Выбрать главу

– Zobaczą… – ziewnął. – I co z tego?

Jak wytłumaczyć wskrzeszeńcowi z XXI wieku wróżbę ze Studni Czasu? Definiując nieznane przez znane, musiałaby mu opowiedzieć teraz połowę „Multitezaurusa". W ostatniej chwili ugryzła się w język.

– Ludzie plotkują. Inni wychowankowie jezuitów. Sami jezuici. Musimy przeczekać z dala od nich. Tu ma pan nowe ubranie. Proszę się pośpieszyć.

Co powiedziawszy, wyszła, by mógł się swobodnie odziać. Stanęła tuż za załomem muru; skryta w cieniu, pozostawała niewidoczna ze skrzyżowania korytarzy. Ojciec Frenete oczywiście wiedział o wszystkim, nie miała jednak ochoty odpowiadać na dociekliwe pytania innych mieszkańców klasztoru. Padłyby bez wątpienia na widok jej ubioru, niedwuznacznie sugerującego, iż natychmiast po powrocie z Szerokiego Świata wybiera się na dłuższą wyprawę w głąb Czarnego Lądu. Niech się facet pośpieszy. Nerwowo postukiwała obcasem o ścianę. Biły dzwony na prymę.

Może rzeczywiście – pomyślała – jestem jego strażnikiem, nadzorcą więziennym, on jest więźniem, a ja strażnikiem, może rzeczywiście. Taki stosunek zachodzi jedynie między osobami sobie równymi: ktoś jest wolny, i ja mu tę wolność ograniczam, rozszerzając bezprawnie wolność własną; odbieram, co do niego należy. Gdy wszakże brak równości… Właściciel nie jest strażnikiem swego psa, i nie jest pies jego więźniem, chociaż trzymany w obroży i na łańcuchu. Właściciel jest natomiast jego opiekunem. A w każdym razie powinien nim być.

Cóż bowiem rzekł mi Judas? Słów tych nie użył, lecz sens był jasny: przekazuję ci tę własność – miej nad nią pieczę.

Pochlebiała sobie, że powiedziała Zamoyskiemu prawdę, że od początku mówiła mu tylko prawdę; stanowiło to rodzaj sportu ekstremalnego moralności, by nigdy nie skłamać temu, który zdany jest całkowicie na twoją łaskę i w każde twoje słowo wierzyć musi.

Judas istotnie zatelefonował, jeszcze przed świtem. Rozmowa toczyła się za pośrednictwem zwykłych aparatów dźwiękowych, absolutne retro i Ortodoksja. Ominęli Plateau, nie korzystali nawet z łączy satelitarnych; sygnał biegł światłowodem, bezpośrednio z Puermageze do Farstone.

Judas streszczał się. Armand filius Barański, niepodległa inkluzja niejawnej Tradycji, poinformowału Lożę o wykryciu skazy topologicznej w Mlecznej Drodze, około czterech tysięcy czterystu lat świetlnych od oryginalnej lokacji Sol-Portu. Ktoś ukradł ponad cztery parseki sześcienne kosmosu. W usuniętej przestrzeni mieścił się cały system gwiezdny – teraz ślad po nim nie pozostał. Wysłane przez Cywilizację zębowce natknęły się w okolicy jedynie na kilkanaście deformanckich instalacji. Szacowano je na dwie-ście-trzysta Kłów.

Czyżby więc Port Deformantów? Tamci zaprzeczali. Nawet jeśli szczerze – czy jakukolwiek Deformant może ręczyć za innu Deformantu? A już na pewno nie za wszystkich. Na rym wszak polega Deformacja, że nie uznaje żadnej normy cywilizacyjnej.

Na dodatek kilka zrzeszeń Deformantów żądało od Cywilizacji odszkodowań w naturze, to znaczy w Kłach lub w czystej materii egzotycznej. Odszkodowań za co? Judas poinformował Angelikę, iż zwołano posiedzenie Wielkiej Loży; jeszcze tego publicznie nie ogłoszono.

