Zza okiennej żaluzji słychać było monotonny szum Pacyfiku rozbryzgującego się o piaszczysty brzeg atolu Raronga.
Trudno przewidzieć, jaki obrót przyjęłyby wypadki, gdyby nie gwałtowny cyklon Eurydyka posuwający się od strony wysp Bahama ku północy. Programiści czuwający nad programem California zaczęli nawet rozważać odroczenie planowanego startu wahadłowca, szczęśliwie jednak Eurydyka skręciła, decydując się na pustoszenie wybrzeży Georgii i południowej Karoliny przy oględnym potraktowaniu Florydy. Wpłynęło to na zaburzenie rejsów pasażerskich większości jednostek na środkowym Atlantyku. Samolot niosący Jana Pawłowskiego awaryjnie wylądował w Hamilton na Bermudach, tak że Polak i towarzyszący mu Welman dotarli do Miami dopiero w niedzielę rano. Ich Boeing lądował prawie równocześnie z wojskową maszyną Człowieka-Cytryny.
Budził się luksusowy, wysoko rozwinięty kapitalistycznie dzień. Uchylały się pierwsze żaluzje w oknach hotelowych. Hostessy wyprowadzały na spacerki pieski milionerów.
W holetu Plazza Gardiner udzielał enigmatycznego wywiadu korespondentom NBC. Odziany w szlafrok, na pytania o Światowy Dzień Protestu odpowiadał między jednym a drugim kęsem chrupiącej bułeczki:
– Nic się nie zmieniło w naszych zamierzeniach. Komitet Doradczy zbierze się jutro. Ale już dziś oczekuję przybycia pastora Lindorfa i panny Bernini. – Jakie prognozy na temat Dnia Zieleni? – Jak najlepsze. – Czy to prawda, że Denningham szykuje jakąś niespodziankę? – Proszę jego samego zapytać o to, jeśli uda się go państwu odnaleźć…
Jemu samemu udało się. Dzięki radioaktywnej Barbarze hotelik, w którym spędziła popołudnie z ojcem, został natychmiast zlokalizowany, a później Red już nie stracił Amerykanina z oczu. Wykryta została również opuszczona farma…
– Teraz tylko musimy poczekać – powtarzał niecierpliwym współpracownikom, których kilkunastu przybyło wprost z Afryki.
W tym czasie Levecque jeszcze drzemał w swym apartamencie, położonym kilkanaście metrów od pokoju Gardinera. W ciągu nocy wykonał już wszystko, co miał do zrobienia. A dodatkowo – zrelaksował się w towarzystwie długiej jak serial Dynasty Mulatki, którą polecił mu usłużny portier. Inna sprawa, że sen profesora nie należał do głębokich. Budził się regularnie co pół godziny i spoglądał na zegarek. Czas pozostający do startu wahadłowca kurczył się z minuty na minutę. Miał nadzieję, że hipoteza takiego a nie innego nośnika dla emitora okaże się trafna.
W pawilonie hotelowym dla kosmonautów w bazie Patric Air Force, Edwin O'Neal i Jefferson Hammersmith przechodzili ostatnią kontrolę lekarską. Z zadań poprzedzających start czekały ich jeszcze rutynowe uściski szefa programu i niedaleka droga do wahadłowca.
Lee Grant, w małej kabinie obok głównej dyspozytorni lotu, był już również przygotowany do działania…
W tym samym czasie Bonnard i Loulou, w tanim hoteliku na przedmieściu Miami Springs opodal lotniska, ćwiczą pompki, które ich niemłodym mięśniom mają dać energię dwudziestolatków. Marcel siódmym zmysłem wyczuwa, że coś się dziś wydarzy. Dzwonek u drzwi. Czyżby?
Louis cofnął się do łazienki. Nigdy nic nie wiadomo. Naciągnąwszy dół pidżamy, Bonnard przekręcił zamek. Zmiętoszona twarz majora wsunęła się wraz z rześkim powiewem ranka. Trochę za wcześnie. Za pół godziny eks-komisarz miał zamiar spotkać się z młodym Polakiem, którego konwojował emeryt z Londynu. Wiedziałby wtedy znacznie więcej.
– Jestem z polecenia Admirała – burknął bez wstępów Człowiek-Cytryna – sytuacja się zmieniła.
Marcel cofnął się o krok i poprosił oficera do wnętrza.
– Miałeś rację ze swymi podejrzeniami, stary. I dlatego cholernie jest nam przykro. Admirał prosił, aby powiedzieć ci to od niego. Levecque rzeczywiście postępuje niewyraźnie. Wymknął się spod kontroli. Oczywiście twoje krzywdy zostaną naprawione. Być może zostaniesz nawet awansowany – odmierzone porcje informacji wyskakują z ust oficera.
