Zamoyski się rozkaszlał. Angelika nawet nie spojrzała – przez cały czas leżała na plecach z rękoma pod głową, od początku konsekwentnie ignorując Adama. Ziemia naokoło nich dość szybko zaczęła była zmieniać barwę, pojawiły się pęknięcia, wybrzuszenia, zapadliska, ktoś orał twardą glebę sawanny „od spodu"; ktoś – Smaug. Adam próbował wtedy wypytywać smoka, potem zamilkł i smok; milczeli zgodnie, wyciągnięci na gotującej się ziemi w jednym szeregu: dziewczyna, wskrzeszeniec, potwór. Słaby wiatr poruszał samotnymi źdźbłami trawy.
Ale co wówczas Zamoyski odkrył: nie krępowało go co milczenie. Rzadkość, wielka rzadkość, zwłaszcza gdy milczy się z osobą przeciwnej płci, tu zawsze są podteksty. Tymczasem nie; pełen komfort psychiczny. Mimo że wciąż za każdym razem widział w jej twarzy odbicie tej chwili, gdy pociągała za spust. I już nie był pewien, co czuje: obrzydzenie czy fascynację?
Gdyby nie była tak młoda, gdyby nie była w tak oczywisty sposób obca - pochodząca z obcego świata, z obcych czasów – mógłby przynajmniej objąć ją jakimś konkretnym uczuciem: nienawiścią, pogardą, odrazą, czymkolwiek. Tymczasem – epilepsja emocjonalna.
Odezwała się, kiedy wrócił od obróconego w proch Smauga:
– Nie jestem do końca pewna, jak on to rozegra, ale… usiądź lepiej na swoim miejscu.
Dopiero teraz dostrzegł: w miejscu, z którego się podniósł, ziemia miała inną, jaśniejszą barwę. Jakby odcisnął w niej negatyw swego cienia. Dotknął. Coś jak pleśń, miękkie, wilgotne.
– Siadaj. Usiadł, położył się.
– Nie mógł zachować równocześnie swej manifestacji?
– Jezu, nanoware bez twardego progu przyrostu masy…? Nikt nie jest aż tak szalony! – mruknęła Angelika.
Zamoyskiego zaczęły swędzieć plecy i nogi. Chciał się podrapać – i odkrył, że ma problemy z podniesieniem i zgięciem ręki, pleśń błyskawicznie wrosła w materiał koszuli. Koszuli, spodni, butów – sprawdzał po kolei kończyny – splotła się nawet z włosami, po kilkunastu sekundach nie mógł unieść głowy.
– Angelika…
– Mhm?
– Zdaje się, że zapuściłem korzenie.
– Nie szarp się, przecież miało być bez ryzyka -
Tu nastąpiło tąpnięcie, Zamoyskiemu zdało się, że zadrżał cały Sak i przekrzywiło się na zawiasach firmamentu popielate niebo. Z ziemi poczęła unosić się cuchnąca para.
– …więc musi nam założyć pasy bezpieczeństwa, nie? Ukrzyżowanie połączone ze strawieniem i pogrzebaniem żywcem, pomyślał Zamoyski.
– Kiedy była mowa o balonie – westchnął, zezując na boki – nie wiem, czemu wyobraziłem sobie sferyczną powłokę i gondolę pod spodem, my w tej gondoli… Balon, nie?
– Może lepiej przestań gadać, zaraz przetnie cumy i odgryziesz sobie jęz -
Ziemia kopnęła go w plecy i w głowę i stracił na moment przytomność. Obudził go ryk wiatru, powietrze napierało na twarz, uniemożliwiając otworzenie oczu. Ciało {ciało, które pamięta) przekonywało go o wielkim przeciążeniu, krew spływała w dół, omdlewały mięśnie, mózg grzązł w wacie. Aż w pewnej chwili Zamoyski pomyślał: kto pilotuje? Washington? Potem dopiero przyszła refleksja: duch Smauga.
Powoli zdejmowano mu z piersi cegły, lecz wiatr nadal zaklejał powieki. Zamoyski zaczął liczyć uderzenia serca, pomylił się po dwunastu, zaczął od nowa; serce biło nieregularnie, wytrącone z rytmu zmianami ciążenia.
