Выбрать главу

Nie był to „Klub Diogenesa" Mycrofta Holmesa, niemniej nikt tu nie podnosił głosu ponad poziom leniwej

konwersacji, a i kobiet nie dostrzegł Adam zbyt wiele. Wszystkie meble wykonano z ciemnego drewna, ciemne drewno pokrywało ściany, bordowe dywany wyściełały parkiet, tłumiąc odgłos kroków… Cisza posiadała głębię i fakturę arabskiego gobelinu.

Zainstalowane w boazerii lampy naftowe emitowały miodowobrązowe, ciężkie światło. Jakże światło może być ciężkie? Ano właśnie tak: pokrywając każdą powierzchnię namacalną, szorstką warstwą bursztynowego miału. Nawet ludzie pod dotykiem takiego światła poruszają się wolniej i płynniej; czas przedziera się z mozołem między chwilą a chwilą.

Gospodarz klubu (brodaty jegomość w trzyrzędowym garniturze) po krótkiej kurtuazyjnej rozmowie posadził ich w kącie trzeciego salonu, tu było jeszcze ciemniej.

Zamoyski przyglądał się odchodzącemu. Nanomancja? Pustak biologiczny? Bo na pewno nie OVR.

Zapytał Patricku ustami animy.

= A widziałeś płaskorzeźbę nad drzwiami? = odparłu pytaniem.

= Nie. Jaką płaskorzeźbę?

= Szkic Da Vinciego, człowiek wpisany w kwadrat. Pokażę ci potem. To ryt Pierwszej Tradycji. Ortodoksja Cywilizacji HS.

= Ach. Rozumiem.

Oni dwaj wszelako byli obecni jedynie manifestacjami nanomatycznymi. Zamoyski żałował, że nie może poczuć prawdziwego zapachu tego miejsca.

Lokaj przyniósł alkohole.

P. G. przeprosiłu i wyszłu do sali obok. Zamoyski usiadł swobodniej. Zdał sobie sprawę, że Patrick odeszłu, ponieważ Adam wypowiedział był to swoje „Muszę pomyśleć" na głos – a „Trzy Korony" stanowiły idealne miejsce dla spokojnej refleksji.

I zdał sobie sprawę także z tego: teraz – na tym odcinku Krzywej – przeadresowanie się do dowolnego miejsca w Cywilizacji (na Ziemi, w Układzie Słonecznym, w innym Porcie, w innej inkluzji, w plateau'owych konstruktach AR) jest zawsze kwestią tych samych kilku-kilkunastu k-sekund – czasu koniecznego dla pełnej konfiguracji manifestacji, zależnego od pierwotnej gęstości infu w punkcie docelowym. Toteż przeskakiwanie na kaprys nastroju do upodobanego krajobrazu, pod odpowiadające napięciu chwili egzotyczne nieba, gwiazdy o blasku tak ostrym i gorącym jak prowadzona konwersacja – to wszystko było całkowicie racjonalne. Ba!, Adam zaczynał już instynktownie pojmować naturalność takiego trybu życia. Nie zapomniał przecież, jak jeździł przez pół miasta, by zjeść lunch w ulubionej restauracji – przez pół Europy, by obstalować garnitury u ulubionego krawca. Cóż się zmieniło? Nic. Łatwiej jedynie realizować kaprysy, skraca się droga między myślą a czynem.

Wyżyny Krzywej kusiły, Ul przyciągała. Kalotropizm odzywa się w końcu w każdym stworzeniu, im podlejszym, tym szybciej.

Primus Zamoyskiego smakował nieznane alkohole, Bóg jeden wie, pod jakimi słońcami, w jakich Portach destylowane; nie chciał pytać oesu, bez wyjaśnień pozostawały bogatsze o jeszcze jeden smak. W świetle nasączonych naftą knotów szkło miało barwę zanieczyszczonego nefrytu.

Słyszał szmer cichych rozmów – i ów „szelest luksusu", właściwy takim miejscom – ale potrafił się nań zamknąć, zignorować, jak ignorował szepty dochodzące bez przerwy do //uszu.

