– O?
– Tak, tak. Trochę się przez ten czas zmieniło.
– Co się stało?
– Zbyt wiele spontanicznych erupcji danych na Plateau. Dysfunkcje strukturalne.
– Fiksował? Zdiagnozowaliście go? McPherson westchnął bezradnie.
– A jednak nie dosyć wyjaśniła. Widzi pan, panie Za-moyski, Ireny z wyższych rejonów Krzywej Progresu nie podlegają analizie w ramach systemów pojmowalnych przez freny niższe.
– Ze co, proszę?
– Tak, słowniki, no cóż… nie ma Kodów dla Otchłani
– dywagował Judas. – Terminów skomplikowanych, abstrakcyjnych używa się przecież właśnie dlatego, że ich precyzyjnym ekwiwalentem byłaby dopiero setka słów; a czasami i tysiąc nie wystarcza. Tak więc wtajemniczeni, dla oszczędności czasu i czystości skojarzeń, mówią do siebie, nomen omen, kodem. Ale ja nie mam czasu ani ochoty przeprowadzać teraz pana inicjacji. Niech pan je, niech pan je, bardzo proszę.
Jadł. Smaki paliły podniebienie z siłą acetylenowych ogni, kubki na języku kurczyły się pod rym atakiem. Nawet kawa
– nawet ta kawa była tu kawą podniesioną do potęgi.
– Mmm, więc w końcu dlaczego? To porwanie. I reszta. Judas skinął na phoebe'u de la Roche'u.
– Zwierzęta – splunęła prymarna.
– Mów, mów – zachęcał ją ruchem dłoni McPherson. A do Zamoyskiego, znowu szeptem, jakby phoebe istotnie nie mogłu wówczas go dosłyszeć, rzekł:
– Protokół narzuca posłuszeństwo. Powie.
– Ile pamiętasz? – spytał phoebe'u Adam.
– A w jaki sposób ty mierzysz rozmiary własnej niepamięci? – parsknęłu phoebe'u. – Głupiec.
– A jakże, głupiec – mruknął Zamoyski. – Czy pamiętasz zatem, dlaczego aż do tego stopnia pożadałuś mej głupoty?
– Nie widzisz, co on robi? – syknęła prymarna Maxi-millianu. – Przecież wydrenował mnie do ostatka. Wyjął, co chciał, dodał, co chciał. Pomyśclass="underline" nawet jeśli stałum za tym zamachem, czy byłubym taku głupiu, by nie wykaso-
wać sobie natychmiast wspomnień zbrodni? Ale ty jesteś całkowicie bezbronny, nie potrafisz się przeformatować, zakłamać swojej manifestacji. I teraz dajesz mu darmo pełną symulację. Patrz! – wskazała wyprostowanym palcem McPhersona: Judas łamał właśnie chleb i nawet nie podniósł wzroku. – Słucha! Obserwuje!
– Oczywiście – skinął Adam. – A ja jego.
– Ale ty nie znasz jego frenu.
Zamoyski coraz wyraźniej czuł się jak aktor, któremu w ostatniej chwili podmieniono scenariusze. Obrócił się do arystokraty.
– Czy pan mnie reprogramuje, stahs McPherson?
– Onu cię reprogramuje – Judas wycelował nóż w de la Roche'u.
– Jedno nie wyklucza drugiego – zauważył Adam. – W gruncie rzeczy wszyscy się nawzajem reprogramujemy, bezustannie.
– Ale nie świadomie – nacisnęłu phoebe – więc co to za reprogramunek? Szum statystyczny. A on usiłuje na ciebie wpłynąć z pełną premedytacją. Przeczytał wnioski z analizy modeli frenu z twojego Czyśćca i teraz realizuje sekwencję presji psychologicznej. Kłamie, oczywiście.
– Kłamie pan, stahs McPherson?
– Bez przerwy – odparł Judas.
– Moju drogu Maximillianu – pokręcił głową Zamoyski – wszak to on cię tu sprowadził; i ciebie wydrenował również, jeszcze wcześniej, jeszcze dokładniej; on i Cesarz i wszystkie policje tej waszej Cywilizacji.
