Samego Adama zmęczyło to jednak nadspodziewanie. Padł na wznak, dysząc ciężko, pył wirował nad nim wysokimi spiralami.
Angelika wciąż wydawała dziwne odgłosy, krzyk przeszedł w charkotliwe rzężenie, potem w chrapliwy, nieryt-miczny oddech, przerywany przez głośne pociągnięcia nosem, błękitny malunek twarzy rozmył się jej w ukośne pasy – i w nagłym ataku zażenowania Adam pojął, iż ona płacze.
Spojrzał na Angelikę siedzącą obok na pniu brzozy.
= Wiedziałam, że wszystko będzie dobrze = powiedziała, ściskając go za rękę. = Za dużo o tobie ze Studni, żebyś miał tak marnie skończyć! = śmiała się serdecznie.
Obrócił się na bok, objął szlochającą dziewczynę ramieniem oplatanym roślinno-zwierzęcymi włóknami. Nie odsunęła się i to był dobry znak.
Nie wiedział, co jej rzec, nie mówił więc nic. Czekał, aż uspokoi się jej oddech. Stopniowo ogniskowała na nim spojrzenie.
Wyciągnął rękę, by zetrzeć kolorowy osad z jej oblicza. Na to uśmiechnęła się niepewnie. Oddał uśmiech.
= Dobrze jest = rzekł, wstając z pnia i wyciągając ramiona ponad głowę. = Jak z tlenem?
= Nie będzie problemu = odparłu Stern. = Starczy. Poza tym teraz już możemy stworzyć własne ogniwa odświeżające.
= A ten pył?
= Wytrącamy pozostałości nanopola Deformantu.
Angelika otarła z oczu łzy. Otworzył usta, by przekazać jej dobre nowiny (nic przecież nie wiedziała, ani o jego połączeniu z Plateau, ani o wojnie z Suzerenem i pokoju z Deformantami, ani nawet o zdradzie Franciszku) – ale przycisnęła palce do jego warg, zanim wyrzekł słowo. Jeszcze mrugała, pył drażnił i tak podrażnione oczy. Masa tłuszczowa oblepiała jej długie czarne włosy.
Ciążenie wciąż rosło, przyspieszali, oddalając się od kra-ftoidu; chyba przekroczyło już 1 g – /Zamoyski nie miał sił ani ochoty, by się podnieść. Leżeli w bezruchu, konden-sowane do płatów szarego brudu nanoboty Franciszku osiadały na nich cienką warstwą ciepłego śniegu. Cisza panowała we wnętrzu Kła, na polanie jeszcze większa, bo z pieczęcią nocy.
Angelika przyglądała mu się teraz z odległości kilkunastu centymetrów. Wielkim wysiłkiem woli powstrzymywał się od przewrócenia się na wznak, ucieczki wzrokiem, opuszczenia powiek. Zdaje się, że czytała w jego oczach tę niepewność, ten wstyd, bo uniosła pytająco brew. Była to dokładna kopia jej miny z biblioteki Farstone, sprzed paru godzin.
Pomyślał: pocałuję ją. Oczywiście znowu nie było to spontaniczne, więc poczuł całą banalność sytuacji, zanim jeszcze wykonał pierwszy ruch – niemniej wykonał go, sięgając lewą dłonią jej karku i zbliżając swoją twarz do jej twarzy.
Powstrzymała go, zaciskając palce na bicepsie, odsuwając lekko.
– Panie Zamoyski – szepnęła, wydymając wargi – wszak obowiązują pewne formy!
Zaśmiał się cicho.
– Jakże to, pocałować nawet nie można w tej waszej Cywilizacji? Cóż to znowu za wiktorianizm?
– Ach, wiktorianizm! – Uśmiechała się szerzej.
– Formy, formy – mamrotał, pozorując rozeźlenie. – Teraz będzie tu egzekwować jakieś durne etykiety, sapoir-vivre mechaniczny! Sami w zdewastowanym Kle, najbliżej nas – Deformant, bydlę stukilometrowe, nawet nie wiadomo, od którego gatunku pochodzące, ludzi czy nie ludzi, a poza num jeno lata świetlne próżni, i to absolutnej, bo po tym kollapsie galaktyki tylko kolekcja czarnych dziur i chmury wolnego gazu tu pozostały, możliwie więc, że jesteśmy jedynymi ludźmi w całym otwartym kosmosie, poza Portami – a ty mi tu o formach mówisz, całusa bronisz! Paranoja!