Mógłbym tak żyć, pomyślał. To jest dobre życie. Niebieski kaftan odbijał się na powierzchni obracanej w dłoni szklanki. Jestem sam; nikt mnie nie obserwuje, nikt nie nadzoruje. Posiadam obywatelstwo, jestem stahsem…

Wiedzał, że 99% populacji Ziemi to nie są obywatele Cywilizacji HS. Nie dlatego, że ludzie ci nie mieszczą się w stosownym przedziale Krzywej, lecz dlatego, że ich nie stać. Umowa Fundacyjna została spisana po myśli ówczesnych dysponentów technologii, Cywilizację Homo Sapiens ufundował establishment przemysłowo-polityczny XXII wieku.

Więc chyba mogę o sobie rzec, iż należę do elity, arystokracji tego świata.

(Lecz wyżej są jeszcze arystokracje wszechświata; i arystokracja wszystkich możliwych wszechświatów…).

Obok leżało pudełko z emblematem trzech złotych koron na wieczku. Otworzył. Cygara. Mimowolnie uśmiechnął się.

Wstał, zapalił jedno w płomieniu lampy. Tylko smak, bez zapachu; ale jaki smak…! Kto za to wszystko płaci?

//Zapytał.

Menadżer oesu zaczerpnął z publicznych Pól i odpowiedział:

= Członek wprowadzający.

Czyli Patrick.

Rynkowa wartość takiego cygara jest jednak przyzerowa, podobnie jak każdego produktu rekonfiguracji infu. Oczyma wyobraźni Zamoyski niemal widział te nieskończone pola tytoniowe, sięgające horyzontu rzędy roślin, zasiewanych, wzrastających i pozbawianych liści przez – przez duchy. Cygaro nie było warte ni molekuły materii egzotycznej.

Niemniej Patrick brału za Adama pełną odpowiedzialność, a to oznaczało znacznie więcej niż zobowiązanie do uregulowania rachunków. Tu istnieją pewne ścisłe reguły.

Pierwsza Tradycja… nie zamanifestowali się przecież od razu w klubie, lecz na zewnątrz, na schodach. Weszli- stopa za stopą, przekroczyli próg. Więc nawet takie szczegóły…

Rozparłszy się w nieprzyzwoicie wygodnym fotelu, Zamoyski zaciągnął się wilgotnym dymem.

Szczegóły: sposób ominięcia protokołu Farstone.

Szczegóły: dlaczego chciała zabić i mnie?

Szczegóły: dlaczego, dlaczego się jej to nie udało?

Sam moment morderstwa Judasa Adam oglądał ponad dwadzieścia razy, zgodnie ze strzałką czasu i jej przeciw, w zwykłej skali, w spowolnieniu i nawet w przyspieszeniu. Jak wyrywała mu kręgosłup, jak rozpruwała pustaka, jednym ruchem potężnych ramion rozszarpując ciało na połowy. By następnie momentalnie zakręcić – ona i reszta kopii – i pognać ku Zamoyskiemu.

Ten fragment przewijał był wielokroć, znał go już niemal na pamięć. Angelika wstawała z ławki, blada. Odurzony Adam rozglądał się dokoła, nic nie rozumiejąc. A mort-manifestacje biegły, gazelimi susami przemierzając trawnik. Goście stali i patrzyli, w milczeniu, w bezruchu: nic do zrobienia, nic do powiedzenia.

Dlaczego w ogóle Murzynka? I ten płomień z czaszki. To głupie. Po co? Nie prościej zhackować Pola przyporządkowane bezpośrednio nanoware'owi wchłoniętemu przez organizm pustaka ofiary? Ergonomia mordu to nauka jak każda inna. Spopieliłoby mi serce, zanim ktokolwiek by się zorientował.

Zamoyski wypuścił dym z płuc, odchylił się na oparcie fotela, przymknął oczy. Bezcielesną animą począł wypytywać menadżera oesu. Oes zasysał informacje z Plateau, interpretował je, kompilował, konwertował w przekaz dyskur-sywny i w tej postaci aplikował wejściom odpowiadającym zmysłowi słuchu secundusa Adama.

