Pchnęła palce w ścianę. Nic się nie stało: nie usłyszała huku od stronu włazu.
Mróz przeszedł jej po plecach. Nanomant na Polach porywaczy – zamknięta z nim w tej ciasnej kabinie – mord w zimnym koszmarze – koniec.
Wściekła, odbiła się w głąb korytarza; nieprecyzyjnie wymierzone pchnięcie zapewniło jej dorodne sińce na biodrze i barku.
W mdłym świetle ścian szybu perystaltycznego ujrzała srebrnopiórego Smauga przyczajonego przy zatrzaśniętej grodzi mniej więcej w połowie długości tunelu. Śluza! Kieł uformował śluzę! No tak, mogła się spodziewać; kolejny raz okazała się haniebnie niedomyślna. Dobrze, że Zamoyski nie jest świadkiem tych fajerwerków głupoty.
Wróciła do kabiny. Powtórnie odcisnęła makro. I po chwili ponownie. Po czym pospieszyła sprawdzić szyb. Po trójkruku ani śladu.
Już spokojna, podpłynęła do Zamoyskiego. Leżał pod niezabliźnioną ścianą, ubrudzony po łokcie zasychającą krwią. Wyjęła mu z dłoni i schowała nóż. Nacięcia na przedramionach mężczyzny nie były głębokie; najgłębsze stanowiło jej dzieło. Zawiązała rękawy koszuli wskrzeszeń-ca. Nie otwierając oczu, mamrotał coś niezrozumiale w jakimś obcym języku; pomimo lekcji ojca Japre, nie potrafiła go rozpoznać.
Potrząsnęła Zamoyskim. Odbili się oboje w powietrze. Zahaczyła stopą o fotel i z wysiłkiem ściągnęła ich w dół.
– Adam. Adam…!
Zamoyski w majaku łapał coś lewą dłonią.
Posadziła go w fotelu, przypięła. Nie odzyskując przytomności, rozsiadł się wygodnie, sięgnął gdzieś w przód, podniósł jakiś niewidzialny przedmiot, zbliżył go do twarzy (powieki nadal opuszczone) i uśmiechnął się lekko.
Blokując się w miejscu stopami, spoliczkowała go z rozmachem. Otworzył oczy.
Pochyliła się, zaglądając mu w nie niczym zaklinacz węży; oburącz schwyciwszy się poręczy, mogła utrzymać równoległą pozycję, jakkolwiek by się wykręcał.
– Posłuchaj mnie. Słuchasz? Nie wiem, jak rozległa jest ta blokada, ale w końcu się spod niej wydostaniemy. W tym samym plancku mózg Kła wskoczy na swoje Pola. Pola należące do porywaczy. Nie wiem też, jak szybko zdołają oni zareagować i w jaki sposób – ale to będzie wyścig. Słuchasz mnie? Musimy zdążyć skontaktować się z Cywilizacją, z Cesarzem, trybunami Loży, Oficjum lub Judasem. A nie możemy tego zrobić poprzez interfejs Kła, transmisja by szła przez te same, prywatne Pola kidnaperów. Rozumiesz? To ty, ty masz w głowie wszczepkę!
– Co…?
– Raz, dwa, trzy – budzisz się, Zamoyski! Musisz wejść na Plateau.
Żachnął się.
– Niby jak?
– Bezpośrednio. Gdy tylko wylecimy spod blokady.
– Jak „bezpośrednio"? Nigdy nie korzystałem z Plateau. Ta wszczepka… – pomacał się po głowie, jakby istotnie mógł ją wyczuć przez czaszkę – uległa zniszczeniu.
– Nie. Atak poszedł po Plateau: wyczyszczono Pola. Siatka konekcyjna została. I mylisz się: korzystałeś z Plateau przez całe miesiące. Teraz po prostu zrobisz to po raz pierwszy świadomie. Patrz na mnie! Zrobisz to! Gdy tylko wyjdziemy na czyste.
– Dajże spokój, dziewczyno, ja takich -
– Poddajesz się? Rezygnujesz?
– Co? Nie, po prostu -
– No? No?