– Ale to nie ma znaczenia, czy jesteśmy ostatnimi ludźmi, czy nie.
– Doprawdy? „Społeczeństwo dwojga" – to coś nowego! Przesunęła kciukiem po jego wargach.
– Wiktorianizm, powiadasz… Wiktoriański kochanek drżał z podniecenia na widok łydki narzeczonej. A w kulturach przyzwalających na wszystko nic nie ekscytuje nawet w całkowitym obnażeniu, nie ma wstydu i nie ma uniesienia; ciało to narzędzie, ciało to przedmiot. Mój pustak, twój pustak. Nie ma tajemnicy między nagimi frenami. Im więcej możesz, tym mniej pragniesz. Im łatwiejsze spełnienie, tym uboższe satysfakcje.
– Największą rozpustą byłoby zatem zamknąć się w ascetycznej celi na pół wieku, po czym powąchać chusteczkę kochanki. Ha!
Obrócił się na miękkim posłaniu z parujących i jeszcze ciepłych zwłok Franciszku; obracając się, pociągnął Angeli-kę ze sobą. Chciała się wyrwać, nie puścił. Szarpnęła go za skołtunioną brodę. Zrobił groźną minę.
– Grrr. To ja jestem prymitywny małpolud, fetyszysta ciała. A wy już duchy wolne. Odkąd przejrzałem tu na oczy, bez przerwy słyszę: „ciało to tylko manifestacja", „ciało to nie ty", „to tylko pustak" i temu podobne.
Co powiedziawszy, przypomniał sobie spotkanie ze Sło-wińskum, jenu manifestację, i pomyślał: może oni rzeczywiście starają się tu na siłę tworzyć tabu, aby w tych czasach wszechmożliwości zachować możliwość odczuwania – odczuwania tego, co ja teraz odczuwam. Jest to jakaś definicja człowieczeństwa, nie najgorsza chyba.
– Bo to prawda – szepnęła Angelika, kładąc głowę na piersi Zamoyskiego. – Ciało to organiczne ubranie. Ciało to nie ty. Oczywiście, możesz gustować w określonym kroju, stylu, estetyce danego projektanta, możesz przywiązać się do konkretnego egzemplarza i się z nim do pewnego stopnia identyfikować – ale nie tracisz tożsamości zgubiwszy buty, prawda?
– To zdecyduj się: jest ciało tylko przedmiotem, czy nie jest? – Odgarnął jej włosy z twarzy, szorstka dłoń zamknęła się na szyi dziewczyny, czuł pod kciukiem rytm jej tętna, przepływ krwi w tętnicy.
– Nie rozumiesz? Technologia narzuca nam prawa, ale my z kolei narzucamy prawa technologii. – Dmuchnęła mu w oczy.
Zamrugał.
– Innymi słowy: udajecie.
– Cała kultura opiera się na udawaniu. Że jesteśmy kulturalni.
= Kiedy przejmą ich nasze oktagony kubiczne? = spytała Angelika phoebe'u Sternu.
= Nadal nic pewnego. W obliczeniach położenia Kła możemy się opierać jedynie na pamięci obrazu gwiazdozbiorów, jaką udostępnił nam stahs Zamoyski, ale to daje bardzo duży obszar. A już co do momentu przybycia Portów Uniwersalnych konkurencji – zupełny brak danych.
= Nie pokładaj wielkiego zaufania w Studniach = rzekł Angelice Zamoyski, podszedłszy do koni. Pogładził swego wierzchowca po karku. Rumak pochylił łeb i jaj obwąchiwać Adama, zapewne zaintrygowany jego bezwonnością. = Jeszcze się wszystko może źle skończyć.
Wstała, sięgnęła do juków, znalazła cukier. Zwierzęta zaczęły wyjadać go z jej dłoni. Ich naturalna zachłanność jeszcze poprawiła jej humor.
= Nie bądź takim pesymistą. Jak dotąd, radzisz sobie
rewelacyjnie.
= Powiedział kosmonauta spadający w czarną dziurę, i rzeczywiście, kolejne sto tysięcy lat wytrwał bez mrugnięcia okiem.