– Zaiste. Rozważ, głupcze, konsekwencje obu ewentualności. Co powiedziane, to powiedziane – przedtem nie zastanawiałeś się nad tymi możliwościami, a teraz już o nich nie zapomnisz. Słowa zostały wyrzeczone – nawet jeśli kłamliwe. A tego nie wiesz. Co zatem zrobił? Przeprogramował cię.
Zamoyski przymknął oczy.
– Dosyć – szepnął.
Może i istniało wyjście z tego labiryntu, niemniej w tym momencie on go nie dostrzegał. Phoebe Maximil-lian de la Roche zrobiłu mu wodę z mózgu. Przypomniał sobie, co Angelika mówiła o „bytach postludzkich". Faktycznie, jestem głupcem. Co ja tu właściwie usiłowałem osiągnąć, wyzywając na turniej szachowy nadinteligencję XXIX wieku? Z motyką na Słońce…!
– Po co pan nu przywołał? – zapytał McPhersona.
– Sądziłem, że zechcesz wu zadać kilka pytań.
– Po co? Odpowiedzi znasz ty. Ciebie pytam.
Judas zerknął na prymarną phoebe'u. Uśmiechała się wąsko, długimi palcami poprawiając kompozycję fałd kimona.
– Won – warknął stahs, i nanomancja obróciła się w pył, ten zaś zaraz rozmył się w powietrzu do obłoku zupełnie już niewidocznych drobin.
– Pytaj.
– Do czego wu byłem potrzebny?
McPherson spojrzał w szare niebo, klasnął językiem.
– Pamiętasz tę blondynkę, którą tu znokautowałeś? -Aha.
– To również była robota de la Roche'u. W istocie sta-rału się o tym zapomnieć, ale Cesarz nu zapisał, zanim zdążyłu sobie wyciąć z pamięci te fakty. Więc trafiliśmy większą część historii spisku. Dzięki tobie, rzecz jasna; dzięki tym adresom.
– Kiedy? Przecież dopiero co -
– Licz po a-czasie. Sczytano cię, gdy tylko wszedłeś na Pola Gnosis.
Zamoyski zmarszczył brwi. Rozpaczliwie starał się nadążyć. Których pytań teraz nie zada, pozostaną już nie zadane, nie będzie drugich szans, w każdym razie nie po-
winien się ich spodziewać. Ile jeszcze miesięcy minie, zanim wrócą do Sol-Portu?
– Jeśli opieraliście się na mojej archiwizacji… skąd pewność, że to nie fałszywka?
– Powiedzmy… było mi wygodnie założyć, że to prawda.
– I ile – pięć minut…?
– Akurat usiadłem do posiłku.
– Niewiele więc zdążyli ci przekazać.
– Fakt. Opowiedz.
– Nie, nie, nie. Ja pytam. Blondynka. Dalej.
– Blondynka. Maria Archer, stahs Trzeciej Tradycji. Niegdyś… przyjaciółka moja. Przed kilkunastoma laty jeden ze Spływów przeszedł niebezpiecznie blisko jej Pól. Cesarz sprawdził: sumy kontrolne niby się zgadzały. W istocie jednak pewna otwarta niepodległa inkluzja bezkodeksowa – teraz wiemy, że skryty Horyzontalista – korzystając z chwilowego chaosu zdołała się przemycić na te Pola. W ten sposób de la Roche zyskału dostęp do archiwizacji Marii. W przeddzień ślubu Beatrice przydarzył się stahs Archer śmiertelny „wypadek". Odczytała się już z zapiekłą nienawiścią do mnie i żelaznym planem zgładzenia mi pustaka. Taka była pierwsza część intrygi Maximillianu. Ale, jak zapewne zdajesz sobie sprawę, mord ciała nie załatwia sprawy: równocześnie winnu byłu zniszczyć bądź zafałszować moje pliki archiwalne. W tym celu musiału wejść na Pola Gnosis. Zadanie ułatwiał wu jednak fakt, iż ten atak mógł już być jak najbardziej jawny. A Horyzontaliści-współ-spiskowcy z wyżyn Krzywej dostarczyli wu narzędzi. Weszli więc naprawdę głęboko. Diabli wiedzą, może by im się nawet udało. Ale ten wcześniejszy zamach, ten, którego, jak wiem, nie widziałeś, spowodował odruchową aktualizację mojej archiwizacji na moich prywatnych Polach. Szczęście, można powiedzieć.
