Zamoyski tylko się na to uśmiechnął – ale tak naprawdę prąd mu przeszedł po kręgosłupie i gorąca krew uderzyła do głowy. Więc jednak! Tenu kurewsku Deformant…! Podstęp i pułapka! Sprzedawału ich! W tej właśnie chwili
– onu ich sprzedawału!
– …i chyba będziemy w stanie wykupić cię, stahs. Wszelako wygrać licytację może tylko jeden i było to jasne od początku, więc niezależnie od targów każdy zainteresowany wysłał po was Kły dla zagarnięcia siłą. Normalnie bylibyśmy w stanie obliczyć, czy nasze oktagony kubkzne przybędą pierwsze, jednak w obecnych okolicznościach… Stahs!
Dłoń Zamoyskiego wreszcie trafiła na muszlę. Uniósł ją do ust i, nie odwracając wzroku od Cressu, szepnął jadowicie:
– Franciszek.
Zamrugał: złoto wlewało się w źrenice. Złote światło, blask boski, wełnista aura wewnętrznych organów krafto-idu… Znowu ta jasność, wszechogarniająca, uderzająca z każdej strony. Cień to inny rodzaj oślepienia.
Bo przed twarzą, na płytki oddech, na pochylenie głowy, miał menisk wielkiej kropli i całe światło bijące mu w oczy posiadało konsystencję, barwę i moc płynnego złota.
Rozejrzał się dokoła; złapał za liść i obrócił się w powietrzu. Samej Angeliki nie dostrzegł w tej granatowo-zło-
tej gęstwie, zarastającej wszystkie kierunki orientacji – zobaczył jednak jej czterometrowy, wypukły cień, rozpięty na drgającym nieregularnie bąblu białej cieczy. Bąbel dryfował wolno ponad głową Zamoyskiego.
Panna sobie pływa. Już chciał ją zawołać – nadal wściekły – ale zauważył rozproszony rój owadomatów, spadający spiralą między błękitne kwiaty – i oprzytomniał, słowa wróciły w głąb krtani, wściekłość ustąpiła trwodze.
Głupi! Znajdujesz się w jenu wnętrzu, onu czyta twoje nastroje, pragnienia, instynkty, myśli nieomal – z napięcia mięśni, drżenia strun głosowych, temperatury naskórka, rytmu oddechu, łopotu serca, szumu krwi w żyłach i tkankach. Skąd niby wiedziału wówczas, że szukasz urynału? Nic wu nie umknie. Pozostajecie całkowicie w jenu władzy. Nie jesteś w stanie przekazać Angelice ni słowa tak, by onu o nim nie wiedziału.
Czemu w ogóle miał służyć cen tu powrót z Plateau? Idioto! Co, może rzucisz Franciszku w twarz, że jest podstępnym porywaczem, kłamcą, handlarzem żywym towarem?
Tu budzi się w Zamoyskim szyderczy zgryźliwiec: A cze-mużby nie? Wyzwę nu na pojedynek!
Chociaż, Bogiem a prawdą, Deformant właściwie nie rzekłu ni słowa fałszu. Nie mówiłu przecie, skąd się tu wzięłu przed przejściem Wojen, dokąd i po co leciału. Być może Franciszek łgału na temat odcięcia od swoich Plateau – ale tego również nie może Adam być pewien. Cholera wie, czy podobny kidnaping i licytacje ofiar nie mieszczą się przypadkiem we współczesnych obyczajach, czy i tu nie obowiązują jakieś konwencje… Wszystko jest możliwe.
Powtarzaj to sobie często i z wiarą. Wszystko jest możliwe, wszystko jest możliwe.
Zamoyski rozcierał kark. Tak, to było głupie. Gniew nie powinien był mieć do mnie przystępu. Za mały jestem, by na kogokolwiek i o cokolwiek się tu gniewać.
Jak teraz wrócić? Tam, w Farstone, czekają na mnie. A Franciszek patrzy; Franciszek słucha; Franciszek pełza mi po skórze i wnika do gardła, do żył.
Deformant z pewnością wie, że Wojny już nie blokują Plateau – ale czy wie, iż ja posiadam bezpośredni dostęp do Plateau HS?
