Выбрать главу

– W porządku, Vick, żartowałem tylko!

Dla kogoś o sparaliżowanej połowie ciała strasznie niewygodne jest leżenie na podłodze. Niewygodę tę pogarsza dodatkowo zarwana wykładzina i wydłubany dołek w stropie. Tylko w takiej pozycji i z wetkniętym w ucho stetoskopem lekarskim, były nadinspektor Steiner mógł słyszeć każde słowo z apartamentu poniżej równie dobrze jak z pomocą japońskiej aparatury podsłuchowej.

– Niewiarygodne, niewiarygodne, ale Marcel miał węch!

Po zaledwie trzydziestu minutach lotu wahadłowiec dopędził kosmiczne laboratorium i przycumował prawidłowo przy komorach śluzowych. Wkrótce pasażerowie i pakunki znalazły się w przestronnych komorach Cotifornii. W Space Center w Huston, na Mount Palomar, a także w Waszyngtonie, powitały ten wyczyn wiwaty. Pewnym zgrzytem okazało się wykryte uszkodzenie obu niezależnych systemów łączności radiowej, co jednak przy doskonałej sprawności urządzeń telewizyjnych i kodowych nie miało w sumie dla programu większego znaczenia, jedynie poza osłabieniem poziomu transmisji. Zresztą Jefferson Hammersmith obiecywał zlikwidować usterkę w krótkim czasie.

Denningham, Lenni Wilde i Tamara odtańczyli w living-roomie farmy taniec triumfujących indyków.

Lion Groner wysłuchał wiadomości na małym, ultraczułym odbiorniku radiowym – na Raronga nie było własnej stacji telewizyjnej – i odetchnął z ulgą.

W myśliwskim domku na północy Finlandii, ukryty jak borsuk Viren wzniósł do lusterka toast za własne zdrowie.

Bonnard nie oglądał transmisji. Nie miał zresztą pojęcia o związku kosmicznej eskapady z jego prywatną wojną. Orientując się, że w niczym nie może pomóc Loulou, którego szczątków nie złożyłby nawet światowy mistrz puzzle, spiesznie opuścił hotel. Miara się przebrała! Rozglądał się właśnie za taksówką, kiedy z piskiem zatrzymał się pojazd nadjeżdżający z przeciwka. W wychylającym się przez okno chudzielcu rozpoznał swego londyńskiego komilitona Welmana. Nie namyślając się, wskoczył do środka. Obok eks-inspektora Scotland Vardu siedział, wyraźnie zaniepokojony, szczupły młody człowiek.

– Dokąd teraz? – z głośnika rozległ się głos taksówkarza.

– Hotel Plazza – zdecydował, sadowiąc się na trzeciego Marcel Bonnard.

Z notatek doktora

Gdzieś na przełomie szkoły podstawowej i średniej ogarnął mnie, szczęściem krótkotrwały, nałóg tworzenia powieści. Celowo stwierdziłem tworzenia, nie – pisania. Poprzestawałem bowiem na wymyślaniu i konspektowaniu fabuł, nigdy nie wypociwszy nawet jednej strony prozy. Te opowieści relacjonowałem następnie kolegom, a gdy się znudzili, tworzyłem już wyłącznie dla siebie. Wszystkie one, rozgrywające się na wielu kontynentach, odznaczały się sensacyjną fabułą i, co tu ukrywać, niezbyt dużym prawdopodobieństwem. Czasem więc moje dzienniki łącznie z epizodem kalaharyjskim wydają mi się nieudolnym naśladownictwem wyobraźni młodości.

Podczas lotu i przymusowego lądowania w Hamilton, przeżywałem prawdziwe męki. Wręcz czułem jak lont dopala się do końca, a moje szansę, aby przeszkodzić nieszczęściu maleją z każdą chwilą.

Nauczony doświadczeniem, nie przekazałem memu chudemu opiekunowi nawet połowy posiadanych informacji. Zataiłem sprawę Akcji, wątek Marindafontein. Upierałem się tylko przy jednym – muszę zawiadomić Denninghama o zdradzie we własnych szeregach. Mój towarzysz zresztą nie usiłował mnie mocniej rozgryzać. W kabinie samolotu było to raczej niewykonalne. Ja zaś mogłem jedynie czekać na rozwój sytuacji i wierzyć, że jakoś uda mi się uniknąć najgorszego. Żeby tylko dotrzeć do Burta. Denningham wnosił zawsze tyle spokoju, niezmąconej pewności i poczucia bezpieczeństwa! Liczyłem też, że obok niego spotkam Barbarę.

