Выбрать главу

Fragment, w którym znajdował się Zamoyski, przywodził na myśl mauretańską willę – nawet odpowiedni zapach unosił się w powietrzu, egzotyczne kadzidło.

Coś uderzyło go w plecy. Miotnął się wstecz, łapiąc rękoma za kolumnę.

– Jezu, aleś nerwowy.

Zamoyski przetoczył się na plecy. Stała nad nim z resztą ubrania w ręce – to, czym w niego rzuciła, to były buty. Złapał się teatralnym gestem za pierś.

– Serce starego alkoholika wiele nie wytrzyma.

– Ty się lepiej przebierz, bo rzeczywiście wyglądasz jak ostatni żul.

Sama miała już na sobie świeżą koszulę (ciemnozielona bawełna) i spodnie (czarne dżinsy). Zwróciły jego uwagę bose stopy.

– Nóżki sobie przechłodzisz – mruknął.

– Nie było mojego rozmiaru. Ale na ciebie, owszem. No idź, przebierz się.

Wstał.

– I to zabrało ci tyle czasu? Przeszukiwanie szaf Moetle'a?

– Nie, Smaug od razu wyselekcjonował twój rozmiar. Wzięłam prysznic. Tobie też radzę.

Dopiero teraz spostrzegł różnicę: włosy, rozczesane prosto na ramiona i plecy, prawie lśniły w błękitnym świetle; skóra twarzy i dekoltu oraz przedramion, z których Ange-Hka odwinęła wysoko rękawy, znowu była gładka i czysta.

– No, dalej. – Wcisnęła mu nowe ubranie do rąk i pchnęła w głąb kolumnady. – Jak nas dopadną, to nas dopadną, nic, co możemy zrobić, tego nie przyspieszy,

ani nie opóźni – ale przynajmniej nie będziemy cuchnąć Franciszkum.

– Gdzie ta łazienka?

– Smaug cię poprowadzi. Rusz się!

Poszedł za elektrycznym dwukrukiem, zostawiając An-gelikę przy wahadłowcu.

Łazienka okazała się obszernym kompleksem basenów, wodotrysków, saun i innych instalacji sanitarnych, rozmaitego przeznaczenia i wystroju.

Rozebrawszy się pospiesznie, Zamoyski wskoczył pod pierwszy z brzegu natrysk. Smaug dobrał się do hydrauliki i na okrzyki Adama zmieniał temperaturę i natężenie wody.

Potem się okazało, że zapomniał o ręcznikach. Musiał poczłapać za dwukrukiem do komory higroskopijnej.

Wracając po ubranie, już suchy, spotkał nad brzegiem błotnego basenu kota. Kot był mały, może jeszcze nie dorosły, o jednolicie czarnej sierści i błyszczących, zielonych ślepiach. Stał w bezruchu, z uniesionym ogonem, i wodził za Zamoyskim gniewnym spojrzeniem. Randomizer beha-wioru szarpnął ramieniem Adama – kot zasyczał i uciekł.

Przebrawszy się w wybraną przez Angelikę odzież (białe spodnie, białą koszulę, białą kamizelkę, skórzane buty; koszula była chyba z jedwabiu), Zamoyski wrócił do wahadłowca. McPherson musiała się tymczasem dogadać z Aleksandrem, bo Adam nie zastał jej na pomoście – za to w czarnej burcie statku ziała owalna dziura, z której bił purpurowy blask.

Wahadłowiec przypominał Zamoyskiemu kształtem kadłuba morskie karaki: jako przeznaczony do lotów atmosferycznych też ograniczał do minimum opór ośrodka. Był nadto wyraźnie asymetryczny, z jednej strony spłaszczony i porośnięty rzędami masztów, anten, obłych wypustek. Od dziobu do rufy mierzył dobre trzydzieści metrów.

Dwukruk, skąpany w krwawej łunie we wnętrzu statku, wskazał Zamoyskiemu drogę do salonu medialnego. An-gelika siedziała tam w jednym z głębokich foteli, zawieszonych w elastycznych sieciach semiorganicznej tkanki. Otaczały ją kolumny błękitnego światła: hologramy zewnętrznego podglądu.