– Jak miałbym to zrobić?- wycedził, już na tyle przytomny, by wzbudzić w sobie zimny gniew. – No powiedz.
Mam go, skonstatowała, i odstąpiła od fotela. Teraz dopiero naprawdę ścisnął ją lęk – bo w istocie nie posiadała tej pewności: że siatka na mózgu Zamoyskie-
go wciąż jest sprawna; że zachowała się struktura i programy zarządzające. Pamiętała tylko kilka zdań komentarza poczynionych przez ojca d propos skutków ubocznych zamachów. Na dodatek sama nigdy nie korzystała bezpośrednio z Plateau. Dysponowała jedynie informacjami z drugiej ręki.
Adamowi jednak prezentowała twarz eksperta.
– Istnieje kilkanaście standardowych, najbardziej popularnych makr aktywizacji, silnie ukorzenionych w kulturze – jak zakorzenione są makra savoir-vivre'u: uścisk ręki, pocałunek dłoni, ukłon. Ponieważ twoja siatka została położona w innym celu, mocno wątpliwe, by seminkluzja uznała za niezbędne grzebać w narzędziowni interfejsu. Zakładam, że pozostał stary default. Tak, masz rację, to wszystko się nawarstwia. Pokażę ci mudry wywoławcze makr. Potem – to już zależy, jakie Pola przypisano twojej siatce. Prawdopodobnie wejdziesz na łąki Gnosis. Przejmie cię SI odźwierna. Ona zajmie się wszystkim. Nawet nie poczujesz. Zrozumiałeś? Zrozumiałeś?
Uśmiechnął się tylko.
– No co? – speszyła się.
– Nic – pokręcił głową. – Pokaż te mudry. Pokazała mu; a raczej – objaśniła. W większości
bowiem były to figury umysłu, nie ciała. Musiała mu zawierzyć, że wykona je prawidłowo. On wierzył jej, że prawidłowo mu je opisuje.
Ciągi skojarzeń, rytm oddechu, wyobrażenie obiektów geometrycznych, napięcie określonych mięśni, tych zazwyczaj niewykorzystywanych…
– Powtarzaj bezustannie – pouczyła go. – Nie wiemy, kiedy miniemy granicę blokady. Krzyknij, gdy wejdziesz.
Czy i teraz się uśmiechnął? Broda zakrywała. Angelika zacisnęła zęby.
– Zapiszę ci adresy, jakie wyciągnęłam z tego miodowego chłopca. Nauczysz się ich na pamięć. To długie ciągi liter. Dasz radę?
– Ty jakoś zapamiętałaś.
– Uczą mnie tego w Puermageze.
– Czego?
– Tego. Zarządzania pamięcią. Podejmowania szybkich decyzji w warunkach stresu. No już. Wykonuj!
Zrobił taką minę, że tym razem roześmiali się oboje.
W przypadku Zamoyskiego był to śmiech wręcz histeryczny. Usiłował się uspokoić – bez skutku. Wskazywał coś uniesioną ręką – ręka latała mu na wszyskie strony. Chciał złapać Angelikę za ramię – ta odbiła się i poleciała na ścianę gwiazd. Uderzył tyłem głowy o oparcie. Rechotał dalej.
Angelika przestała się śmiać tylko na moment, by wykrztusić:
– No wykonuj!
Po czym z powrotem zgięło ją wpół.
Rozpiął pasy i spadł z fotela – wprost na pociętą ścianę.
– Kar… karm… karmić…
– Co?
– Karmić go trzeba. -E?
W śmiechu zaniosło go aż na sufit.
Nawet gdy przestał już w ogóle odczuwać rozbawienie, organizm nadal przymuszał płuca i przeponę, wykrzywiał twarz… Śmiech chroniczny.
Ona uspokoiła się wcześniej.
– Co mówiłeś? – wydyszała.
– Jeśli przestanie rozpoznawać świeżą krew…
– Rozumiem.
Odepchnęła się ku przedniej ścianie. Zamoyski minął ją, wracając na fotel. Nacięła sobie palec, ale to okazało się za mało; powtórzyła cięcie nad nadgarstkiem. Wtarła na-
stępnie krew w już wypaczony materiał okładziny – spulchnił się od nowa.