Ów interfejs, choć tak utrudniający przepływ informacji, pozostawał konieczny, jako że Zamoyski nie był phoebe-'um i jego umysł nie był w stanie przyswajać informacji na zasadzie bezpośredniej osmozy z Plateau. Przede wszyst-

kim jego umysł w ogóle nie znajdował się na Plateau, jedynie zeń korzystał. Stąd ograniczenie.

Ile jednak może się w ten sposób człowiek dowiedzieć/ /nauczyć w jednostce czasu? – słuchając, czytając, czując…? W porównaniu z phoebe'ami i inkluzjami – praktycznie nic. To bogowie.

Taak, Ul kusi, Ul przyciąga – światło, słońce, gwiazda przewodnia…

Otrząsnął się z przerażających marzeń.

Sposób zamachu dowodzi, iż ten, kto za nim stał, sprawca, Programista, nie posiada swobodnego dostępu do całości plateau'owego indeksu infu: przebił się zaledwie do wycinka odpowiedzialnego za decymetr sześcienny za załomem zamku, zmanipulował zawartość jego Pól i potem już z powrotem wpadł pod protokół.

Po prawdzie więc Programista nie złamał FTIP.

Nie; o ile wolno stopniować niemożliwości, to on dokonał czegoś jeszcze bardziej niemożliwego: włamał się do plateau'owych indeksów infu.

Menadżer oesu informował Zamoyskiego, iż Oficjum prowadzi w tej sprawie intensywne śledztwo. Urodzono pięć otwartych inkluzji wyłącznie dla rozwiązania tej zagadki. Wyniki pozostają, rzecz jasna, utajnione.

To akurat nie irytowało Zamoyskiego: on dobrze wiedział, kim jest Programista (Suzeren, któż by inny?), a zastosowana metoda plateau'owego hackingu (był to ordynarny Spływ) niewiele go interesowała; i tak nic by nie zrozumiał z meta-fizycznych wyjaśnień.

Wszelako ten szczegół – że Suzeren nie potrafi Spływać na dowolnie wybrane Pola; że nie do końca steruje swymi manifestacjami na Plateau – ogromnie dodawał Adamowi otuchy. Przecież on chce mnie zabić! Boże drogi, gdyby mógł Spływać podług woli, zamordowałby mnie już po milionkroć!

Ale – szczegół drugi – właściwie dlaczego? Czym ja mu zagrażam? Kiedy to zdążyłem nadepnąć mu na odcisk?

W Pałacu Pamięci, manifestując się przez moją podświadomość, Suzeren bełkotał coś o zniszczeniu wszechświata, o Narwie. W ogóle Narwa z jakiegoś powodu nie daje mu spokoju.

Zamoyski ssał soczysty tytoń i stukał paznokciami w mahoniowy blat stołu.

Mhmmmm. Jak dokładnie prezentuje się chronologia zdarzeń?

Jeden. Gnosis znajduje „Wolszczana".

Dwa. Ekstraktują bioodpadki.

Trzy. Rekonstruują mi pustaka, mózg. Instalują wszczepkę i odpalają nadzorczą SI. Nina.

(Zagryza zęby na cygarze).

Cztery. Moetle wyciąga swojego asa z rękawa i wydobywa ze mnie historię lotu, w tym charakterystykę Hakaty-Dreyfussa. Bierze w leasing trójzębowca i leci tam.

(Teraz już domysły; ale mocne).

Pięć. Moetle przybywa na miejsce, może ląduje na Narwie. Nikogo nie informuje, nie porozumiewa się z Juda-sem, z Gnosis, z Cesarzem; z nikim. To jego sekret, jego wunderwaffe w niekończącej się wojnie rodzinnej. Doskonale potrafił sobie Adam wyobrazić podniecenie, jakie ogarnęło Moetle;a na widok Hakaty, słońca, które nie jest słońcem.

Ale Moetle musiał jednak po coś wejść na Plateau – Zamoyski przypuszczał, że to nawet nie była Moetle'a świadoma decyzja; może po prostu okresowa aktualizacja archiwizacji frenu.

W ten sposób – sześć – dowiaduje się Suzeren.

Dowiaduje się – ale o czym? co takiego zobaczył Moetle na Narwie? – i natychmiast Spływa na Plateau Deformantów, na Pola zarządzające ich Kłów. Gdyby mógł,