoglądania przez ramię, to znów mijała nas biegiem i maszerowała przodem.
Amerykankę spotkałyśmy po raz drugi mniej więcej godzinę po opuszczeniu kolejki linowej. Schodziła wraz z przyjaciółką ścieżką i już z daleka pozdrowiła nas radośnie. Idący za nimi pulchny chłopiec udawał, że nas nie widzi. Mijając nas, Amerykanka powiedziała coś do Sachiko po angielsku, a usłyszawszy odpowiedź, wybuchnęła głośnym śmiechem. Wydawało się, że ma ochotę zatrzymać się i porozmawiać, lecz Japonka i jej syn nie zwolnili kroku. Pomachała więc ręką i powędrowała dalej.
Kiedy pogratulowałam Sachiko jej znajomości angielskiego, roześmiała się, lecz nie odezwała ani słowem. Spotkanie to, jak zdołałam zauważyć, wywarło na niej niezwykłe wrażenie. Umilkła i szła obok mnie zatopiona w myślach. Potem, gdy Mariko po raz kolejny pobiegła naprzód, powiedziała do mnie:
– Mój ojciec był niezwykle poważanym człowiekiem, Etsuko. Naprawdę niezwykle poważanym. Jednakże w rezultacie jego zagranicznych kontaktów pewien mężczyzna starający się o moją rękę o mały włos byłby odwołał swoje oświadczyny. – Uśmiechnęła się lekko i potrząsnęła głową. – Jakie to dziwne, Etsuko. Zdaje się, że to wszystko działo się w jakiejś innej epoce.
– Tak. Tyle rzeczy się pozmieniało – stwierdziłam. Ścieżka skręcała ostro, po czym znów pięła się pod górę. Drzewa nagle znikły i nad nami rozpostarł się ogrom nieba. Daleko z przodu Mariko krzyczała coś i pokazywała ręką. Później pobiegła w podnieceniu przed siebie.
– Nie widywałam często mojego ojca – mówiła dalej Sachiko. – Większość czasu spędzał za granicą, w Europie i Ameryce. Gdy byłam młoda, marzyłam, że pewnego dnia pojadę do Ameryki i zostanę aktorką. Moja matka śmiała się ze mnie. Jednak mój ojciec mawiał, że jeśli dobrze opanuję język angielski, bez trudu mogę zostać kobietą interesu. Lubiłam się uczyć angielskiego.
Mariko zatrzymała się w miejscu wyglądającym na płaskowyż. Znów coś do nas krzyknęła.
– Pewnego razu – ciągnęła Sachiko – ojciec przywiózł mi z Ameryki książkę, angielskie wydanie Opowieści wigilijnej. To stało się moją ambicją, Etsuko. Chciałam nauczyć się angielskiego tak dobrze, by mocją przeczytać. Niestety nigdy mi się to nie udało. Po ślubie mój mąż zabronił mi się dalej uczyć, ba, nawet kazał mi wyrzucić tę książkę.
– Wielka szkoda – powiedziałam.
– Taki właśnie był mój mąż, Etsuko. Prawdziwy patriota i człowiek wielkiej surowości. Nie można jednak powiedzieć, że był najtroskliwszym mężczyzną. Niemniej jednak pochodził z doskonałej rodziny i moi rodzice uważali go za dobrą partię. Nie protestowałam, gdy zabronił mi uczyć się angielskiego. Szczerze mówiąc, nie było sensu tego kontynuować.
Doszłyśmy do miejsca, gdzie stała Mariko; był to niewielki, kwadratowy placyk przylegający z jednej strony do ścieżki, ogrodzony kilkoma dużymi otoczakami. Gruby pień drzewa, które zwaliło się na skraj placyku, został z wierzchu ścięty i wygładzony, tak że tworzył wygodną ławkę. Sachiko i ja usiadłyśmy, by złapać oddech.
– Nie podchodź zbyt blisko krawędzi, Mariko! – zawołała Sachiko.
Dziewczynka przekroczyła ogrodzenie z otoczaków i patrzyła przez lornetkę przed siebie.
Czułam się raczej niepewnie, siedząc tak na krawędzi góry i obrzucając spojrzeniem rozciągający się pode mną widok; daleko, w dole, widziałyśmy port przypominający fragment jakiegoś skomplikowanego urządzenia, które ktoś zostawił w wodzie. Po przeciwnej stronie portu, na drugim brzegu, ciągnął się szereg wzgórz biegnących w kierunku Nagasaki. Ziemia u podnóża wzgórz upstrzona była domami i różnymi budynkami. Hen, daleko, po naszej prawej stronie, port przechodził w morze.
Siedziałyśmy tam, odpoczywając i ciesząc się lekkim wiaterkiem.
– Aż trudno uwierzyć, że cokolwiek się tutaj wydarzyło, prawda? – odezwałam się. – Wszystko aż tętni życiem. A przecież cały ten obszar w dole – zatoczyłam łuk ręką – cały ten obszar został tak bardzo zniszczony przez bombę. A spójrz teraz.
Sachiko skinęła głową, po czym odwróciła się do mnie z uśmiechem.
– Jesteś dziś w wyśmienitym nastroju, Etsuko – zauważyła.
– Cieszę się, że tu przyszłam. Dzisiaj postanowiłam, że będę dobrej myśli. Uczynię wszystko, by mieć szczęśliwą przyszłość. Pani Fujiwara zawsze mi powtarza, że trzeba umieć patrzeć przed siebie. I ma rację. Gdyby ludzie tak właśnie nie postępowali, wówczas wszystko, to – znów zakreśliłam łuk ręką – wciąż byłoby kupą gruzu.