– A kto był autorem pierwszego zamachu?
– Ba, tego samu biednu Maximillian nie wiedziału. Ale ja zmierzam do czego innego: że de la Roche zdołalu podczas owego szturmu transferować na swoje Pola część zawartości Pól Gnosis. Udało się potem Maximillianowu odtworzyć i odszyfrować między innymi raporty z naszej Studni Czasu. Tam wyczytatu o tobie; a zindeksowału cię wysoko już na weselu: onu również sądziłu, że stanowiłeś rezerwowy cel zamachu, drugi po mnie; że to nie był przypadek. Skonsultowału więc rzecz z innymi spiskowcami. Po tym nieudanym ataku strasznie cisnął ich czas, to już była spirala determinacji – wyliczyli sobie, że trzeba pójść na całość. Mhm, oczywiście mówię wielkimi skrótami, bo to wszystko słowińczycy i góra Krzywej.
– Skąd Sak?
– Od jakiejś inkluzji, do której chyba jeszcze nie dotarliśmy.
– Zostaliście technologicznie w tyle – pokręcił głową Zamoyski. – Niedobrze.
Wielce to rozbawiło Judasa.
– Masz na myśli Gnosis? Nie wiesz, o czym mówisz.
– O czym mówię? Oni dysponują technologią Saków, my nie.
– Nie myl kategorii: to Cywilizacja.
– Nie rozumiem.
– Nie tłumaczyła ci Angelika Praw Progresu? -Nie.
– Cóż. Uwierz mi na słowo. Nie zostaliśmy w tyle.
– „My", to znaczy kto?
– Mówiłem. Cywilizacja.
Judas spostrzegł minę Zamoyskiego. Odsunął talerz, westchnął, otarł usta.
– Widzisz, Gnosis nie jest po prostu firmą handlową, nie ma nawet na celu zarabiania pieniędzy, choć przyznaję, radzimy sobie nieźle. Gnosis jest istotnym elementem]
Umowy Fundacyjnej; bez Gnosis nie mogłaby istnieć Cywilizacja. Każdy kontakt z Deformantami i innymi Cywilizacjami musi się odbywać za naszym pośrednictwem. Każda informacja, by mogła zostać zamieszczona na publicznych Polach Plateau Cywilizacji HS, musi zostać zaakceptowana przez nas. Każda nowa technologia, zanim zostanie wdrożona w Cywilizacji, musi posiadać impri-matur Gnosis. Wszystkie badania naukowe, w szczególności Progres ku Ul, drenaże Otchłani i wyścigi inkluzji, odbywają się pod naszą kontrolą. Kontrolujemy handel idący spoza Portów. Cenzurujemy informacje o innych Progresach. Gdyby nie Gnosis, w tym dwudziestym dziewiątym wieku nie znalazłbyś, panie Zamoyski, ani jednego człowieka.
– Zaraz-zaraz, co ty właściwie -
– Ja naprawdę nie mam tu teraz czasu, żeby – Adam nie zniósłby kolejnej protekcjonalnej połajanki.
Machnął ręką.
– Nieważne – mruknął i odwrócił wzrok. – Z tego wszystkiego jednak wynika, że także akcja de la Roche'u była efektem błędnej interpretacji przecieku z przyszłości.
Stahs wyprostował wskazujący palec, świadomie wybierając pozę mentora.
– Bo tu zawsze trzeba ostrożnie z interpretacjami. Z samej natury Studni wynika cząstkowość informacji. Lecz nawet gdyby były zupełne… Wiemy przecież, że nie my jedni utrzymujemy Studnie. Nie liczę już Deformantów i innych Cywilizacji – ale wiele naszych niepodległych inkluzji zapuściło gdzieś w En-Portach Studnie Czasu. Otrzymują z nich dane, trawią je, uwzględniają w swych grach decyzyjnych. To się z kolei odbija na nas. Czternaście SI Gnosis nie robi nic innego, tylko procesuje drzewa prawdopodobieństw tego systemu wzajemnych sprzężeń „jutro- dzisiaj-jutro". Pytasz, czy jesteś przyczyną wojny? Ha!