Выбрать главу

– SI?

– Semi-inkluzji. Inkluzji, która… Ach, prawda, to cię może mylić. Inkluzje w sensie fizycznym to wszystkie trwałe odcięcia czasoprzestrzeni. Bo Porty można dowolnie otwierać i zamykać; ale utrzymywanie Portu kosztuje. Od-kraftowanie inkluzji wymaga większego wydatku energii, za to jednorazowego. Wszystkie parametry inkluzji ustalają się w momencie odkraftowania. Odcina się więc inkluzje o parametrach dobieranych podług rozmaitych potrzeb, na przykład wydajności procesunku. A inkluzje logiczne – to już to, co w tych specjalistycznych Odcięciach się procesuje, na takich negentropianach, pod jakie wybrano parametry. Plateau jest inkluzją. Cesarz jest inkluzją. Najsilniejsze AI pracują na inkluzjach bijących nasz Komputer Ostateczny.

– Stop, cofnij.

– No chyba nawet ty słyszałeś o Komputerze Ostatecznym!

– Owszem – żachnął się – nawet ja. Maszyna, od której nie można zaprojektować lepszej, ponieważ ograniczają ją już wyłącznie stale fizyczne. Komputer, którego nie może pobić nic.

Ów Komputer Ostateczny stanowi! machinę równie abstrakcyjną, co zgoła Maszyna Turinga: model obudowany na suchych równaniach, czysty konstrukt myślowy. Tak w każdym razie pamiętał Zamoyski. Ograniczenie miała dlań stanowić przede wszystkim gęstość upakowania komórek logicznych. Także termodynamika, to znaczy wydolność radiacyjna procesora: każdy taktujący szybciej niż około 1016 razy na sekundę spaliłby się do szczętu, chociażby promieniował w paśmie widzialnym – co jest najbardziej efektywne – niczym małe słońce. Granicę wyznaczała również wewnętrzna synchronizacja sygnału: jako że nie może on być szybszy od światła, nawet dla komputerów stosunkowo niewielkich, bo o średnicy mniejszej od metra, nieprzekraczalną częstotliwość stanowi 1010 s'\ Potem ściana – nie technologiczna, lecz wynikająca z samej natury wszechświata: z faktu, że jest, jaki jest.

Przypis do Zasady Antropicznej: gdyby mogły istnieć lepsze komputery, nie mogliby istnieć ludzie.

Za czasów Zamoyskiego byl to pewnik.

No ale teraz – teraz to już nie są moje czasy.

Podrapał się w kark.

– Inkluzje lepsze od Komputera Ostatecznego – pracują w oparciu o inne prawa fizyki, prawda? To jedyny sposób.

– Na tym to polega. Meta-fizyka. Aż do Ul, inkluzji ultymatywnej, świętego Graala meta-fizyków: konstruktu

procesującego w optymalnej kombinacji stałych. Nie śledzę tego na bieżąco, ale mówi się już o generacjach trzymiliardowych. Rozumiesz, każda inkluzja otwarta projektuje siebie w kolejnej, udoskonalonej wersji, w nowej fizyce – mowa zatem raczej o liniach tożsamości… O frenach, które poruszają się po tych liniach… Kilkanaście zamanifestowało się na weselu, na pewno widziałeś te manifestacje. Ale sztuczna inteligencja w takim znaczeniu, w jakim stosowano to pojęcie za twoich czasów… Ba! Polowa gości, z którymi rozmawiałeś w Farstone, pewnie by się zakwalifikowała.

– Nie byli ludźmi, poznałem.

– Naprawdę? Po czym?

– A bo to trudno poznać?

– Wiesz, ja przecież też właściwie nie należę do ich świata, też czułam się tam obca, nie obracam się wśród nich na co dzień. Może dlatego ojciec… – Oblizała w zamyśleniu palce. – Mhm, nie chodzi o to, że nie dostrzegasz różnic, ale że różnice są tak powszechne. Najtrudniej – najtrudniej wyznaczyć granicę.

– Granicę? Między czym a czym?

