Spłynąłby na wszystkie; i tak są to wielkie liczby. (Ile Portów posiadają Deformanci? Ile Kłów stanowi organy ich ciał, jak Franciszku?) Porywa te Kły, zbiera wokół układu Dreyfussa i odkraftowuje go – z Moetlem w środku.
Siedem. Moetle wyautowany. Narwa w garści Suzerena.
Ale tego mu widać za mało, bo – osiem – odstawia ten numer z Ognistą Zabójczynią na weselu Beatrice.
Cel pierwszy: Judas McPherson, jego aktualny pustak oraz archiwizacje. Z archiwizacjami Suzerenowi nie powodzi się do końca. (Kolejny znak: nie jest wszechmocny, nie jest wszechmocny!). Na dodatek nie przewidział spisku Ho-ryzontalistów: gdyby nie jego przedwczesny atak, plan de la Roche'u et consortes naprawdę mógł się powieść. Tymczasem Suzeren spowodował tylko wprowadzenie nowych zabezpieczeń. Judas żyje – istnieje – nadal.
Cel drugi: ja. Dlaczego? Abym powtórnie nie przypomniał sobie o Narwie? Ale w czym ta Narwa zagraża Suzerenowi – tego nie wiem. (Sam zgruzowałem sobie pamięć). I nie mam zielonego pojęcia, dlaczego mu się ten zamach na mnie nie powiódł…!
Zamoyski zapisał sobie ów fragment nagrania z wesela pod makrem głosowym secundusa. Odpalenie powodowało zarazem pełne rozwinięcie perceptorium animy.
Potrafił już wytrzymać równoległe doświadczenia dwóch ciał: dwa pełne pakiety wrażeń fizjologicznych, dwa strumienie bodźców wizualnych, słuchowych. Jeszcze miał kłopoty z błędnikiem; jeszcze kręciło mu się w głowie (w głowach), gdy zarazem stał i siedział, szedł i biegł, stał i spadał, siedział i biegł… Ale i z tym było już lepiej: nie krzyczał, nie przewracał się, nie wymiotował. Przesunąłeś się wzwyż po Krzywej Progresu. (Czy ten proces da się w ogóle zatrzymać…?)
Tak więc – szczegół trzeci:
Stoi za swoimi plecami, gdy pierwsza z czarnych ol-brzymek dobiega do ławki, omija skamieniałą Angełikę (przedziwny jest wyraz twarzy dziewczyny) i, niczym jednorożec, uderza, pochylona, z rozpędu, błękitnym ostrzem ognia – w twarz Zamoyskiego. Który jest ślepy, nie widzi jej, nie wie, co się dzieje; chciał był zapytać Angełikę, ale nie zdążył.
Teraz Zagadka. Płomień wchodzi w Zamoyskiego, Murzynka wpada na niego, impet ciska ich na pień dębu, Zamoyski krzyczy, wymachuje niezbornie rękoma, próbuje odepchnąć olbrzymkę… pfch! Nanomancja wybucha mu w twarz wirem nanoware'owego pyłu: wiązania puściły, informacja o konfiguracji została utracona, entropia skacze wysoką krzywą – nie ma Murzynki. 0.42 k-sekundy później dezintegrują się pozostałe jej kopie.
Wszelako nic z tego nie było zasługą Cesarza. Wraz z nagraniem otrzymał Adam ścisły terminarz podejmowanych wówczas działań. Pomijając fakt, iż sam Cesarz przyznaje, że były one nieefektywne – żadne z nich nie koreluje się czasowo z demanifestacją Suzerena.
Czyżby Suzeren sam się wycofał? Czemu jednakże miałby to uczynić – w połowie misji, nie osiągnąwszy celu?
Bo Zagadka zamyka się w gruncie rzeczy następującym pytaniem: jakim cudem Zamoyski przeżył? Ogień buchający z czaszki olbrzymki posiadał temperaturę plazmy gwiazdowej, pięć milionów stopni (inf zmierzył). Płomień zmierzał prosto w twarz Zamoyskiego. Powinien był przepalić mu mózg na wylot.
Tymczasem ani blizny.
Jak to możliwe, zapytał Adam Cesarza. To niemożliwe, odparł Cesarz.