Zapadł się w sąsiedni fotel. Sieć jęła zarastać mu pierś i uda.

– Co za cholera -

– Veron twierdzi, że nie da się tego wyłączyć, to automatyczna przeciwprzeciążeniówka – powiedziała Angelika. – Poczekaj, aż ci wyrośnie nad kolanami.

– Veron?

– Syn Aleksandra z tego wahadłowca. Przywitaj się ze stahsem Zamoyskim, Veron.

– Dzień dobry – rzekł z niewidocznych głośników program zarządzający statku.

– Witam, witam – mruknął Adam. – Możemy już odbić?

– Czekam na pozwolenie stahs McPherson. Zamoyski spojrzał pytająco na Angelikę.

– Ile jeszcze? – spytała dwukruka, który siedział na oparciu fotela z jej prawej strony i oboma dziobami zawzięcie czyścił pióra.

– Kilka minut, prrrosiłbym.

– Na co mu te kilka minut?

– Pomyślałam, że nie od rzeczy byłoby zabrać ze sobą trochę tego nano. Nie sądzisz? Smaug właśnie się ściąga do wnętrza „Katastrofy", kazałam otworzyć wszystkie luki.

Zamoyski zaśmiał się nerwowo.

– Ta łódka nazywa się „Katastrofa"? Żartujesz!

– Nie, nie! – odpowiedziała śmiechem. – „Katastrofa", słowo daję! Są tu jeszcze „Mór" i „Holocaust". Ten brakujący zwał się „Trąd". Cały Moetle! Masz może jakiś sznurek

albo coś…? – Pochyliła głowę, obiema dłońmi zbierając włosy na karku. – Nienawidzę nieważkości.

Zamoyski skinął na dwukruka.

– Dziabnij-no kawałek.

Smaug podskoczył i odgryzł kilkucalowy odcinek jednej ze strun, na których wisiał fotel Zamoyskiego. Angelika, nucąc pod nosem, przewiązała sobie włosy tą organiczną wstążką – jeszcze ciekła z jej końców biała mai.

W jednym z hologramów nad głową Zamoyskiego cyfrowy zegar odmierzał czas Portu. Adam przelotnie zaciekawił się, w jakiej relacji ten czas pozostaje do k-czasu i a-czasu; ale na trzech Kłach żadnych wielkich manipulacji meta-fizycznych nie da się chyba przeprowadzić…

Czas. Czas, w jakim stopniu jest on jeszcze stałą, prostą osią jednokierunkową? Obracał w głowie hipotezy dotyczące ostatnich wydarzeń – ich chronologia nieodmiennie szwankowała. Nie mógł Zamoyski pojąć: kiedy mianowicie Sak z odkraftowanym przez Suzerena systemem Ha-katy/Dreyfussa został Zahaczony na jego pustaku? Wyprawa Moetle'a, kradzież Deformantowych Kłów, wyrwanie owego fragmentu kosmosu – wszystko to miało miejsce, gdy Zamoyski przebywał w Farstone, pod nadzorem SI Gnosis.

Czy dla ustanowienia Haka konieczna jest przestrzenna bliskość kraftujących Kłów i sprzęganego z nimi obiektu? Nie zdążył o to zapytać, kiedy przebywał jeszcze na Plateau, a teraz menadżer oesu nie potrafił znaleźć odpowiedzi w danych przekopiowanych na wszczepkę Adama. Gdyby można było Zahaczać Sak na dowolnych współrzędnych przestrzennych, nikt nie podróżowałby w tradycyjny sposób, w Portach przemieszczających się z miejsca na miejsce, tracąc czas.

Istniało zresztą inne, równie niepokojące pytanie: kto dokonał tego Zahaczenia? Tu dopiero plątały się Zamoy-skiemu myśli. Kly porwał Suzeren – ale też Suzeren pró-

bował zniszczyć Hak podczas wesela Beatrice. I to on wygłaszał namiętne groźby pod adresem Adama. Po cóż miałby Zahaczać Narwę na Zamoyskim? Wyglądało to omal tak, jakby potem ktoś z kolei okradł z Narwy Suzerena…

Ten kawałek galaktyki przechodzi z rąk do rąk niczym królewski sztandar podczas bitwy.

