— Wydawało mi się, że wypuściłeś myszy na wolność i zająłeś się małpami — zauważył David.
Miałem taki zamiar, lecz niestety nie udało mi się go zrealizować. Mocno wątpiłem, czy akurat teraz i w tym miejscu powinniśmy rozmawiać na ten temat, i podzieliłem się z Davidem swymi wątpliwościami.
— Wydawało mi się, że chcesz jak najprędzej stąd wyjść.
Istotnie, chciałem, ale przedtem; teraz chciałem czegoś innego, i to znacznie bardziej. Pragnąłem przeprowadzić operację na tej istocie, by dokładnie poznać jej budowę wewnętrzną, mocniej niż David albo Phaedria kiedykolwiek pragnęli pieniędzy. David lubił myśleć, że jest ode mnie odważniejszy. Wiedziałem więc dobrze, jak powinienem postąpić.
— Jeśli chcesz uciec, nie krępuj się, ale wolałbym, żebyś się mną nie zasłaniał — odparłem.
Dobrze zagrałem. David zmierzył mnie niechętnym spojrzeniem i powiedział:
— Dobra, dobra. W takim razie jak go zabijemy?
— Możemy stanąć tuż poza zasięgiem jego ramion i rzucać w niego ciężkimi przedmiotami — zaproponowała Phaedria.
— A on będzie odrzucał to, co nie trafi w cel.
Podczas naszej rozmowy czteroręki niewolnik ani na chwilę nie przestawał się uśmiechać. Byłem pewien, że rozumie przynajmniej część z tego, co mówimy, dałem więc znak Davidowi i Phaedrii, byśmy przeszli do sąsiedniego pokoju. Zamknąłem drzwi.
— Nie chciałem, żeby nas słyszał — wyjaśniłem. — Gdybyśmy mieli jakieś dzidy albo włócznie, moglibyśmy go zabić, nie zbliżając się zanadto. Czekam na pomysły.
David bezradnie podrapał się po głowie, Phaedria natomiast powiedziała:
— Czekajcie! Coś sobie przypomniałam.
Zmarszczyła brwi i przez chwilę udawała, że szuka w pamięci, choć w rzeczywistości chodziło jej wyłącznie o to, byśmy czekali w napięciu na jej słowa.
— I co? — nie wytrzymał wreszcie David.
Strzeliła palcami.
— Tyczki do okien. Wiecie, te długie kije z haczykami na końcu. Pamiętacie okna w dużym pokoju? Są bardzo wysoko. Kiedy tu byliśmy, przyszedł służący z taką tyczką i otworzył okno. Powinny gdzieś tu być.
Po krótkich poszukiwaniach znaleźliśmy dwa takie kije. Wyglądało na to, że nadają się do naszych potrzeb: miały około sześciu stóp długości, niespełna półtora cala średnicy i były wykonane z twardego drewna. David zamarkował atak na Phaedrię, po czym zapytał:
— Z czego zrobimy groty?
W kieszeni na piersi miałem skalpel, z którym nigdy się nie rozstawałem. Przytwierdziłem go do końca kija taśmą izolacyjną — na szczęście David miał ją przy pasku, a nie w torbie z narzędziami. Długo się zastanawialiśmy, z czego zrobić drugi grot, aż wreszcie mój brat zaproponował kawałek szkła.
— Nie możemy stłuc szyby, bo usłyszą nas na zewnątrz — powiedziała Phaedria. — Jesteś pewien, że taki grot nie złamie się przy pierwszym uderzeniu?
— Nie, jeżeli szkło będzie wystarczająco grube. Patrzcie tutaj. Spojrzałem… i ponownie zobaczyłem własną twarz. David wskazywał wielkie zwierciadło, które sprawiło mi taką niespodziankę, kiedy tutaj wszedłem. Uderzył w nie butem. Rozpadło się na niezliczone fragmenty z trzaskiem, który wywołał kolejną falę wściekłego ujadania. Następnie wybrał długi, trójkątny kawałek i podniósł go do światła; odłamek lustra zalśnił jak drogocenny klejnot.
— Chyba nie gorszy od tych, które robili na Sainte Anne z agatu i jaspisu, co?
Uzgodniliśmy, że zajdziemy go z dwóch stron. Niewolnik wskoczył na skrzynię i obserwował nas stamtąd ze spokojem, przenosząc wzrok z Davida na mnie i z powrotem. Kiedy zbliżyliśmy się na wystarczającą odległość, David zaatakował jako pierwszy.