Nawet jednak pytania, jeśli poprawnie zadane, niosą w sobie informację. Dlaczego Suzeren próbował spalić mózg mojego pustaka? Odwróć akcenty.
Suzeren próbował spalić mózg mojego pustaka!
Nie zaatakował umieszczonych na Polach Gnosis archiwizacji Adama Zamoyskiego – a jedynie tę konkretną jego biologiczną realizację, tego pustaka, ten mózg, ten umysł w nim zaimplementowany.
Jaki w tym sens? Oczywista odpowiedź brzmi: zniszczenie informacji dodanej. Ucięcie linii frenu przed kolejną archiwizacją.
Ale nie w tym przypadku: Zamoyski miał w mózgu wszechfunkcyjną wszczepkę, SI siedziała na nim, nadzorując i backupując wszystkie funkcje mózgowe w czasie rzeczywistym. Zamoyski był archiwizowany w sposób ciągły. Zniszczona informacja dodana – byłby to jakiś przyzerowy, statystyczny biały szum na neuronach.
Lecz czy można to wyjaśnić inaczej?
Nie. Manifestacja to tylko manifestacja. Suzeren nic by na tym nie zyskał.
No ale w to Zamoyski jakoś nie potrafił uwierzyć.
Zagłębił się w ponowne analizy danych zebranych podczas zdarzenia. Na poziomie molekularnym większość danych pochodziła ze spontanicznie się konfigurujących triad diagnostycznych KTK27, tak zwanych „lilii Borodino". (Uczył się już nazw slangowych poszczególnych nano-botów). Istniała tu pewna dwuplanckowa nieciągłość -
– Stahs.
Otworzył oczy, wyjął z ust cygaro, znieruchomiał nad zamrożonym w momencie dezintegracji ciałem Murzynki.
Stał przed nim wysoki, otyły mężczyzna w białym garniturze. Uśmiechając się, gładził potężną dłonią łysą czaszkę. Teraz ukłonił się lekko i podał Zamoyskiemu wizytówkę.
Adam wstał, sięgnął do lewego rękawa, podał swoją – po europejsku, jednorącz. Wizytówki były podczepione do publicznych Pól cesarskich, tak nakazywał savoir-vivre Cywilizacji.
Wizytówka łysego (kogo on mi przypomina…?) głosiła:
prahbe Michał Ogień
Ambasador Pełnomocny
Trzeciej Cywilizacji Progresu RKI
Wizytówka plateau'owa była bez porównania bogatsza. //Adam wstąpił zza ławki w nieskończone galerie danych, otwierały się tam co krok salony audiowizualnych konstruk-tów edukacyjnych, prezentujących cywilizowane (to znaczy: dopuszczone przez cenzurę Gnosis Inc.) wersje pakietów informacyjnych na temat fizjologii rahabów, kulturowych i kognitywnych podstaw ich Progresu, poszczególnych raha-bowych Cywilizacji, ich lokalizacji na Krzywej, wzajemnych stosunków i stosunków z innymi Progresami/Cywilizacjami, tudzież Deformantami, aktualnego położenia frontu ich inkluzji otwartych na drodze ku Ul…
Wskazał rahabowu fotel obok. Usiedli.
– Czym mogę służyć, prahbe?
– Ach, to ja pragnęłubym zaoferować ci, stahs, swoje usługi.
– Jako ambasador?
– Nie oficjalnie, nie w imieniu mojej Cywilizacji, jeśli o to pytasz, stahs. Niemniej jestem jej ambasadorem.
To nanomatyczna manifestacja, skonstatował Zamoyski, przesuwając się tą myślą znowu bardziej ku swemu secundusowi. Nanomat, żaden pustak biologiczny. Czy ra-habowie posiadają płeć? Z drugiej strony, jakież to ma znaczenie? To prahbe, Post-Rabab Being. Jest rahabum w tym stopniu, w jakim phoebe jest człowiekiem.
– Jakie zatem usługi masz na myśli, prahbe?
– Doszły nas wieści o twoim pojedynku z osca Tuten-chamon. To dość niezwykłe, gdy inkluzja wyzywa stahsa. Wszyscy w Progresach uważają to za wysoce, mhm, nietaktowne z jenu strony. Gdybym mógł jakoś pomóc -
Randomizer behawioru rozciąga! usta /Zamoyskiego w cyniczny uśmiech – podczas gdy tak naprawdę Adam był raczej zmieszany i zirytowany.