Lżej, lżej, lżej, aż – tłupp! – spadł twarzą w dół na coś twardego i stracił oddech. Wcześniej przeorientowały się dół i góra, wcześniej coś wpiło się kościstymi paluchami w uda i ramiona Zamoyskiego – nie miękkie więzy pleśni, lecz żelazne kajdany. Znowu nie mógł się poruszyć, różnica polegała wszakże na tym, że teraz leżał na brzuchu.
Mógł natomiast otworzyć oczy.
Srebrnopióry trzykruk poddreptał doń po łagodnej krzywizn ie Kła.
– Spokojnie – zaskrzeczał. – Powoli. – (Pozostałe głowy ptzytakiwały).
Otaczał ich jadowity fiolet nieba, osuwającego się po paraboli w prawo. Adam, przylepiony do Kła przez splecioną z błota sieć, niczym mucha przyklejona do żywicznego pnia, obracał się plecami ku pięć i o kilo metrowej otchłani.
II
Odmienny zbiór warunków definiuje odmienne środowisko. Jeśli zmienia się środowisko, zmienia się jego Forma Doskonała. Forma Doskonała wykorzystuje warunki środowiska w stopniu maksymalnym i zwycięża i wypiera wszelkie inne formy.
Środowiska zawierają się w sobie: od określanych przez warunki szczegółowe do określanego przez warunki najbardziej ogólne.
Dla danego środowiska istnieje tylko jedna Forma Doskonała. Forma Doskonała środowiska opartego na warunkach bardziej ogólnych zwycięża i wypiera Formę Doskonałą środowiska opartego na warunkach bardziej szczegółowych.
W danym środowisku każda zmiana Formy Doskonałej oznacza degenerację.
4. Plateau
Ul (Ultimate Inclusion), Inkluzja Ultymatywna W znaczeniu szerszym: inkluzja o takiej kombinacji stałych fizycznych, że kombinacja ta gwarantuje efektywność umieszczonego w inkluzji konstruktu logicznego większą od efektywności konstruktów z wszystkich innych inkluzji, wszystkich innych kombinacji stałych fizycznych.
W znaczeniu węższym: ów konstrukt (inkluzja logiczna).
UC (Ultimate Computer), Komputer Ostateczny Najefektywniejszy konstrukt logiczny (na dowolnych negentropianach) możliwy do stworzenia w oparciu o daną kombinację stałych fizycznych.
Sl (Semi-Inclusion), seminkluzja Inkluzja logiczna o ograniczeniach uniemożliwiających jej wykształcenie frenu.
Trans
Transfer minimalnej porcji energii/materii między dwiema inkluzjami.
U Koszt danego Transu określają równania uwzględniające stałe fizyczne obu inkluzji; koszt ten jest wyrażalny wyłącznie w jednostkach inkluzji źródłowej.
Plateau
Każda inkluzja z takiego punktu na Wykresie Thie-viego, że: (a) jego współrzędna kosztu Transu jest mi-
nimalna; (b) jego współrzędna czasu jest maksymalna (Czas Słowińskiego).
Najbardziej efektywne Plateau mieszczą się w znacznie węższych przedziałach.
U Potocznie: reprezentacja graficzna na Wykresie Remy'ego potencjalnych frenów odpowiadających tym punktom – stąd nazwa.
L, Uwaga: freny plateau'owe pierwszej i drugiej tercji są możliwe tylko w radykalnej Deformacji.
U Oryginalny fren Plateau znajduje się na prawym krańcu Plateau, na Krzywej Progresu.
„Multitezaurus" (Subkod HS)
– Wygląda na Małego Magellana. A po prawej, za Wężem Morskim -
– Ty się znasz.
– Kiedyś się znalem, prawda. Nie możesz tego uruchomić?
– W życiu nie widziałam wnętrza Kła, nawet na filmie. Kogo interesują flaki maszyn? To jakiś luk techniczny. Sam spróbuj.
– A jak nie jest idiotoodporne?
– No to się zdziwimy.
Znajdowali się w małej, prostokątnej kabinie, z jednym tylko fotelem – a więc stali oboje. Ściany kabiny były miękkie, poddawały się pod dotykiem. Odkryli, że jeśli nacisnąć je pod odpowiednim kątem, otwierają się na nich okna ekranowe, wyświetlające kolorowe dwuwymiarowe obrazy, czasami w samym miejscu naciśnięcia. Kolejne naciśnięcia odpalają kolejne funkcje. W ten sposób przewinęli na ekranach skany nieba pochodzące z Kłów zewnątrzsakowych.
