Выбрать главу

Wyjeżdżali z lasu.

= Tak?

= Ci phoebe'owie, co modyfikują samych siebie… Jak to właściwie przebiega? Decydują, że wolą siebie innymi, i przeprogramowują się. Przeprogramowawszy, w nowej siatce lęków i pragnień, wybierają sobie jeszcze inną postać frenu. I tak dalej, i tak dalej, bez końca; a wszystko szczerze. Czy potrafią się z góry przewidzieć i zasymulować stan swego umysłu po iks przekształceniach? W stanie N pragną stanu N+l, ale czy także N+10, N+100? A przecież są one równie nieuniknione. Ścieżka zmian, gdzie każda zmiana wymusza kolejną, i chociaż świadomie decydujemy się tylko na tę najbliższą, bo tylko tę potrafimy przewidzieć – to w istocie decydujemy wówczas także o wszystkich naszych późniejszych decyzjach… Gdzie więc w tym procesie leży tożsamość? A może już nie jest ona stanem, lecz właśnie samym tym procesem?

= W przypadku inkluzji otwartych – z całą pewnością.

= W takim razie jak długi jest to odcinek na linii przemian? Gdzie się kończy, gdzie zaczyna nowy – nowa osobowość?

= A sądzisz, że z Cywilizacjami jest inaczej? = Szarpnięciem odrzuciła włosy na plecy, odetchnęła głębiej, prostując się w siodle. = Czy teraz już rozumiesz konieczność trzymania się pewnych konwencji, jakkolwiek z pozoru absurdalnych? Stahs.

Przed nimi wyłaniał się zamek, skąpany w promieniach wschodzącego słońca, jeszcze z trudem się przedzierających

przez gałęzie drzew. Sztandary falowały w porannym wietrze. Na błękitniejącym niebie //Zamoyski otworzył sobie obraz z zewnętrznych kamer Kła, transmitowany przez Pola Oficjum. I ledwo wjechali w długi cień zamku, pośród gwiaździstej ciemności błysnęło tam krótkie, a niemal oślepiające światło, po czym w srebrnym gobelinie pojawiło się kilka nowych gwiazd – w rym jedna bardzo bliska, bardzo jasna: słońce w kształcie wrzeciona.

Pianek później Zamoyski został rozpłatany na pół.

8. Narwa

Kod

Generator strukturjęzykowych stanowiący podstawę komunikacji między Cywilizacjami, Progresami i Defbrmantami.

U. Jedno uogólnienie gramatyk generatywnych wszystkich form inteligentnego życia nie jest możliwe. W tym samym wszechświecie mogą istnieć różne wersje Kodu.

U. Subkody poszczególnych Progresów, Cywilizacji i trendów Deformacji mogą być traktowane jako pochodne Kodu, i vice versa.

U Subkodem Progresu i Cywilizacji Homo Sapiens jest Matryca Chomsky'ego. U. Kod nie istnieje w postaci języka, którym mogliby posługiwać się stahsowie. Każde użytkowe rozwinięcie Kodu wymaga wyhodowania z niego nowych struktur-procesów językowych.

l_» Zwięzyki to freny językowe wyhodowane z poszczególnych Subkodów.

„Multitezaurus" (Subkod HS)

W połowie półkiłometrowej drabiny, gdzie ciążenie dało się już wyraźnie odczuć, nagle a niespodziewanie Zamoy-ski zaatakowany został przez wspomnienia z dzieciństwa; opadły go gęstym rojem.

Aż się zatrzymał, oplótłszy ramiona wokół szerokiego szczebla. Nie blokował tym sposobem drogi Angelice, bo ona schodziła pierwsza. Jej widok miał uspokoić Moetle'a, który przecież pamiętał Zamoyskiego wyłącznie jako pozbawioną pamięci marionetkę pod ostrym zarządem se-minkluzji Gnosis.