Sytuacja zaczynała więc przyjmować znamiona kryzysu. Toczyła się tu jakaś gra, a Judas nie znał ani jej zasad, ani stawki, ani tożsamości graczy. Żeby obraz jeszcze bardziej zamącić, Cesarz w związku ze śledztwem w sprawie niedawnych zamachów na McPhersona raportował o licznych zaburzeniach na pustych Polach Plateau HS, których to zaburzeń źródła ani metody nie był w stanie jak dotąd odkryć. Dało to asumpt do następnej lawiny histerycznych hipotez o Spływach. W mediach po raz kolejny odżyją wszystkie te histeryczne mitologie Plateau, enstahsowie zaczną swoje protesty antyprogresowe, Horyzontaliści ponowią separatystyczne postulaty, na giełdach Domu pójdzie w górę parytet EM…

Najgorsze, co mogło spotkać klan McPhersonów: wybuch wojny z powodu wskrzeszeńca stanowiącego ich własność. Mała Loża i tak już zdawała się przychylać do wniosku o odebranie Gnosis monopolu na import pozacywili-zacyjnej wiedzy. Jeśli teraz -

– Panno McPherson? Wyjrzała zza załomu.

– Idziemy!

– Moje bagaże z Farstone -

– Nie ma pan więcej bagaży.

– Przecież -

– Co?

– Kiedy wylatywaliśmy z Farstone, obiecała mi pani, że wszystko -

– To jest wszystko.

Trzymał w rękach torbę i neseser.

– Przyleciałem z Warszawy firmowym czarterem Tranx-Polu, zabrałem mnóstwo sprzętu, kilka garniturów -

– Nie będą teraz panu potrzebne garnitury. Idziemy.

– Zaraz! Muszę zadzwonić -

– Do kogo? Po co? – Zirytowana, kopnęła w mur. -Obudź się! Co ci mówiłam? Nie przyleciałeś z Warszawy! Nie pracujesz w żadnym TranxPolu! Nie masz do kogo zadzwonić! To, co pamiętasz – to pozostałości katastrofy w twojej głowie. Dotarło wreszcie?

Przyglądał się jej z zainteresowaniem jeszcze przez długą chwilę po tym, jak zamilkła. Speszyła się, opuściła wzrok, gęste włosy zakryły twarz, odruch dziecinny. Zamoyski odłożył bagaż, ujął ją za rękę – odstąpiła, chciała się wyrwać, nie udało się, był silniejszy, przestała się więc szarpać, uniosła wyzywająco głowę – ujął ją za rękę i pocałował w grzbiet dłoni.

– Angeliko, aniele mój, prowadź – zadeklamował, uśmiechając się pod wąsem.

I ja mam go strzec, ja mam go kontrolować. Ruszyła szybkim krokiem ku bocznym schodom. Po coś ty właściwie go do mnie posłał, ojcze? Jedyna rzecz, której nie mogli mnie nauczyć jezuici, nie nauczyła Afryka: siły i słabości mężczyzny.

Wymknęli się niezauważeni w czasie mszy. Angelika już wcześniej przygotowała konie. Odjechali na południe, potem skręcili na południowy wschód, potem na północny

wschód, wzdłuż rzeki. Kończyła się już pora deszczowa, mimo nocnej ulewy koryto było prawie suche.

Zamoyski na koniu stanowi! zaiste pocieszny widok. Oglądała się nań przez ramię, za każdym kolejnym zerknięciem miał bardziej zbolałą minę. O nic nawet nie pytał, co stanowiło najdobitniejszy dowód kompletnego pognębienia Adama Zamoyskiego.

Zsiadłszy z wierzchowca na postój w porze sjesty (a jak on zsiadał, trzeba było to widzieć), ułoży! się wskrzeszeniec na wznak w płytkim cieniu zbocza rzecznego wąwozu. Kapelusz nasunął na twarz i dopiero spod kapelusza, bezpieczny przed szyderczym wzrokiem Angeliki, uspokoiwszy oddech, wywarkiwat swoje pytania.

– Dlaczego?

– Bo należy zrobić wszystko, by uniknąć wojny.

– A co ja mam do waszych wojen? – parsknął.

– Zwrócono na ciebie uwagę. Istnieje możliwość… Istnieje taka przyszłość, w której…

– Macie tu wehikuły czasu?