Na wszelki wypadek Zamoyski ziewnął i przeciągnął się. Odruchowo podciągnął kolana do pozycji półembrio-nalnej. Coś kolnęło go w udo. Wsunął rękę do kieszeni brudnych, pokrwawionych spodni. Muszla!
Powstrzymał odruch zaciśnięcia dłoni na fantomie OVR. Miast tego opuścił powieki i uspokoił oddech.
Muszła: zatem program nadal działa. Nie odciął się przecież Adam od Plateau, jedynie przeadresował. To znaczy: wycofał się z manifestacji. Oes wciąż pracuje na jego Polach.
Powoli przesuwając palce po wewnętrznej, gładkiej powierzchni konchy Zamoyski zakreślił w kieszeni prymitywny zarys sylwetki smoka. Czyż nie smoka widział w herbie McPhersonów, wówczas, na klatce schodowej zamku Farstone? Plateau'owe programy zarządzające powinny być wystarczająco domyślne i przeadresować go z powrotem do biblio -
Ciążenie. Światło – miał otwarte oczy, chociaż nie unosił powiek. Biały feniks przelatywał ponad jego głową. Pachniało gorącą wiosną.
Wstał spod platanu, otrzepał spodnie.
Cesarz podniósł się znad kałuży gwiazd.
– Jakie są te warunki, stahs?
– Za chwilę. – Wyciągnął do mandaryna rękę z muszlą. – Jak mogę tym sterować, żeby na polecenia nie reagowało ciało, to znaczy – manifestacja biologiczna?
– Resetując sieć konekcyjną na korze mózgowej. Otworzą się nowe połączenia z aksonami i neuroglejem, podług wybranego schematu. To może być cokolwiek.
– Co na przykład? Mandaryn wzruszył ramionami.
– Druga para rąk. Niematerialne usta. Ogon. Pełny dubel receptorium. Cokolwiek. Menadżer oesu ci opisze, stahs.
– Nie za bardzo mam czas. Chciałbym zostawić menadżera otworzonego w OVR i pytać bez odbić w ciele i manifestacjach – ale nie będę się teraz bawił w ręczne dostrajanie. Jaki jest najpopularniejszy wybór?
– Tej wersji? Anima.
– Odpal mi.
– Udzielasz mi, stahs, pozwolenia na bezpośrednią al-terację zawartości twoich Pól.
– Tylko dla wypełnienia tego polecenia. -Tak.
Cesarz podszedł bliżej do Adama.
– Proszę usiąść.
Zamoyski z powrotem usiadł pod platanem.
– To nie będzie już potrzebne – rzeki mandaryn i zabrał Adamowi muszlę.
Cisnął ją do sadzawki, w której płonęła Mleczna Droga. Przez bliższe ramię galaktyki przeszła krótka fala. (Kraft artystyczny, uśmiechnął się w duchu Adam).
Manifestacja Cesarza zagarnęła szaty, zawinęła je sobie wokół kolan i uklękła naprzeciwko Zamoyskiego, nad brzegiem rozgwieżdżonej czerni.
– Czujesz, stahs? – zapytała, przyglądając mu się badawczo.
– Co? -To.
Adam przechylił głowę, przygryzł wąsa.
– Nie-
Ale już wiedział, że mówi nieprawdę.
Mandaryn dostrzegł jego zmieszanie.
– Oddech. Proszę oddychać. Oddech, oddech, oddech. Oddychał. Mój Boże, ODDYCHAŁ! Miał płuca, ale miał
także PŁUCA. Czuł powietrze i CZUŁ powietrze. Drapało go po podniebieniu i w tchawicy – tej i TAMTEJ. Jeśli wówczas, w ruinach Pałacu Pamięci, była to schizofrenia umysłu – teraz doświadczał schizofrenii ciała. Rozszczepiał się.
– Głęboko.
Głęboko, głęboko, do samego rdzenia kręgosłupa, do jądra każdej komórki nerwowej.