Tymczasem pamięć Adama sprawowała się coraz lepiej. Pamiętał na przykład, że zdarzyło mu się spaść z drabiny i złamać nogę. Stało się to podczas wakacji na wsi (u dziadków?) Ktoś go gonił i Adam, próbując się szybko wspiąć na stryszek stodoły, spadł z wysokości czterech metrów na drewnianą skrzynię. Otwarte złamanie. Zanim stracił przytomność, zdążył jeszcze zobaczyć czerwono-białą kość przebijającą skórę.

Gdyby teraz spadł, nie skończyłoby się na pokiereszowanej nodze. Ale też z tej drabiny spaść raczej nie mógł, po każdym kroku w dół oplątywany elastyczną siecią mini-włókien, z których musiał się przemocą wyrywać.

Zastanawiali się, czy nie skonfigurować raczej czegoś w rodzaju windy, ale ostatecznie dwukruk im ją odradził, wykazując, o ile więcej czasu by to zajęło – a czas nadal był przeciwko nim, nie znali terminu przybycia pierwszego oktagonu3, ani też czyj to będzie oktagon3.

Z drugiej strony: kilkaset metrów po drabinie, na dodatek częściowo w nieważkości – to nie spacerek. Kiedy wreszcie Zamoyski zeskoczył na zraszaną przez wodę z pobliskiej fontanny posadzkę atrium, mięśnie rąk i nóg paliły go żywym ogniem. Na chwilę oparł się plecami o drabinę. Odchyliwszy głowę, poprowadził wzrokiem dwie równolo-głe proste aż do zenitu – do zawieszonego w błękicie Kła.

Wyrwany z Portu kidnaperów, następnie wbity we Franciszku, na wpół przez menu przetrawiony i wyrwany z kolei z jenu żywego ciała – w niczym nie przypominał idealnego stożka, niepokalanej bryły geometrycznej, jaką Zamoyski po raz pierwszy ujrzał nad horyzontem wywróconej na ni-ce Afryki. Z wraku zwieszały się zmrożone ochłapy mięsa kraftoidu, trupie falbany i girlandy pancernych flaków.

Dwukruk, biało-purpurowy i o skrzydłach sypiących elektryczne skry, zatoczył okrąg nad fontanną i przysiadł na łbie cesarskiego smoka, wyrzeźbionego w różowym marmurze przy wejściu do atrium, gdzie zaczynała się kolumnada.

Kolumnada kończyła się czterdzieści metrów dalej, w błękitnej pustce; tam cumowała czarna karaka próżni.

– No i? – zasapał Zamoyski. – Znalazłeś?

– Objąłem juz cały Porrrt – zaskrzeczał kruk. – Nie ma go nigdzie.

Adam podszedł do fontanny, pochylił się, obmył spoconą twarz, przełknął dwa haust)' zimnej wody.

Jeszcze mu uda drżały; przysiadł na brzegu basenu.

– Musiał wziąć wahadłowiec – westchnął. – Ile ich tu było? – Ruchem głowy wskazał karakę.

– Jest miejsce na co najmniej sześć.

– Spytaj Angelikę.

– Mówi, że nie wie.

– A gdzie ona w ogóle się podziała?

– Mówi. że szuka garrrderrroby.

– Ze co? Nie mamy czasu, niech się zabiera. Poprowadzisz ją.

– Tajes, generrrale – skrzeknął dwukruk.

Skąd u nanomancji ren ton? Z pewnością nie z programów z Plateau, od którego pozostawali przecież na powrót odcięci od momentu otworzenia Saka z układem Hakaty. Niemniej jeszcze przed blokadą coś musiało zostać przekopiowane w świeżo ustanowione struktury logiczne nano-

pola. I teraz te programy nakładały się na pamięć manifestacji Pandemonium – ostatecznie konfigurując dwukruka.

Zamoyski ruszył cienistą kolumnadą ku wiszącemu u końca pomostu grafitowoczarnemu statkowi. Wnętrze Moetle'owego Portu skąpane było w błękitnym świetle, którego liczne źródła okrążały habitat po odległych orbitach – co oznaczało tu oddalenie o najwyżej kilkadziesiąt kilometrów, jako że Port nie był wielki. Kieł Adama i An-geliki, mimo że wleciał weń na stosunkowo małej prędkości, wykonał w błękicie trzy prostoliniowe „pętle", zanim wyhamował.