Bonnard nie odpowiada. Nie lubi gwałtownych zmian, nieoczekiwanych awansów czy komplementów zwierzchników. Nade wszystko zaś nie ufa “Cytrynie".
– Cieszę się bardzo – mówi powoli. – Czym mogę służyć?
– Przede wszystkim chcę zobaczyć raport, który przygotowujesz. Czas nagli i powinniśmy…
Stary policjant rozkłada ręce w geście ubolewania.
– Nie mam go przy sobie. Zdeponowałem… “Cytryna" wygląda jeszcze bardziej kwaśno niż zwykle.
– Muszę mieć go jeszcze dziś.
– Będzie trudne…
– Postaraj się.
Otwierają się drzwi. Czarnoskóra, piersiasta kelnerka wnosi zamówione śniadanie.
– Dwie porcje. Nie jesteś sam? Louis jest tu również?
– Krąży po mieście – odpowiada Bonnard – ale może zjemy razem.
– Nie jestem głodny – sucho odpowiada major – chętnie natomiast bym się napił. W gardle mi zaschło.
– Zaraz przyniosę coś z lodówki.
Marcel wraca po trzydziestu sekundach. To naturalnie wystarczyło majorowi. Wychyla drinka, wstaje i rzuca już na progu:
– Wpadnę za dwie godziny.
Ledwie zamknęły się za nim drzwi, z łazienki wysuwa się Louis.
– Czego tu węszył? – dopytuje się.
– Nie wiem. A może ty orientujesz się, co robił gdy mnie tu nie było?
Loulou w zamyśleniu czochra kudłatą czuprynę.
– Przez szczelinę niewiele było widać. Wykonał koci ruch przez pokój z lewej na prawo, potem równie błyskawicznie wrócił.
– Na prawo, mówisz… – Bonnard czujnie lustruje stolik zastawiony śniadaniowymi rekwizytami… Coś mógł wsypać. Nie, za mało czasu. Mógł najwyżej…
Urywa, albowiem Loulou wykonuje skok ze zwinnością, o jaką nikt nie posądziłby leciwego policjanta. Zaraz za stolikiem znajduje się otwarty balkon. Funkcjonariusz z impetem wypycha nakryty stół za drzwi. Od wyjścia majora nie upłynęły dwie minuty. Dwie minuty, standardowy czas krótkoterminowych mechanizmów zegarowych. Detonacja ładunku umieszczonego pod blatem następuje już na zewnątrz. Wyrzuca stolik, zastawę i ciało Loulou przez rozdarte markizy. Sypie się szkło. Podmuch ciska Bonnarda na kozetkę. Odgłos eksplozji dobiega majora w momencie, gdy dociera właśnie do swego samochodu. Bez większej reakcji spokojnie wsiada do środka i uruchamia silnik.
Nikt nie twierdzi, że operacja opanowania Californii należała do łatwych przedsięwzięć, zwłaszcza zamiana autentycznego O'Neala i Hammersmitha była wręcz arcytrudna. Denningham, który jak wiemy, był wielkim zwolennikiem roszad, rozważał najrozmaitsze warianty zamiany. Każdy wyglądał na niewykonalny. Zwłaszcza z tego powodu, że podstawiając dublerów nie chciano uśmiercić żywych kosmonautów. Pierwotna koncepcja zamiany, jeszcze poza ośrodkiem, odpadała – zbyt wielu ludzi miało mieć kontakt z astronautami w bazie – lekarze, szefowie programu… Wszyscy oni znali się z Edwinem i Jeffem jak łyse konie i bez wysiłku rozpoznaliby changement. Odpadała również zamiana na odcinku baza – wahadłowiec. Ekipa przemierzała ją we czwórkę. We czwórkę, również wspólnie z obiema kosmonautkami winda wynosiła ich na szczyt wyrzutni… Potem następowało tylko przejście do wahadłowca.
Żadnych szans.
Na ekranie w ośrodku dyspozycyjnym widać już było przedsionek łącznika prowadzącego wprost do kabiny statku. Patty Blum i Rosę Higgins jako pierwsze zniknęły wewnątrz kosmicznego wehikułu. O'Neal i Hammersmith zamierzali pójść w ich ślady, kiedy purpurowy czujnik zapłonął na jednym z pulpitów. Ktoś w dyspozytorni zaklął. Czujnik sygnalizował usterkę układu wewnętrznego chłodzenia obu skafandrów ochronnych.