– Co? Nie! – parsknęła zirytowana. – Po prostu… – poszukała w głowie definicji – węzły chronopatyczne czarnych dziur pozwalają na ruch pod prąd czasu cząstek o zerowej lub przyzerowej masie.

– Aha. – Kapelusz na jego twarzy nawet nie drgnął. Sfrustrowana, sięgnęła i strąciła mu go z głowy. Zamrugał.

Nachyliła się nad Zamoyskim, przesłaniając mu pół błękitnego nieba.

– Tworzy się kontrolowane kolapsy, kraftuje geometrię dokolnej czasoprzestrzeni. – Wymawiała słowa powoli, czyniąc wyraźne odstępy między zdaniami. Ona go widziała, on – tylko plamę cienia, a przecież nie mógł odwrócić wzroku; przyszpiliła go do kamienistej gleby, ani drgnie. – Stąd pochodzą przepowiednie probabilistyczne. Można

działać ku ich realizacji lub przeciwko. Więc opierając się na informacjach ze Studni Gnosis, usuwamy cię z widoku, by zminimalizować szansę wybuchu wojny.

– Jacy „my"?

– My. McPhersonowie.

– Ale co ja w ogóle mam do tej hipotetycznej wojny?

– Nie wiem. Tak wyszło ze Studni.

– Aha. No pięknie. Ile ty masz lat?

– Dziewiętnaście.

Czemu zapytał akurat o wiek? Wstała, by odprowadzić konie do najbliższej kałuży. Pierwsza osoba liczby mnogiej pojawiła się na jej wargach w odruchu, który ją samą zaskoczył i którego do końca nie rozumiała. Tydzień w Far-stone wystarczył; ten tydzień i gorzki jad zaufania, tak podstępnie wpuszczony w jej żyły w pustaczych katakumbach zamku. Judas najwyraźniej dopracował metodę do perfekcji, ćwicząc ją na niezliczonych dzieciach i wnukach, które lata i stulecia przed Angeliką sączyły swe sieroce sny w zimne kamienie klasztoru Puermageze.

Ponownie usiłowała zmusić się do nienawiści. (Co za ojciec, Król-Mechanik, a nie ojciec…!). Nic z tego. Czuła się McPhersonem. Jakże mogła sprzeciwić się Judasowi, sprzeciw był niemożliwy, nie było miejsca na sprzeciw, nie pozostała najmniejsza szczelina. On zwierzał się jej z kłopotów, z planów i tajemnic – nawet nie prosząc o dyskrecję! W najnaturalniejszy z możliwych sposobów – przyznawał jej prawo do nazwiska, do krwi, do dziedzictwa. Okazane przez Judasa zaufanie związało ją skuteczniej od tuzina sieci konekcyjnych w mózgu. Przekupił ją, zdawała sobie sprawę.

Chciałam zostać przekupiona, szepnęła swemu błotnemu odbiciu w zmąconej kałuży. Marzyłam o tym, śniłam. Angeliką McPherson. Tego czekałam. Wyszczerzyła się do błota, błoto oddało uśmiech.

– Jak ja właściwie mogę się przekonać, że mnie od początku do końca nie okłamujesz? – zawołał Zamoyski, wachlując się kapeluszem.

– To trudne – przyznała, wróciwszy z wierzchowcami. – O to przecież chodzi, żeby odciąć cię od Plateau. Ale, bądźmy szczerzy, z dwudziestopierwszowiecznym mózgiem jesteś tak totalnym ignorantem -

– Dziękuję bardzo.

– Nie trzeba, to z głębi serca. Jesteś tak totalnym ignorantem, że nie masz wyjścia, musisz przyjąć pewne rzeczy na wiarę.

Usiadła w cieniu, wyprostowała nogi, wyjęła baton, ugryzła.

– Chociażby to, że sam nie jesteś plateau'owym konstruk-tem i że ta jaszczurka to jaszczurka, a nie symulacja SI.

– Virtual reality, hę?

– Nie, właściwie nie. Wewnątrz SI sam stanowiłbyś taką samą symulację, co jaszczurka, tylko że nieco bardziej skomplikowaną.