Do tej pory nie wiem jak to się stało, że uczestniczyłem w dalszych wydarzeniach, może zresztą Bonnard nie miał po prostu co ze mną zrobić. Od chwili, kiedy spotkaliśmy się w taksówce, każdy kwadrans potwierdzał fakt, że jesteśmy na siebie skazani.

Z Miami International Airport przejechaliśmy do pobliskiego Miami Springs, a stamtąd, już z Bonnardem, śródmiejską autostradą ponad baśniową laguną wprost do Miami Beach, dzielnicę rozciągającą się na wyspie oddzielającej zatokę od otwartego morza. Podczas drogi Bonnard i Welman nerwowo rozmawiali po francusku, sądząc po intonacji głosów sytuacja robiła się gorąca. Kiedy usiłowałem się wmieszać i spytałem, w jaki sposób mógłbym im pomóc, Bonnard skrzywił się, a Welman stwierdził, że najlepiej zrobię, jeśli będę milczał i nie przeszkadzał.

Pod hotel Plazza zajechaliśmy od tyłu. Obaj starsi panowie zdradzali duże podniecenie, choć pokrywali je oschłością profesjonalistów. Nie zatrzymani przez nikogo weszliśmy wejściem dla personelu, a następnie windą towarową wjechaliśmy na szóste piętro. Bonnard podszedł pod drzwi numer 679 i zapukał, wystukując dość oryginalny rytm. Cisza. Welman rozejrzał się po korytarzu nakazując mi gestem cofnąć się pod ścianę i wydobył broń. Równocześnie jego przyjaciel cienką szpileczką pogmerał w zamku. Drzwi stanęły otworem. Dwoma susami Bonnard wskoczył do wnętrza, po krótkiej przerwie Welman. Wreszcie ja.

Nadinspektor Steincr leżał na podłodze. Z twarzą na odgiętej wykładzinie, przy wydłubanym otworze, ze stetoskopem w uszach i z. kościstymi palcami zaciśniętymi na długopisie. Na leżącej kartce widać było kilka niewyraźnie skreślonych słów. Miałem potem w ręku tę kartkę…

“Zawał… Losy Świata. Departament Stanu. Zniszczyć: California, Oni…" potem był już tylko nieczytelny zakrętas. – Zabili go? – spytałem z lękiem.

– Trzeci zawał. Ostrzegałem Steinera przed nadmiernymi wzruszeniami, ale zbywał to żartem, wprost palił się do akcji – odparł Bonnard, usiłując znaleźć choćby ślady życia. Welman tymczasem kucnął obok zwłok i nałożywszy sobie stetoskop nasłuchiwał odgłosów spod podłogi. Zapadła cisza. Widząc zawodowe poczynania policjantów poczułem się okropnie niepotrzebny.

Naraz Welman poderwał się na równe nogi.

– Wychodzą!

Bonnard ułożył zmarłego na dywanie i rzucił do kompana parę słów po francusku. Skoczyli ku drzwiom, chciałem pójść za nimi, ale zatrzymali mnie ostrym:

– Ty zostań!

Posłuchałem ich. Ale na bardzo krótko.

Spięcie

Levecque ubierał się. Właściwie nie wiedział, czy jest to jeszcze potrzebna czynność. Czy jego los nie został już przesądzony? Gorączkowo rozważał szansę. Wyglądały marnie. Zwłaszcza jego prywatne. Opóźniając zeznania działał na korzyść Zielonych – wahadłowiec przybił już do kosmicznego laboratorium, zapewne wkrótce rozpocznie się pożyteczna emisja promieni kappa. Ile potrwa, godzinę, dwie…? Tego nie wiedział. Liczył skrycie, że wraz z początkiem akcji zapanuje taki bałagan, że może uda mu się wymknąć. Chociaż znał “Cytrynę". W jego oczodołach czaił się wyrok śmierci.

A co zyskiwał mówiąc prawdę? Vick w ciągu pięciu minut połączy się ze stałym łącznikiem. Po piętnastu minutach o wszystkim będzie wiedziała Kwatera Naczelna Mocodawców. Znajdą sposób aby zestrzelić Californię, zanim ta na dobre rozpocznie swoje dzieło… A jeśli nawet nie zniszczą? Profilaktyczne zbombardowanie atolu Raronga – miał meldunek, że Groner jest u celu – wystarczy, by Ziemia pozostała, bez broni wprawdzie, ale za to ze spuszczonymi z łańcucha armiami konwencjonalnymi. Jeszcze gorzej stałoby się, gdyby mocodawców skorciła perspektywa pójścia na gotowe. To znaczy poczekania, aż Denningham zrobi swoje, kiedy zmieni się kierownictwo ekologistów i przechwyci Mątwę 16. Tylko, aby podjąć taką decyzję, potrzeba pokerzysty, a w naszym stuleciu tacy nie stoją na czele mocarstw.