– Człowiekiem i nieczłowiekiem. To się… – wykonała niezdecydowany gest resztką batonu – rozmywa. W gruncie rzeczy wszystko, my, Gnosis, Cesarz, cała Cywilizacja, wszystko służy tylko temu celowi: żebyś mógł wskazać i powiedzieć „to jest człowiek". Już dawno zrobiła się z tego kwestia polityczna, przegłosowują w Loży takie i owakie definicje, z wieku na wiek rozlewamy się po Krzywej coraz szerzej… Nawet my, stahsowie, nawet stahsowie Pierwszej Tradycji, Judas, kiedy zmartwychwstaje – nawet w tym przypadku istnieje taki moment, liczona w planckach przerwa, gdy człowiek jest wyłącznie informacją, bezcielesną strukturą umysłu, nagim frenem.

– To znaczy czym?

– Tym, co każdy program czy dane: uporządkowanym wypaczeniem Pól Plateau.

– Plateau – niech zgadnę – jakaś ogólnoświatowa sieć komputerowa, ultracyberprzestrzeń, prawda?

– Nie, raczej nie. Po pierwsze, ich są miliony, miliardy, nikt nie wie, ile. Po drugie, w ogóle nie znajdują się w tym świecie. To inkluzje o optymalnych dla swojego celu kombinacjach stałych fizycznych. Ze na przykład koszt i czas Transu jest minimalny: z dowolnego miejsca we wszechświecie przekaz na lub z Plateau trwa jeden pianek. Operacje logiczne przeprowadzane są z maksymalną prędkością, w Czasie Słowińskiego. „Plateau" – z uwagi na położenie tych inkluzji u Remy'ego.

– Zaraz! Jeden pianek z dowolnego miejsca? A co z prędkością światła? To gwałci Einsteina!

– E, chyba nie.

Na widok jego miny zachichotała.

– No dobra, nie będę się mądrzyć. Poczytasz sobie, jak wrócimy do Cywilizacji. Od twoich czasów były trzy lub cztery uogólnienia fizyki, z meta-fizyką włącznie; każde następne bardziej subtelne. Czego ty oczekujesz od prostej dziewczyny z buszu?

– No chyba wiesz, w jakim świecie żyjesz. Twoja własna rodzina, twój ojciec… Żyje, nie żyje, zmartwychwstaje, żyje…

– To się tak mówi: zmartwychwstaje. Po prostu jego fren, struktura jego mózgu -

– Potraficie skanować ludzkie mózgi i przeprowadzać w czasie rzeczywistym symulacje ich pracy?

– Aha.

– To niemożliwe! – Aż usiadł. Zbyt gwałtownie – skrzywił się z bólu, wygiął plecy w łuk, pięścią walnął w bok. – Ugh. Ta szkapa mnie wykończy. No pomyśl, nawet gdybyście każdy neuron, każdą synapsę… To co?

Wzruszyła ramionami.

– Z jakiej niby racji mam się na tym znać? Nie jestem kognitywistą. Jakoś to robią.

– Taaa.

– Nie chcesz, nie wierz. Ile potrafiłbyś wyjaśnić ze swojego świata jakiemuś średniowiecznemu wieśniakowi? Już w żarówkę musiałby on uwierzyć.

Wyglądało, że się obraził, może za tego „wieśniaka". Angelice niewiele brakowało do kolejnego wybuchu. Jakież on ma prawo obrażać się na nią za prawdę? Odpowiada temu przemóżdżonemu połatańcowi szczerze niczym spowiednikowi, niczego nie kryje – a on co? Ma za złe. Cholera z nim.

Jechali na wschód. Zamoyski wpierał się obiema rękami w kulę łęku i w takiej pozycji kolebał głęboko z boku na bok. Grymasy cierpienia wyżerały się na trwałe w spoconej twarzy. Zsiadłszy, krzywił się tak nadal, mięśnie zapominały się rozluźnić. Powinnam to była przewidzieć – pomyślała Angelika – i przynajmniej wybrać dla niego inochodica. To już stępa znosił Zamoyski lepiej. Zazwyczaj pozostawał z tyłu, musiała powstrzymywać swojego wierzchowca, zawracać.