Nagłe szarpnięcie wbiło Zamoyskiego w fotel.

– Starrrt.

„Katastrofa" zamknęła luki i odbiła od kamiennego doku. Po pierwszym impulsie nie przyspieszała i wychodziła ze strefy przyciągania habitatu ze stałą prędkością – druga kosmiczna dla owej Escherowskiej willi to był silny kopniak, skok z przysiadu, nie więcej. Wypływali więc w błękit z dostojną powolnością; ale też bynajmniej nie było potrzeby oddalać się od willi na kilometry.

Zresztą jak bardzo można oddalić się od czegokolwiek wewnątrz Portu? W końcu i tak wszystko wraca do punktu zero, zawinięta, skończona przestrzeń obraca światło w Mobiusowskich pętlach. Taki Port nie posiada żadnego geometrycznego centrum ani też żadnych „granic", do których statek musiałby się zbliżyć, chcąc Port opuścić. Po prostu w pewnym momencie – teraz – program zarządzający Kłami zmienia subtelnie kraft i dany obiekt – wahadłowiec – zostaje wypluty w zewnętrzną przestrzeń, kosmos pozaportowy.

W salonie pociemniało, gdy opuścili Port Moetle'a: ściany jaskrawego błękitu zastąpione zostały przez bloki płynnej ciemności, w których przesuwał się zsynchronizowanym ruchem miliard fluorescencyjnych drobin.

Zza Angełiki wschodziła Narwa, żółto-błękitna, z Roz-gryzaczem Planet w większej części skrytym za Narwy horyzontem.

Zamoyski pamiętał ją inaczej. Zamoyski pamiętał brunatne piekło wzburzonej atmosfery, czarne wyziewy pyłu

z tysiącznych wulkanów, fronty atmosferyczne na jej obliczu niczym improwizowany malunek wojenny. Na taką Narwę wówczas uciekali ze zmiażdżonego „Wolszczana".

Ale to było – ile? sześćset lat temu?

Nad kolanami Adama z półprzeźroczystej tkanki sieci antyprzeciążeniowej wyłoniła się amorficzna bulwa. Kiedy złożył na niej dłonie, zapulsowala ciepłem, nacisnęła mu na palce.

– Pougniataj, pougniataj – zachęciła go Angelika. – Może przyjdzie do ręcznego pilotażu.

– Hę?

– Jakikolwiek interfejs manualny ci odpowiada. Bez wahania zaczął formować szczupły wolant.

– Dokąd? – odezwał się Veron.

– Gdzie mógł polecieć Moetle? – westchnęła Angelika.

– Mam nadzieję, że nie w paszczę Rozgryzacza. -Mhm?

Adam wskazał w hologramie ławicę świetlików tuż nad krzywizną planety.

– Mówiłem ci. Jest ich tam kilka tysięcy, takich srebrnych elipsoid o dłuższej średnicy przekraczającej siedemset mecrów. Bardzo się nimi interesowaliśmy na „Wolszczanie". Mapowaliśmy laserem ich wzajemne położenie i okazało się, że to właściwie jeden obiekt, jakaś niewykrywalna silą wiąże je wszystkie w sztywną całość, nie drgną względem siebie ani o milimetr. Zarejestrowaliśmy wejście trzydziesto-tonowego meteoru w zajmowany przez nie obszar. Ni z tego, ni z owego uległ anihilacji. Ten Rozgryzacz Planet stanowi też prawdopodobnie przyczynę, dla której Narwa nie ma żadnych księżyców. Oczywiście, teraz zdaję sobie sprawę, że jest to kompleks sprzężonych ze sobą Kłów – defor-mackich albo pochodzących w ogóle spoza Czterech Progresów. Być może utrzymują tam jakiś Port… Wtedy jednak nie mieliśmy pojęcia.

– Dokąd? – powtórzył Veron.

– Mhm, może by tak ją oblecieć i sporządzić mapę… – podsunęła Angelika, nachylając się ku planecie. – Potem byśmy zdecydowali.