Trudno o bardziej domyślny interfejs; może audio – ale ten nie działał, próbowali. Spodziewali się zresztą bariery językowej. Potem spostrzegli, że w podłodze wypalono czte-ropunktową instrukcję. Instrukcję spisano po angielsku, co stanowiło dobry znak: Kieł pochodził z Progresu Homo Sapiens.
Była tak krótka, bo kończyła się na punkcie:
pięść -› Plateau
Mógł Zamoyski boksować do woli, znajdowali się pod blokadą.
Problem polegał na dotarciu do funkcji nawigacyjnych Kła. Ponieważ wszystko tu – jak w całej Cywilizacji – zostało zaprojektowane z myślą o procesowaniu na Plateau, rzecz wydawała się niewykonalna.
Bawili się dotykowym interfejsem już czas jakiś, a nie wyszli poza podstawowe komendy: zmiana punktu widzenia, schematy wewnętrzne Kła, autodiagnoza i tym podobne. Gdy Angelice udało się rozszyfrować makro zamykające właz, cieszyła się jak dziecko.
Reszta najwyraźniej wpisana była w odnośne Pola Plateau.
Wyszli z jednego błędnego koła, by wpaść w następne.
– A ty co powiesz?
Trzykruk zatrzepotał bezradnie skrzydłami.
– Nie sięgam pamięcią, przykrrro mi.
– Taa, na pewno.
Angelika pozwalała Zamoyskiemu swobodnie konwersować z nanomatem i próbować na mięsistych ścianach pomieszczenia dowolnych kombinacji pieszczot i ciosów. Obserwowała Adama, wycofawszy się ku korytarzowi. W re-trospekcji nie bardzo potrafiła rozpoznać ów moment, w którym sama zrezygnowała i zdała się na pomysłowość wskrzeszeńca. Nie miała ochoty próbować z nim sił w tych technozagadkach: jeśli wygra, dodatkowo go poniży; jeśli przegra, zbłaini się porażką z ignorantem. Dobrze zresztą wiedziała, że Zamoyski wciąż ma jej za złe likwidację biologicznej manifestacji kidnapera.
Przeszła pogrążonym w półmroku korytarzem do samego progu komory przegubowej; tu usiadła na podłodze (też miękkiej). Wychylając się, mogła wyjrzeć przez szyb perystaltyczny na zewnątrz Kła – do góry, w prawo, na dół, za chwilę znów do góry. Pomieszczenia wzdłuż jego osi, za elastycznym przegubem, pozostawały we względnym bezruchu, lecz sam Kieł wciąż się obracał – nie potrafili go zatrzymać, zapewne było to niemożliwe – i w okrągłej ramie włazu ukazywały się na przemian niebo barwy apokaliptycznej burzy i ziemia: jasnobrązowy gobelin o niewyraźnym wzorze. Nawet ten wąski obraz był częściowo
przesłonięty, bo właz zarastała siatka nanomatycznego kokonu bezpieczeństwa Angeliki (Zamoyski wszedł był do Kła pierwszy).
On wciąż wartościuje życie i śmierć w kategoriach absolutnych, myślała. Rach-ciach, on/ojf. Tymczasem tu wszystko w ułamkach, w kawałkach, w kulawych przybliżeniach. Z czysto logicznego punktu widzenia takie porcjowanie nie ma sensu – lecz przez tyle wieków kultura musiała to jakoś zaakceptować, „zrozumieć". Że chociaż umrę, zvć będę w nowym pustaku; nie ja, ale jednak ja. Subiektywnie to absurd. Żyję, umieram; ja tu, pustak tam, tożsamość czysto zewnętrzna. Lecz gdy człowiek wychowuje się i żyje w świecie – w kulturze – w Cywilizacji – gdzie podobne rzeczy uchodzą za normę, gdzie członkowie jego własnej, najbliższej rodziny żyją-nie żyją w formach ułamkowych, gdzie owo rozmycie „ja" osiąga – w przypadku manifestacji wielokrotnych – rozmiary właściwe raczej obiektom rodem z fizyki kwantowej – wówczas mimowolnie „wrasta" się w tę mentalność; furda logika. Jakże rozpruć tak głęboką siatkę skojarzeniową?