Ostre cięcie wzdłuż dendrytów: szpłacht! – i oto jest dwóch Zamoyskich: /Zamoyski i //Zamoyski, a obaj tu siedzą i wytrzeszczają oczy w pustą przestrzeń nad Eschero-wym Domem Cesarza.
– Skup się teraz wyłącznie na swej animie, stahs. //Zamoyski wstał, wyprostował się. Spojrzał z góry na
klęczącego mandaryna. Obrócił się i spojrzał na siebie – na /Zamoyskiego – na pierwszą manifestację, która nie wstała, nie wyprostowała się, nie obróciła. Spoglądała spod plątana szeroko otwartymi oczyma.
Zakręciło mu się w głowie. Uciekł //wzrokiem od swego primusa. Nawet jednak gdy //patrzył w tym samym kierunku, co on – na mandaryna – //patrzył przecież z innego miejsca, pod innym kątem. I tak //spojrzenie nakładało się na /spojrzenie, oba tłoczące obrazy do tego samego mózgu: Zamoyski /widział i //widział. /Widział i //widział, /słyszał i //słyszał, /czuł i //czuł – dezorientacja rosła z każdą sekundą, tonął w chaosie nadmiarowych bodźców. Zaraz zacznie /myśleć i //myśleć – wtedy ostatecznie zginie Adam Zamoyski, rozerwany na dwa.
Struktura umysłu nie zmienia się równie szybko co struktura konekcyjnego nanoware'u. Nie można wpompować dwóch litrów wrażeń zmysłowych do jednolitr owego frenu; naczynie pęknie.
Zmuszony był zacisnąć powieki, obie ich pary. Zdublo-wane perceptorium dotykowe nie dało się jednak tak łatwo sprofilować i Zamoyski – nie żadna z jego manifestacji, ale: Zamoyski – poczuł, że za moment strzeli mu w mózgu bezpiecznik odpowiedzialny za limit transferu bodźców; że coś się tam przepali, płomień przeskoczy z neuronu na neuron, aż ogień szaleństwa pochłonie wszystko.
– Jak to zamknąć?!
Krzyknął //Zamoyskim, Cesarz jednak go usłyszał. Mandaryn uniósł głowę, pochwycił paniczne spojrzenie // Zamoyskiego.
– Istota podobnego software'u rozszerzającego polega nie na przesunięciu perceptorium i stworzeniu pozaciele-snej manifestacji, bo to odbywa się zawsze, gdy korzystasz z Plateau – rzekł spokojnie Azjata – lecz na zarządzaniu równoległym. Ludzie bowiem nie żyją w trybie multitaskingu; ludzie całe życie zamieszkują tylko jedną manifestację naraz: swego biologicznego pustaka. – Mandaryn uderzył przed //Zamoyskim czołem o ziemię. – Nie jesteś już stahsem Czwartej Tradycji.
– Co ty mówisz…?
– Przesunąłeś się wzwyż po Krzywej Progresu, stahs. //Zamoyski zamachał rękoma; wraz z energią uwalniał
obłęd. {Szaleństwo jak swędzenie całego ciała: powierzchni skóry i wnętrza organów; obu ciał).
Ponownie obejrzał się na /Zamoyskiego, nadal klęczącego nieruchomo naprzeciwko mandaryna.
Wprogramowany we fren instynkt spełnił rolę instrukcji obsługi. Adam przyskoczył do swej prymarnej i wepchnął palce w jej oczodoły, w uszy, w nozdrza, w usta, do wnętrza głowy…
Z ulgi aż odetchnął. Znowu bodźce płynęły pojedynczym strumieniem. Wygładzała się powierzchnia myśli
i gasł paniczny gniew, pierwsza reakcja Zamoyskiego na każde zagrożenie: wściekłość napędzana strachem.
Dostrzegł dyskrerny uśmiech na twarzy mandaryna. (Ale skoro w ogóle dostrzegł – nie był on dyskretny).
– To, co właśnie zrobiłeś, stahs – rzekł Cesarz, odpowiadając na nie zadane pytanie – to po prostu przełączenie się z jednej manifestacji na drugą. Doradzałbym powrót do manifestacji prymarnej, zwłaszcza że o miejsce twojego pobytu pytają właśnie Gnosis i Oficjum.