Wspomnienie tego snu prześladowało mnie nawet wówczas, gdy usiłowałem myśleć o Phaedrii. Kiedy pokojówka przyniosła miskę z ciepłą wodą — goliłem się już dwa razy w tygodniu — stwierdziłem, iż trzymam już w ręce brzytwę, a nawet zdążyłem zaciąć się tak głęboko, że krew spływała mi po piersi i wsiąkała w pościel.
Phaedrię spotkałem cztery albo pięć dni później. Była pochłonięta nowymi planami, w których David i ja mieliśmy do odegrania dość znaczącą rolę. Otóż wymyśliła sobie trupę teatralną, składającą się głównie z dziewcząt w jej wieku, która latem prezentowałaby spektakle w naturalnym amfiteatrze usytuowanym na terenie parku. Ponieważ trupa ta, jak wspomniałem, miała z założenia składać się niemal wyłącznie z dziewcząt, aktorzy przeciwnej płci byli szczególnie w cenie, w związku z czym okazało się, że obaj mamy mnóstwo roboty. Sztuka powstała wspólnym wysiłkiem całego zespołu i opowiadała — co było nie do uniknięcia — o procesie stopniowego tracenia politycznych wpływów przez pierwszych, francuskojęzycznych kolonistów. Phaedria, wciąż z niesprawną nogą, miała wcielić się w postać kulawej córki francuskiego gubernatora, David miał być jej kochankiem (oszałamiająco przystojnym kapitanem strzelców), ja natomiast samym gubernatorem; przyjąłem tę rolę z ochotą, ponieważ była znacznie ciekawsza od roli Davida, a poza tym dawała mi okazję do nieskrępowanego okazywania Phaedrii ojcowskich uczuć.
Premiera odbyła się na początku czerwca i bardzo dobrze pamiętam towarzyszące jej okoliczności, a to z dwóch powodów: po pierwsze, moja ciotka, której nie widziałem od spotkania z doktorem Marschem, zawiadomiła mnie niemal w ostatniej chwili, że pragnie obejrzeć spektakl i że mam zaprowadzić ją do parku; po drugie, tak bardzo obawialiśmy się pustek na widowni, że zapytałem ojca, czy zgodziłby się przysłać choć kilka dziewcząt (wczesnym wieczorem i tak nie zjawiało się wielu klientów). Ku memu niekłamanemu zdumieniu wyraził zgodę — przypuszczalnie uznał to za dobry chwyt reklamowy — zastrzegając jedynie, że będą musiały wrócić najpóźniej po trzecim akcie, jeśli przyśle posłańca z wiadomością, że są potrzebne.
Ponieważ musiałem zjawić się na miejscu co najmniej godzinę przed spektaklem, było jeszcze popołudnie, kiedy zastukałem do drzwi apartamentu ciotki. Sama mi otworzyła, po czym poprosiła, bym pomógł służącej, która usiłowała zdjąć jakiś ciężki przedmiot z górnej półki w szafie. Przedmiot ów okazał się składanym wózkiem inwalidzkim, który natychmiast zmontowaliśmy, korzystając z jej wskazówek.
— Pomóżcie mi — zażądała, jak tylko uporaliśmy się z zadaniem.
Chwyciła nas za ramiona i opuściła się na fotel. Cienki materiał sukni otulił nogi nie grubsze od moich przedramion oraz dziwne zgrubienie poniżej bioder.
— Chwilowo nie będę tego potrzebowała — powiedziała oschłym tonem, zauważywszy moje spojrzenie. — Stań za mną, chwyć mnie pod pachami i podnieś trochę.
Zrobiłem, co mi kazała, a wtedy pokojówka bezceremonialnie sięgnęła pod jej suknię i wyjęła niewielki, wyściełany skórą przedmiot podobny trochę do siodła.
— Może już pójdziemy? — wycedziła ciotka. — Spóźnisz się.
Służąca otworzyła drzwi, a ja wyprowadziłem wózek na korytarz. Nie wiem czemu, ale świadomość, że ciotka potrafi unosić się w powietrzu jak dym za sprawą najzwyklejszego urządzenia mechanicznego, podziałała na mnie deprymująco. Zapytała, dlaczego jestem taki milczący, a ja wyjaśniłem jej to, po czym dodałem, że do tej pory wydawało mi się, iż nikomu nie udało się jeszcze wynaleźć sposobu na pokonanie grawitacji.
— Myślisz, że mnie się udało? Skoro tak, to czemu nie posłużę się tym przyrządem, żeby dotrzeć do parku?
