Ruszyła ku kurtynie wodnej, ale po kilkunastu krokach zatrzymała się i obejrzała na Adama. Nie zareagował. Zacisnęła wargi.
– Panie Zamoyski – przeciągnęła nisko – bardzo proszę.
Podniósł się, ukłonił (uśmiech kryła broda) i odszedł poza obwód pętli przestrzennej.
Czy ja paliłem papierosy? To jest chwila, by zapalić; koniuszki palców drżą, swędzi naskórek. (Ciało pamięta). Bez papierosa w dłoni Zamoyski wędrował wzrokiem wzdłuż linii fałszywego horyzontu. Kieł obracał się tam wokół poziomej osi niczym gigantyczny rożen. Kieł był niemal doskonale gładki i jedyną oznakę jego ruchu stanowiły drobne zmiany natężenia odbijanego światła. W tamte
rejon\T Saka dochodziło ono po dosyć skomplikowanych trajektoriach, przez powietrzne soczewki i pryzmaty, Zamoyski widział na powierzchni stożka rrzy Słońca.
Kiedy wrócił do ogniska, Angelika zapinała, właśnie mokrą koszułę. Przyklęknąwszy przy ogniu, związała włosy na karku.
– Gdzie moje rzeczy?
– W zagajniku. Zaprowadzę cię. To niedaleko. W zasadzie… tu nic nie jest daleko.
– Ile czasu minęło? Twoja broda.
– Tak. Ale nie mam żadnego zegara, któremu mógłbym uwierzyć. Są tu takie… uskoki. Ty mi powiedz.
Skinęła na ptaka. Przyskoczył do mej, skrzydłami pomagając sobie utrzymać równowagę.
– Dobraaa? – zagadnął, przekrzywiając łebek. – Dobraaa?
– Skąd go masz? – spytała Zamoyskiego.
Więc opowiedział jej o Pandemonium, o swoich wędrówkach, o katastrofie Saka. Angelika słuchała cierpliwie, przeżuwając węża.
– Tyle tylko zostało – skomentował na koniec Zamoyski, gdy przełknęła ostatni kęs. – Węże.
– Aha. Oblizywała palce.
– No więc? – rzucił. – Co z tym ptakiem? Trzykruk jedną głową spoglądał na Adama, drugą na
Angelikę, środkowa gapiła się w ogień, płomienie skakały w czarnych oczkach, szklanych koralikach.
Angelika zmierzyła wzrokiem ptaka, podniosła spojrzenie na Zamoyskiego. Skąd nagle ten smutek w jej oczach, smutek, zmęczenie, pretensja – jak nazwać ów wilgotny cień? Zaraz jednak dziewczyna poderwała brodę, cofnęła ramiona – i wrażenie minęło.
– Pokaz mi – parsknęła – to Pandemonium.
Tak więc powróciła zależność i powrócił gniew. Poniżony, Zamoyski poczuł dla Angeliki dziecięcą wdzięczność.
– A więc dobrze! – poderwał się. – Tak! Panno McPherson. – Szerokim gestem wskazał kierunek.
W drodze do krateru ani słowem nie skomentowała obserwowanych fenomenów. Na pewno zresztą zdawała sobie sprawę, z jaką uwagą Zamoyski wypatruje jakiejkolwiek jej reakcji.
Niemniej nawet nie zamrugała i Adamowi przypomniały się jej słowa o nieuchronności śmierci. Może więc istotnie maszeruję obok emocjonalnego zombie? Potem jednak przypomniał sobie co innego: desperację, z jaką cięła nożem. Odruchowo podrapał świeżą ranę na przedramieniu.
Jeden raz dziewczyna nieco się ożywiła: gdy przechodzili przez krótką pętlę metalicznej konstrukcji, za drzwiami której otwierała się fałszywa równina z kraterem Pandemo-nium. Angelika przystanęła przed przekroczeniem progu i uśmiechnęła się do sufitu, mrucząc coś pod nosem.
Siedzący na jej ramieniu trzyptak powtórzył to później jej głosem i Zamoyski usłyszał w nim delikatną drwinę: – Stahsowe luksusy.
Stanąwszy na krawędzi krateru, zmierzyła wzrokiem szalejące w dole Pandemonium.
