– Wspinaczka po drzewach jest niebezpieczna – stwierdziła jego matka gniewnie.
– On nie spadł – uspokajałam ją. – Nawet nie zdążył dobrze na nie wejść.
– Mógł sobie coś złamać. Uważam, że dzieciom powinno się odradzać coś takiego. To takie niemądre.
– Kopnęła mnie – załkał chłopiec. – Strąciła mnie z drzewa. Próbowała mnie zabić.
– Kopnęła cię? Dziewczynka cię kopnęła? Zauważyłam, że Sachiko rzuciła swojej córce krótkie spojrzenie. Mariko znów była wysoko na drzewie.
– Próbowała mnie zabić.
– Dziewczynka cię kopnęła?
– Pani syn po prostu się zsunął – wtrąciłam pośpiesznie. – Ja wszystko widziałam. Nawet nie miał skąd spaść.
– Kopnęła mnie. Chciała mnie zabić.
Kobieta również się odwróciła i spojrzała w kierunku drzewa.
– Po prostu się zsunął – powtórzyłam.
– Nie powinieneś robić takich głupstw, Akira – powiedziała z gniewem jego matka. – Wspinanie się na drzewa to rzecz niebezpieczna.
– Ona próbowała mnie zabić.
– Nie wolno ci wspinać się na drzewa. Chłopiec w dalszym ciągu łkał.
W japońskich miastach – znacznie bardziej aniżeli w miastach angielskich – restauratorzy, właściciele herbaciarni i sklepikarze z całych sił pragną przyśpieszyć zapadnięcie ciemności; na długo przedtem, nim zgaśnie światło dnia, w oknach pojawiają się zapalone lampy, a nad drzwiami podświetlone szyldy. Gdy tego wieczora znalazłyśmy się znowu na ulicach Nagasaki, miasto lśniło od świateł i neonów. Wzgórza Inasa opuściłyśmy późnym popołudniem, udając się na kolację do restauracji położonej na jednym z pięter domu towarowego Hamaya. Potem, niechętnie myśląc o zakończeniu tego dnia, spacerowałyśmy leniwie bocznymi uliczkami, pragnąc jak najpóźniej dotrzeć do zajezdni tramwajowej. Pamiętam, że bardzo modne w owym czasie wśród par stało się publiczne trzymanie się za ręce – coś, czego nigdy nie zrobilibyśmy z Jirem – i idąc ulicami miasta, widziałyśmy wiele takich par, które wyruszyły na poszukiwanie wieczornych rozrywek. Niebo, jak zwykle w letnie wieczory, przybrało kolor bladofioletowy. Na wielu straganach sprzedawano ryby i o tej porze dnia, gdy łodzie rybackie powracały do portu, nierzadko można było spotkać przepychających się przez zatłoczone uliczki mężczyzn dźwigających na barkach kosze pełne świeżo złowionych ryb. Właśnie w jednej z takich uliczek, pełnej śmieci i leniwie wędrujących przechodniów, natknęłyśmy się na kram z loterią kujibiki. Ponieważ nigdy tego nie lubiłam, a w Anglii czegoś takiego nie ma – może z wyjątkiem wesołych miasteczek – zupełnie zapomniałabym, że coś takiego kiedykolwiek istniało, gdyby nie wspomnienie owego wieczoru.
Stanęłyśmy za zebranym tłumem. Jakaś kobieta trzymała w górze dwu- lub trzyletniego chłopczyka; na podwyższeniu mężczyzna z chustką owiniętą wokół głowy wychylał się tak, by dziecko mogło sięgnąć do trzymanej przezeń w wyciągniętych rękach miski. Chłopczykowi udało się wybrać jeden los, lecz nie bardzo wiedział, co ma z nim dalej robić. Trzymał go w rączce i patrzył pustym wzrokiem na otaczające go rozbawione twarze. Mężczyzna z chusteczką wychylił się jeszcze bardziej i powiedział coś do dziecka, co wywołało dookoła falę śmiechu. W końcu matka postawiła dziecko na ziemi, wzięła od niego los i wręczyła go mężczyźnie. Wygraną stanowiła szminka do ust, którą kobieta przyjęła ze śmiechem.
Mariko stała na palcach, usiłując dojrzeć ustawione na kramie nagrody. Nagle odwróciła się do Sachiko i zażądała:
– Chcę kupić los.
– To strata pieniędzy, Mariko.
– Chcę kupić los. – Z całej jej postawy przebijała jakaś dziwna determinacja. – Chcę zagrać w kujibiki.
– Proszę, Mariko-san – powiedziałam, oferując jej monetę.