= Czarnymi dziurami to wysyłamy sobie listy. No, już, uśmiechnij się.
W istocie uśmiechał się – primusem. Secundus manifestował powagę i zatroskanie.
= Rozumując na zimno, nie mam wielkich szans na przeżycie. Nie rób takich min. Serio mówię. Pomijam już całą tę aferę z Deformantum i licytację – ale Suzeren z pewnością prędzej czy później mnie dopadnie. Możecie uważać, że jesteście z nim w stanie wojny, lecz na razie podjął działania jedynie przeciwko Judasowi, mnie i Moetle'o-wi, a już tylko mnie składał osobiste przyrzeczenia śmierci. Jak się bronić przed wrogiem, który w każdej chwili może Spłynąć na Pola infu i skonfigurować tu przeciwko mnie dywizjon czołgów, tornado, Godzillę?
= Fakt = skrzywiła się ironicznie. = Częste zapisy fre-nu są w tej sytuacji wysoce wskazane.
= Ba, ale to jeszcze gorzej, w bezpośrednich Spływach na Pola moich archiwizacji może mnie bowiem zmanipulować jak chce i nigdy się o tym nie dowiem, żadne zabezpieczenia mnie nie ochronią, żadna kryptografia, do której kluczy posiada przecież tak samo łatwy dostęp, żadne
ukryte kopie. Istnieje jakiś stuprocentowo pewny sposób, phoebe?
– Nie.
= Sama widzisz. Lepiej trzymać się ciała. Ale ciału zagrażają właśnie płonące Masajki i inne infowe lalki. Tylko jedna rzecz dałaby mi jakieś szansę w tej walce: klucz do protokołów infu. I chyba od tego zaczniemy to posiedzenie Loży, na które mnie zaprosili. Masz jeszcze trochę cukru?
= Nie zdajesz sobie sprawy, co mówisz, stahs! = unio-słu głos Stern. = Taka władza nigdy nie zostanie przyznana pojedynczemu człowiekowi!
= Ale pojedynczej inkluzji, owszem. = Randomizer be-hawioru narzucił //Zamoyskiemu płaczliwy ton i minę. = Co, phoebe?
= Niesłuszne pretensje = rzekłu, podchodząc do Adama. = Nikt tu cię nie mamił egalitarystycznymi wizjami, stahs. Krzywa Progresu to obraz hierarchii arystokracji umysłu. Nie powierzyłbyś przecież małpie dowództwa armii broniącej twej ojczyzny; choćby i najlepiej wytresowanej małpie.
= Bo ja wiem… Gdyby wszystkie potęgi świata toczyły o nią i z nią armagedoniczne boje… a Nostradamus wygłaszał na jej temat liczne przepowiednie…
Zamoyski podsunął dłoń z cukrem pod pysk swego wierzchowca. Zrazu zląkł się jego zębów, ale potem pomyślał z pijacką odwagą: no i cóż, najwyżej odgryzie dłoń manifestacji, to nie jest moje ciało.
Ciało – jedyny mój dobytek, jeśli nie liczyć tych wirtualnych Pól logicznych, wykupionych za wadium Słowiń-skienu. Co właściwie sugerowału ambasador rahabów…? Zwycięzca pojedynku zgodnie z Kodeksem Honorowym Cywilizacji Homo Sapiens ma prawo do jednej trzeciej mienia pokonanego, przy czym wybór owej jednej trzeciej należy do zwycięzcy. Osca Tutenchamon najwyraźniej od-czytału coś o mnie ze swojej Studni Czasu i nagle wyceniłu
mego pustaka tak wysoko, że posunęlu się nawet do złamania obyczaju, ryzykując ostracyzm; źle tu widziano pojedynki obywateli pochodzących z różnych fragmentów Krzywej. Lecz co takiego może kryć się w moim pustaku? To tylko kukła organiczna, wyhodowana standardową metodą przez Gnosis. Oryginalny jest wyłącznie mózg, jego zawartość: umysł. Więc znowu wracamy do mojej pamięci. Współrzędne Narwy. Czy istotnie o to nu chodziło…? Załóżmy, że nie. Czy istnieje jakaś alternatywa? Jakie to jeszcze skarby leżą pogrzebane w mej podświadomości…? Uśmiechnął się pod wąsem, karmiąc zwierzę.