Bali się zresztą, że będą musieli czekać, aż zatrzyma go sam opór powietrza, paliwa ledwo starczyło na podmanew-rowanie na bezpieczną niską orbitę. Gdyby otwarcie Saka nie rzuciło Kła tak blisko Hakaty i Narwy, lecz pozostawiło poza granicami odkraftowanego obszaru, w żaden sposób nie zdołaliby dotrzeć do planety.

Tak czy owak, do aktywnego lądowania na Narwie nie byłby Kieł już zdolny; manewrowanie w studniach grawitacyjnych zawsze jest kosztowne. Pozostawały więc wahadłowce trójzębowca Moetle'a. Angelika utrzymywała, że powinna je w końcu otworzyć tak samo, jak otworzyła Port; Zamoyski miał tylko nadzieję, że nie oznacza to kolejnej kilkugodzinnej gry w pytania i odpowiedzi z programem zarządzającym trójzębowca. Program nazywał się Aleksander Czwarty i, skoro uwierzył, iż faktycznie jest ona McPhersonem, rozmawiał wyłącznie z Angelika.

Zamoyski dotarł do końca kolumnady; tutaj ciążenie było już odrobinę mniejsze. Usiadł, opierając się plecami o ostatni filar, w cieniu czarnej burty wahadłowca.

– Angelika! – warknął. – Pośpiesz-żesz się!

Dwukruk gdzieś odleciał, lecz Adam wiedział, że słowa zostaną usłyszane i przekazane Angelice. Nanopole Ofi-cjum/de la Roche'u rozpostarło się na Port bez problemu,

Moetle przed wyruszeniem na swoją tajną wyprawę postarał się bowiem o wysterylizowanie go z infu: z pewnością ostatnią rzeczą, jakiej pragnął, był nieustanny podsłuch i podgląd Cesarza.

Lecz tak ograniczony w swych mocach i kompetencjach Aleksander Czwarty, na dodatek po odjęciu 99% pamięci i mocy obliczeniowych (układ Hakaty pozostawał pod stałą blokadą od Plateau), nie był w stanie odpowiedzieć sensownie nawet na pytanie, czy Moetle znajduje się we wnętrzu Portu. Wiedział tylko, że brakuje mu jednego z wahadłowców – ale czy odleciał on z Moetlem na pokładzie, czy w misji bezzałogowej, tego już rzec nie potrafił.

Być może więc zostali tu wpuszczeni wcale nie dzięki Angelike, jej znajomości rodzinnych tajemnic McPherso-nów, lecz na skutek kalectwa programu – który wpuściłby w końcu każdego.

Zamoyski z westchnieniem przesunął się ku krawędzi pomostu. Usiadł prosto, zwieszając nogi w przepaść. Pod stopami miał tylko czysty błękit. Kiedy się pochylił trochę do przodu i w prawo, widział jednak uciekającą w dół ścianę habitatu, odrastające odeń balkony i tarasy, część wiszącego ogrodu, zorientowanego już podług odmiennego wektora grawitacji; także kopuły wież i otwarte ich blanki. Wieże bowiem – te widoczne – stały w większości prostopadle do pionu Zamoyskiego. Jedna z nich miała na szczycie basen. Widok był o tyle niepokojący, że powierzchnia wody (z tej odległości: niebieski prostokącik) nie była równoległa z jakąkolwiek inną powierzchnią habitatu i człowiek zaczynał wątpić we własną orientację przestrzenną, co mogło się źle skończyć, zwłaszcza dla siedzącego nad przepaścią.

„Habitat" – ale przecież nie tak Adam o nim myślał. Była to Escherowska mieszanina architektur opartych na różnych stylach i technikach budowlanych. Z grubsza kon-

strukcja posiadała kształt kuli, o średnicy około kilometra. W jej geometrycznym centrum (jak przypuszczała Angeli-ka, a Aleksander potwierdził) znajdowała się mała czarna dziura, gwarantująca przyzwoite ciążenie.