– Spore – skomentowała. – Powiększa się? -Mhm?
– Jak ci się wydaje?
– Wiesz… to trudno ocenić.
– Po obwodzie dziury. Zmarszczył brwi.
– Myślisz, że skąd czerpie budulec i energię? – zapytała retorycznie. – Na pustych funkcjach zawsze najwięcej żrą. Potrzymaj. – Podała Zamoyskiemu srebrnopiórego.
– Co ty kombinujesz?
– Spróbuję je sformatować.
– Co?
– Przepraszam. Nie powinnam tak… – Wzięła głębszy oddech, zamyśliła się na moment. – Pamiętasz tenu de la Roche'u?
– Taa.
– Onu nie jest człowiekiem.
– Istotnie, coś wspominałaś. – Odruchowo pomaso-wał się po potylicy. – Więc doszło w końcu do kontaktu z pozaziemskimi -
– Nie, nie, nie – pokręciła głową. – Onu nie jest Obcym; chociaż i Obcych na pewno tam spotkałeś. To phoebe: istota postludzka. Co nie znaczy, że nie istnieją phoebe'owie Obcych, ale – no, rozumiesz, zasada jest ta sama: najpierw fren w opakowaniu z naturalnej ewolucji, po nim phoebe, po nim inkluzja – jak układają się na Krzywej.
– Jakiej Krzywej?
Zamachała rękoma, już zniecierpliwiona jego ignorancją.
– Nieważne. Mówiłam ci, że potrafimy dokonywać stuprocentowo wiernych skanów i odtworzeń umysłów – tak stało się także z tobą.
– Nie przypominaj mi – mruknął Zamoyski, mocując się z niespokojnym trójkrukiem.
– Ale wyobraź sobie. I stan pomiędzy. Wówczas człowiek istnieje jedynie w postaci zapisu na Plateau, wzoru wypaczeń jego Pól. Przy pomocy stosownego oesu można go tam zapuścić „na sucho". Proces przekształceń tych danych w odpowiednim programie środowiskowym jest nie-odróżnialny od życia biologicznego. Otóż niektórzy ludzie uważają ten sposób egzystencji za, mhm, atrakcyjniejszy. Szybszy, pełniejszy, dający więcej możliwości, nie ograniczający intelektualnie, eliminujący ułomności poprzedniego etapu. Przekopiowują zatem swą archiwizację na wcześniej przygotowane Pola Plateau i po śmierci swego ciała nie wdrukowują się w nowe. Ponieważ istnieją w całości
jako forma odkształceń Plateau, podlegają tym samym prawom, co cała jego „zawartość". Mogą dowolnie się rozszerzać, rozdzielać, kopiować, naprogramowywać, formatować, ścinać i upgrade'ować, samo projektować i specjalizować. De la Roche, z którum rozmawiałeś, ten mężczyzna -
– Mhm?
– Prawdziwu phoebe Maximillian de la Roche tylko nim zawiadywału, to była jenu lokalna manifestacja, ograniczana przez Cesarza oraz protokół właściwy dla Farstone. Nanoware podlega w Cywilizacji bezpośredniemu nadzorowi Cesarza: to on dysponuje wszystkimi zapasami nano-matów, infem, i on je wypożycza za ustalaną przez Loże opłatą, teraz już symboliczną. Tak stanowi Fundacyjna.
Tylko spojrzał.
– Umowa Fundacyjna! – parsknęła sfrustrowana. jeszcze trochę i Angelika niczym nie będzie się różnić
od małej dziewczynki, przewracającej oczyma i tupiącej w miejscu na głupich dorosłych. Kryjąc uśmiech, Zamoyski opuścił głowę z udawaną pokorą.
– Co zrobilu de la Roche? – ciągnęła Angelika. – Wy-najęłu trochę infowego nanoware'u i skonfigurowału go u bramy Farstone w swą manifestację; niewykluczone, że równocześnie, w innych miejscach w Cywilizacji, w innych Portach, utrzymywału kilkadziesiąt kolejnych manifestacji, phoebe'owie zawsze działają w trybie multitaskingu. Po weselu zerwału łącze z nanoware'em, program NSCC został skasowany i nanomaty wróciły w zarząd Cesarza. Wielu gości obecnych było na weselu w ten właśnie sposób. Także stahsowie wyższych Tradycji, którzy nie chcieli albo nie mogli przybyć tam osobiście z odleglejszych Portów. Także Obcy – widziałam paru ambasadorów. Także inkluzje i se-minkluzje. Także sam Cesarz. Do cholery, zamach na Ju-dasa, ten pierwszy, jego też przeprowadzono za pomocą nanoware'owej manifestacji!