– Lepiej, żebyśmy wyszli, zanim wyschną mi żyły – mruknęła.
Adam ponownie zapiął się w fotelu.
– Adresy – przypomniał.
Gdzie notes? Angelika zmarszczyła brwi. Miał go Zamoyski, ale najwyraźniej zostawił z innymi rzeczami na dole – to znaczy w Saku – to znaczy pośród jego pozostałości, gdzieś parseki za rufą Kła, w śmietniku Afryki rozpiętym na fałdach zdewastowanej czasoprzestrzeni.
Wycięła adresy w ekranie po lewej, pod Obłokiem Magellana.
Zamoyski przesunął ku środkowi tarasu kolejny stolik i ułożył na nim, symetrycznie do kamiennej tablicy obok, czarny blok kosmosu z szeregiem szarych liter komponujących się w długie a bezsensowne wyrazy.
– Więc teraz – zaczął – będę odprawiał te czary, aż
Aż co?
To była chyba krótka utrata przytomności: próbował wstać i zachwiał się. Błędnik raz twierdził jedno, raz drugie. Nieważkość! Jestem na orbicie. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Ze słabo oświetlonego korytarza wypłynęła Nina, wyraźnie czymś zmartwiona.
– Co… – jąkał się – czy ja…
Przywiózł ją tu. Ona go przywiozła. Ludzie McPhersona przywieźli ich tu oboje. Umowę podpisano; umowy nie podpisano. Tu: stacja TranxPolu. Tu: Sunblock Beta.
– Powinieneś się w końcu porządnie wyspać.
Ujęła jego głowę w ciepłe dłonie, zajrzała, mu z troską w oczy.
– Pić mi się chce – szepnął, przełknąwszy ślinę. Uniósł rękę.
– Czy ja mam brodę?
– Nie, oczywiście, że nie.
– Jakieś lustro…?
– Śpij, śpij…
– Tu niewygodnie. No puść-żesz.
Spojrzał po ścianach. Żadnych zwierciadeł. Ekrany zieją gwiezdną pustką, czerń szlachetna srebrem.
Może ja wcale… Te konstelacje… Ach tak, Ursa Maior, Ursa Minor, Canes Venatici, Draco…
Dlaczego w kamieniu? Kto przy zdrowych zmysłach targa na orbitę kamień, by wprawiać weń ekrany? Imitacja, bez wątpienia. Skupił wzrok i spojrzał ponad ramieniem Niny. Jednak kamień. Co więcej – z kamienia był cały ekran, na kamieniu błyszczały gwiazdy. Droga Mleczna niczym biała żyła kreśląca wszerz blok czarnego marmuru. Blok jest spękany, lecz – chciała go powstrzymać, odepchnął ją, podszedł bliżej, dotknął – lecz te pęknięcia układają się w litery łacińskiego alfabetu, dobrze widoczne bruzdy cienia od księżycowej poświaty.
Ugięły się pod Zamoyskim nogi i na powrót zapadł w fotel. Wszystko się zmieniło. Rozglądnął się odruchowo. Po Ninie ani śladu – jeno czyjeś cichnące kroki za kolumnadą, echo spod tarasu. Na najbliższym stoliku leżał przedziwnie rzeźbiony kryształ. Spojrzał nań i nie mógł już odwrócić wzroku. Sak! Labirynty pętli przestrzennych! Angelika! Kieł! Plateau!
Najwyraźniej przywrócony został kontakt, bezpośrednie połączenie sieci nakorowej z przypisanymi Polami. Ale co ja właściwie powinienem teraz zrobić? Czy programy zarządzające Gnosis nie zorientowały się w sytuacji? Dlaczego nie wszedłem na -
Idioto! Siedzisz w Pałacu Pamięci, odcięty od świata zmysłów, i jeszcze się pytasz!
W kabinie Kła McPherson karmiła ścianę. Gdy Zamoy-ski otworzył oczy, Angelika spojrzała pytająco.
– Idę – rzekł jej, po czym podniósł się i pomaszerował za usłużnie wskazującym drogę człowiekiem w liberii w barwach McPhersonów: purpurze i czerni.