Tak blisko Puermageze nie było zresztą potrzeby wypuszczać się na dłuższe rekonesanse, zbyt dobrze znała tę ziemię. W myśli ułożyła już całą marszrutę na tydzień naprzód, wyliczyła czasy osiągnięcia kolejnych postojów, jej starych obozowisk. Wojna z proroctwa Studni datowana była na plus siedemdziesiąt, czekały ją zatem przynajmniej dwa miesiące włóczęgi z kaleką. O ile nie jest ta wojna z góry przesądzonym zdarzeniem niezależnym, które równie pewnie ziści się z udziałem Zamoyskiego czy bez.

Zresztą pustkowia Afryki mogły stanowić niezłą gwarancję izolacji od Plateau, nie gwarantowały jednakże ukry-

cia się przed zdeterminowanym śledczym, który zna DNA poszukiwanego. We wnętrzu Portu nic nie dawało takiej gwarancji; a już na pewno – nie na powierzchni jednej planety. Informacja nie przecieknie na Plateau, jeśli nie wejdą w kontakt z kimś/czymś z Plateau połączonym, bezpośrednio lub pośrednio; a pośrednio połączeni jesteśmy wszyscy, satelity obserwują każdy kilometr kwadratowy Ziemi, także stepy afrykańskie, toteż na Pola Plateau HS trafiają również ślady naszej wędrówki. Co więc w najlepszym razie możemy osiągnąć, usuwając się na peryferia Cywilizacji: zminimaliwać szansę realizacji wróżby.

Zastanawiała się nad tym, zbierając drewno na ognisko. Pierwsze obozowisko wypadło przy skalnym źródle okolonym młodymi drzewami. Zagajnik rozrastał się na południe od rozpadliny w stromym zboczu bazaltowego wzgórza, samotnego na sawannie; z rozpadliny wypływał strumień.

Angelika niekiedy zastawała ów zagajnik opanowany przez hordę małp – tym razem musiała tylko zabić starą mambę, która zwinęła się w kłębek w wilgotnym mroku pod skałą. Zamoyski patrzył na to rozszerzonymi oczyma.

Zabezpieczyła i schowała pistolet pod kurtkę.

– No co – prychnęła – wąż. Poszła zebrać drewno.

Panowała już ciemność prawie stuprocentowa, na niebie stał jedynie Jowisz, właściwie musiała macać za tym drewnem; a gdzie jedna, mogła być i druga mamba. Los szczęścia, pomyślała. Jak zwykle.

– Mógł cię ukąsić – powiedział Zamoyski, gdy wróciła.

– Mógł.

– Ach, prawda, wy powstajecie z martwych.

– Noo – zaśmiała się, zapalając ognisko – to nie mnie wskrzeszono, ja się w tym ciele urodziłam.

Uniósł na wysokość twarzy dłoń, zamknął w pięść, otworzył, zamknął, otworzył, w świetle skaczących po drew-

nie małych, tłustych płomieni jego skóra była ciemnożółta, prawie brązowa. Przeniósł wzrok na grzebiącą w jukach Angelikę – białka oczu dziewczyny stanowiły jedyne jasne punkty w zupełnie czarnej teraz twarzy.

– Nie pamiętam innego ciała.

– Gdyby mnie ukąsił – też bym tego nie pamiętała w nowym pustaku.

– Ale pamiętałabyś -

– Siebie sprzed zapisu, tak.

– Kiedy to było? Ostatni zapis. Wzruszyła ramionami.

– Kilka miesięcy temu.

– Ja nie pamiętam żadnych zapisów – nie istniała taka technologia – to ciało -

– Powiem ci, jak to zrobili. – Zawiesiła nad ogniskiem menażkę, wyjęła mięso i nóż, zaczęła kroić. – Wydobyli szczątki. Sczytali DNA i freny. Zapuścili freny w AR Plateau. Każdy fren posiada jakieś wyobrażenie samego siebie, tym przecież różni się świadomość od programów nieświadomych. Jeśli wyobrażenie nie zgadzało się z fenotypem wywiedzionym z DNA, budowali ciało na nowym DNA, byle pasujące do wyobrażenia. Jasne, że innego ciała nie pamiętasz: to jest wszystko, co zapamiętałeś o swoim ciele.