– Jaki zamach?
– Nie opowiadałam ci? Opowiem. Potem. To – wskazała wyprostowanym palcem na dno krateru – to jest nanoware odcięte od wzorca. Nie organizuje go żaden program, nie ma łączności z Plateau. Przypuszczam, ze odcięcie nastąpiło w czasie katastrofy.
– Ale mówiłaś, że Cesarz -
– Nie powiedziałam, że to jest nano Cesarza.
– Ale mówiłaś, że w Cywilizacji -
– Nie powiedziałam, że to jest nano Cywilizacji.
Bez słowa więcej, bez ostrzegawczego gestu, obróciwszy się na pięcie, zaczęła schodzić na dno, w objęcia Pandemo-nium. Mokre włosy lśniły omal fioletowo, opadając na kark i plecy. Nie oglądała się za siebie.
Zamoyski zajrzał w sześcioro ślepi przyciskanego do piersi ptaka. Manifestacja nanomatyczna. A przecież czuł pod palcami ciepło jego ciała, czuł w dłoniach oddech zwierzęcia i bicie jego serca.
Nie miał pojęcia, co o tym wszystkim sądzić.
Trzykruk gapił się na niego z kliniczną ciekawością, srebrne główki kiwały się na boki, Zamoyski został zamknięty w holograficznym spojrzeniu pokraki jak w klatce. Splunąwszy, przełożył trzykruka pod pachę.
Ptak zatrzepotał skrzydłami.
– On nie jest człowiekiem! – zaskrzeczał.
W świecie imitacji doskonałych sztuka rodzi się z przekłamań w kopiowaniu.
Angelika nie obejrzała się, to prawda, ale w połowie drogi, w cieniu wysokiego wiru (w cieniu cienia), tuż przed rozwierającą się gardzielą Bestii – mało brakowało, a zawróciłaby i w ogóle uciekła z krateru.
Dopiero wtedy zeszła jej z umysłu zaćma (wszystko przez Zamoyskiego!) i Angelika zrozumiała, że skoro nie jest to inf, skoro nie są to nanomaty Cesarza – wcale niekoniecznie muszą rozpoznać w niej stahsa. Wejdzie tam, w te żarna rozpędzonych mikrodrobin, maszynę do mięsa
0 zębach mierzonych w angstremach, i zostanie w ułamku sekundy rozdarta na niewidoczne gołym okiem strzępy. Zachowanie trzykruka o niczym nie świadczyło, nanomaty ptaka podlegały już – jakiejś – organizacji i jego posłuszeństwo mogło mieć źródło w strukturach wyższych. Więc nie mogła mieć pewności. Śmierć albo życie. Głupia, głupia, głupia!
Wiedziała jednak bardzo dobrze, iż Zamoyski stoi tam
1 patrzy, stoi i patrzy – i tak, między strachem a gniewem, zdała sobie sprawę, że już nie zawróci, że właśnie nie ucieknie, nie jest w stanie.
Chociaż przecież świeża pamięć śmiertelnej paniki, napadu zwierzęcej histerii w miażdżącym serce uścisku czarnej dłoni ziemi – owo uporczywe wspomnienie wciąż przekonywało organizm, szepcząc bezpośrednio kościom, płucom, jelitom: zawróć, zawróć, zawróć, każda śmierć prawdziwa, ciało jest ciało, śmierć jest śmierć, zawróć, zawróć, zawrócisz i przeżyjesz.
Nie zawróciła, nie obejrzała się, i gdy wir wyciągnął ku niej długie wici cienia, ona w odpowiedzi wyciągnęła do nich rękę – niech dotkną, niech posmakują, niech porównają jej DNA z wzorcem, z pierwszym kanonem samo-organizacji infu.