— Zapewne nie chcesz zwracać na siebie uwagi.
— Bzdura. To najzwyklejsza proteza. Można ją kupić w sklepie. — Odwróciła się w fotelu i spojrzała na mnie. Jej twarz była niemal taka sama jak twarz mojego ojca, bezwładne nogi zaś przypominały patyki, którymi posługiwaliśmy się z Davidem podczas dziecięcych zabaw, udając, że leżymy spokojnie w łóżkach, podczas gdy naprawdę zwijaliśmy się w kłębki, takie właśnie kije zaś udawały nasze nogi i ręce. — Wytwarza silne pole elektromagnetyczne, które odpycha mnie od pola otaczającego pręty zbrojeniowe w posadzce. Dzięki temu unoszę się nad podłogą. Gdy chcę ruszyć naprzód, pochylam się do przodu, by się cofnąć, odchylam się do tyłu. Zatrzymuję się wtedy, kiedy jestem wyprostowana. Widzę, że kamień spadł ci z serca.
— To prawda. Antygrawitacja chyba mnie trochę przestraszyła.
— Kiedy schodziłeś po schodach, mogłam opadać środkiem klatki schodowej, korzystając z tego, że wokół niej wije się żelazna poręcz.
Spektakl odbył się bez większych zakłóceń. Jak należało oczekiwać, publiczność wielokrotnie przerywała nam oklaskami, ponieważ większość osób, które zasiadły na widowni, wywodziła się (lub przynajmniej chciała sprawiać takie wrażenie) ze starej francuskiej arystokracji. Ku naszemu zaskoczeniu zjawiło się około pięciuset osób, nie licząc zwyczajnej w takich sytuacjach asysty kieszonkowców, policji i prostytutek. Najbardziej utkwiło mi w pamięci zdarzenie, które miało miejsce pod koniec pierwszego aktu, kiedy co najmniej przez dziesięć minut siedziałem za biurkiem i prawie się nie odzywałem. Scena była skierowana na zachód, słońce skryło się już za horyzontem, nasączywszy uprzednio niebo fioletami, czerwieniami, złocistościami i czernią. Na tym ognistym tle, które wyglądało jak stłoczone poczty sztandarowe Piekła, zaczęły się pojawiać pojedynczo i parami, niczym wydłużone cienie fantastycznych grenadierów w wymyślnych nakryciach głowy, delikatne profile, smukłe szyje i wąskie ramiona kurtyzan ojca; ponieważ dziewczęta się spóźniły, zajmowały miejsca w ostatnich rzędach amfiteatru, jakbyśmy byli knującym coś tłumem, one natomiast karną armią jakiegoś starożytnego, bizantyńskiego rządu.
Wreszcie wszystkie usiadły, nadeszła moja kolej… i zapomniałem kwestii. Niewiele więcej utkwiło mi w pamięci z naszego pierwszego spektaklu — może jeszcze tylko to, że w pewnej chwili jakiś mój ruch skojarzył się paru widzom ze zmanierowanym zachowaniem mego ojca i rozległy się śmiechy zupełnie nieusprawiedliwione akcją przedstawienia, oraz to, że na początku drugiego aktu na niebie pojawiła się Sainte Annez doskonale widocznymi leniwymi rzekami i rozległymi zielonymi łąkomorzami, i skąpała widownię w zielonkawym blasku; aha, i jeszcze to, że pod koniec trzeciej odsłony ujrzałem kamerdynera ojca przeciskającego się między ostatnimi rzędami. Zaraz potem dziewczęta, jak czarne cienie z jaśniejącymi zielonkawo brzegami, pospiesznie odeszły.
Tego lata daliśmy jeszcze trzy przedstawienia, wszystkie z takim samym powodzeniem. David, Phaedria i ja trzymaliśmy się razem, przy czym ona obdarzała nas mniej więcej takimi samymi względami — nie wiem, czy z własnej woli, czy za namową rodziców. Po wyzdrowieniu stała się dla Davida niemal równoprawną partnerką w wielu dyscyplinach sportowych, przewyższając sprawnością wszystkie dziewczęta, jakie przychodziły do parku, często jednak siadywała ze mną na ławce, by wysłuchiwać monologów na tematy związane z botaniką i biologią (chociaż nie podzielała moich zainteresowań), dzielić się najświeższymi plotkami oraz popisywać się mną przed koleżankami i przyjaciółkami, jako że dzięki swemu oczytaniu potrafiłem celnie spointować każdą dyskusję i zawsze miałem w pogotowiu pełen arsenał dowcipnych powiedzonek.