Niewolnik wykonał unik, dzięki czemu szklane ostrze tylko prześlizgnęło mu się po żebrach, po czym chwycił za drzewce i pociągnął ku sobie. Ja także wykonałem pchnięcie, lecz chybiłem; nim zdążyłem odzyskać równowagę, on zeskoczył już ze skrzyni i rzucił się na Davida. Zacząłem uderzać moją włócznią, usłyszałem przeraźliwy krzyk brata, ujrzałem tryskającą tętniczą krew i dopiero wtedy zorientowałem się, że trafiłem go w udo. Natychmiast odrzuciłem broń, po czym dałem susa przez skrzynię i przyłączyłem się do walki wręcz.
Niewolnik czekał na mnie, leżąc na wznak, z wystawionymi w górę nogami i ramionami. Wyglądał jak gigantyczny, szczerzący zęby pająk. Z pewnością by mnie udusił, gdyby nie David, który chyba zupełnie przypadkowo akurat wtedy zasłonił mu oczy przedramieniem, dzięki czemu cztery ręce nie zacisnęły się na moim gardle.
Niewiele pozostaje do opowiedzenia. Niewolnik odepchnął Davida, przyciągnął mnie do siebie i usiłował rozszarpać mi gardło zębami, ja jednak wbiłem mu kciuk w oko, Phaedria natomiast (okazała się znacznie odważniejsza, niż przypuszczałem) włożyła mi do wolnej ręki włócznię Davida. Wbiłem szklane ostrze w gardło czwororękiej istoty, przerzynając obie tętnice i krtań. Następnie założyliśmy opaskę na udo Davida i uciekliśmy — bez pieniędzy i bez wiedzy, o jaką pragnąłem się wzbogacić. Marydol pomogła nam odtransportować Davida do domu, gdzie powiedzieliśmy panu Millionowi, że potknął się i upadł podczas penetrowania starego opuszczonego budynku. Wątpię jednak, żeby nam uwierzył.
Jest jeszcze coś, co powinienem powiedzieć o tym zdarzeniu — to znaczy o zabiciu niewolnika — chociaż kusi mnie, żeby przejść od razu do opisu odkrycia, którego dokonałem wkrótce potem i które, przynajmniej wtedy, odcisnęło na mnie znacznie silniejsze piętno. Chodzi tylko o ulotne wrażenie, dodatkowo — jestem tego pewien — wyolbrzymione i zniekształcone w moich wspomnieniach. Otóż kiedy podrzynałem gardło niewolnikowi, dostrzegłem w jego oczach (moja twarz była tuż przy jego twarzy, światło padało z okna za moimi plecami) swoje podwójne odbicie w jego tęczówkach. Przez chwilę wydawało mi się, że nasze twarze są do siebie bardzo podobne. Nie jestem w stanie o tym zapomnieć, szczególnie w kontekście uzyskanych od doktora Marscha informacji o klonowaniu oraz opinii handlarza dziećmi, jaką cieszył się mój ojciec, kiedy miałem kilka lat. Od momentu uwolnienia staram się odnaleźć matkę, czyli kobietę z fotografii, którą pokazała mi ciotka, domyślam się jednak, iż zdjęcie to wykonano długo przed moim przyjściem na świat, być może nawet na Ziemi.
Odkrycia, o którym wspomniałem, udało mi się dokonać niemal natychmiast po opuszczeniu budynku, w którym zabiłem niewolnika. Otóż spostrzegłem, że mamy już nie jesień, tylko środek lata. Ponieważ wszyscy czworo (dołączyła do nas stojąca na straży Marydol) niepokoiliśmy się o Davida i jednocześnie byliśmy zajęci fabrykowaniem jak najmniej nieprawdopodobnej historyjki, która pozwoliłaby wyjaśnić, skąd się wzięła jego rana, wstrząs, jakiego doznałem, nie był aż tak wielki, niemniej jednak nie mogło być mowy o pomyłce: taki wilgotny upał panował wyłącznie latem. Drzewa — ostatnio widziałem je całkiem nagie teraz uginały się pod ciężarem liści, wśród których uwijały się wilgi. W fontannie w ogrodzie nie szemrała już ciepła woda, która miała chronić rury i samą fontannę przez zamarznięciem; kiedy zanurzyłem rękę w baseniku, stwierdziłem, że woda jest chłodna jak rosa. Okazało się więc, że okresy utraty świadomości, czy też lunatykowania, pożarły mi całą zimę i wiosnę. Poczułem się tak, jakbym utracił cząstkę siebie.