– Właściwie nie bardzo chce mi się wierzyć w całą tę hecę – mruknął. – To znaczy, owszem, wiem, że czeka mnie pojedynek… Ale to wszystko nie trzyma się kupy: meta-fizyka, inżynierie kosmiczne, cywilizacje gwiezdne, AI i Ul – a tu: pojedynek! Na litość boską…!
Prahbe Ogień wykonału masywnymi rękoma nieskoordynowany ruch. (Czy onu także maskuje się przed espiona-żem psychologicznym? jak wyglądają behawioralne modele frenu rahabu?)
– To Cywilizacja, stahs. Zamoyski zacisnął zęby na cygarze.
– Nie twoja.
– Drugorzędna różnica. Nie patrz tak, nie jestem Ho-ryzontalistą, ale – ale nie trzeba być Horyzontalistą, by przyznać, iż wspólnota struktur frenu jest ważniejsza od wspólnej historii. Z punktu widzenia stahsa być może nie prezentuje się to do końca -
– Ludzie różnią się od rahabów, którzy różnią się od antarich, którzy różnią się od usza.
– Tak, ale inkluzje z Progresu HS i inkluzje z Progresu RKI to już niemal jeden gatunek.
– Gatunek!
– Jakiego słowa mam użyć? Mam dobre zwięzyki.
– Nie, prahbe, ja rozumiem, co chcesz mi powiedzieć. Rodziny królewskie zawsze uważały się za spokrewnione ze sobą; to plebs i biedota są więźniami granic i języków. Tylko dlaczego, skoro już tu, na dole, narzucają sobie te więzy, tę Cywilizację… – Zamoyski zakreślił dłonią z cygarem szeroki łuk, obejmując gestem wnętrze „Trzech Koron". – Dlaczego to jest takie teatralne?
– Grają od sześciuset lat – zaśmiału się Ogień. – Jakie ma być?
– U was też tak to wygląda? U waszych – //Zamoyski poszukał terminu na określenie rahabów z pierwszej tercji – parahabów?
– Parahabowie tworzą własne Cywilizacje. Trzecia Cywilizacja Progresu RKI obejmuje część drugiej i początek trzeciej tercji. Czasami jednak mam honor przemawiać w imieniu odpowiednika Wielkiej Loży w naszym Progresie i wówczas reprezentuję także Cywilizacje, które rozumieją już tylko moje zwięzyki. Wasz Progres jest pod tym względem wyjątkowy. Po co grzebać w mechanizmie, który funkcjonuje tak dobrze? Macie wspaniałą Cywilizację. Może właśnie tego trzeba, by wytrzymać podobne rozciągnięcie na Krzywej – odrobinę teatralności, przesady, kiczu i dystansu do samych siebie? Ironia zapewnia długowieczność.
– Bo ty, prahbe, patrzysz na to właśnie jak na mechanizm. A dla mnie kultura, która nie może się rozwijać, jest martwa. Nie ma szczęścia w stagnacji.
Ambasador rozłożyłu szeroko grube ramiona.
– Ba! Lecz czy jest szczęście w zmianie? Przecież wiesz, stahs: wszystko w sposób naturalny zmierza ku Ul. Wiesz, czym jest śmierć: końcem istnienia struktury w formie stanowiącej o jej tożsamości – na skutek rozpadu lub przekształcenia w inną formę. Nie ma reguł silniejszych od Praw Progresu, to najbardziej podstawowe zasady, zakorzenione głębiej niż prawa fizyki. Każda kultura, społeczność, każdy gatunek znajdujący się pod presją konkurencji, we wszechświecie o stałych warunkach nieuchronnie się doskonali, idąc po krzywej zmian ku Ul. Od form gorzej przystosowanych ku lepiej przystosowanym; te pierwsze zatem umierają. Progres jest w istocie historią zagłady kolejnych realizacji frenu. Ta Krzywa to mapa cmentarzyska kultur. Każda kultura balansuje na ostrzu noża, stanowi ofiarę rozdzierających ją sił: postępowej i zachowawczej. Jeśli przeważy postępowa, zatracona zostanie tożsamość – i to jest