Spojrzała na mnie z zaskoczeniem. Potem wzięła monetę i zaczęła przepychać się przez tłum. Kilka innych osób spróbowało szczęścia. Jakaś kobieta wygrała cukierka, a mężczyzna w średnim wieku gumową piłkę. Wtedy przyszła kolej na Mariko.
– Uważaj, mała księżniczko. – Mężczyzna starannie wstrząsnął miską. – Zamknij oczy i pomyśl o tym wielkim misiu.
– Nie chcę tego misia – odparła Mariko. Mężczyzna zrobił zabawną minę i ludzie zaczęli się śmiać.
– Nie chcesz dużego, kudłatego misia? No cóż, mała księżniczko, co w takim razie byś chciała?
Mariko wskazała palcem na kram.
– Ten kosz.
– Ten kosz? – Mężczyzna wzruszył ramionami. – W porządku, księżniczko, zamknij oczy i pomyśl o tym koszu. Gotowa?
Mariko wygrała doniczkę do kwiatów. Wróciła do nas i wręczyła mi nagrodę.
– Nie chcesz jej? – spytałam. – To twoja wygrana.
– Chciałam kosz. Kocięta potrzebują teraz swojego kosza.
– No cóż, trudno. Mariko zwróciła się do matki: – Chcę spróbować jeszcze raz. Sachiko westchnęła.
– Robi się późno.
– Chcę spróbować. Jeszcze tylko raz. I znowu przepchnęła się przez tłum. Tymczasem Sachiko zwróciła się do mnie i powiedziała: – To zabawne, lecz zrobiła na mnie zupełnie inne wrażenie. Myślę o twojej przyjaciółce, pani Fujiwara.
– Tak?
Sachiko odchyliła głowę, żeby lepiej mnie widzieć. – Nie, Etsuko. Obawiam się, iż nigdy nie odbierałam jej tak jak ty. Twoja przyjaciółka zrobiła na mnie wrażenie kobiety, której nic w życiu nie zostało.
– To nieprawda – odrzekłam.
– Czyżby? A czegóż takiego może się jeszcze spodziewać, Etsuko? Czy ma coś takiego, co nadawałoby sens jej życiu?
– Ma swoją jadłodajnię. Może to niewiele, ale dla niej to coś istotnego.
– Jadłodajnię?
– I ma jeszcze syna. Jej syn ma szansę wiele osiągnąć.
Sachiko znów patrzyła w kierunku kramu.
– Tak, pewnie tak – powiedziała ze znużonym uśmiechem. – Ma jeszcze syna.
Tym razem Mariko wygrała ołówek i wróciła do nas z ponurą miną. Zaczęłyśmy zbierać się do odejścia, lecz Mariko wciąż spoglądała w kierunku kramu kujibiki.
– Chodźże. Etsuko-san musi już wracać do domu -powiedziała Sachiko.
– Chcę spróbować jeszcze raz. Tylko jeden raz. Sachiko westchnęła ze zniecierpliwieniem i spojrzała na mnie. Wzruszyłam ramionami i zaśmiałam się.
– No dobrze – zgodziła się Sachiko. – Spróbuj jeszcze raz.
Kilka osób wygrało różne nagrody. Pewna młoda kobieta wygrała puderniczkę, a zebrani powitali to aplauzem. Widząc Mariko po raz trzeci, mężczyzna w chustce zrobił kolejną zabawną minę.
– Kogóż ja widzę, znów nasza mała księżniczka! Nadal chcesz wygrać kosz? A nie wolałabyś dużego, kudłatego misia?
Mariko nie odezwała się ani słowem, czekając, aż mężczyzna wyciągnie w jej stronę miskę. Gdy wyjęła los, mężczyzna przyjrzał mu się z uwagą, po czym rzucił okiem za siebie na wystawione nagrody. Jeszcze raz dokładnie zbadał los, by w końcu kiwnąć głową.
– Nie wygrałaś kosza, lecz wygrałaś… główną nagrodę!
Dokoła rozległy się śmiechy i oklaski. Mężczyzna podszedł do kramu i wrócił z czymś, co wyglądało jak duża, drewniana skrzynka.
– Żeby twoja mama miała w czym trzymać warzywa! – oznajmił, zwracając się bardziej do tłumu niż do Mariko, i przez chwilę trzymał skrzynkę w górze. Stojąca obok mnie Sachiko wybuchnęła śmiechem i przyłączyła się do oklasków. Widzowie ustawili się w szpaler, by Mariko mogła przejść ze swoją nagrodą.