Выбрать главу

— Bada pan między innymi ludzkie rasy. Czy nazwałby pan rasą grupę ludzi myślących w podobny sposób? I czy tutaj, na Sainte Croix, zbiera pan materiały, które zamierza pan wykorzystać na Ziemi?

— Rzeczywiście, zbieram materiały, ale wciąż jeszcze nie wiem, czy wrócę na ojczystą planetę. — Chyba wykonałem jakiś gwałtowny ruch, uśmiechnął się bowiem do mnie pobłażliwie. — Dziwi cię to?

— Zawsze uważałem Ziemię za najważniejszy ośrodek myśli naukowej. Bez trudu mogę sobie wyobrazić uczonego, który opuszcza ją w celu przeprowadzenia badań w terenie, ale…

— …ale nie mieści ci się w głowie, żeby nie chciał na nią wrócić? Spróbuj postawić się na moim miejscu. Na szczęście dla mnie, nie ty jeden szanujesz siwe włosy i mądrość matki Ziemi. Wasz uniwersytet zaproponował mi profesurę oraz pensję w takiej wysokości, jaką sam wyznaczę, a także co drugi rok wolny od prowadzenia zajęć, żebym mógł się poświęcić wyłącznie pracy naukowej. Podróż stąd na Ziemię trwa dwadzieścia lat newtonowskich — co prawda to zaledwie sześć miesięcy czasu subiektywnego, niemniej kiedy tam wrócę, moja wiedza będzie przestarzała o czterdzieści lat. Taka perspektywa wcale mi się nie uśmiecha. Obawiam się, że wasza planeta zyskała wybitnego luminarza nauki.

— Mam wrażenie, że nieco odbiegamy od tematu — zauważył ojciec.

Marsch skinął głową.

— Chciałem jeszcze tylko dodać, że właśnie antropolog jest najlepiej przygotowany do tego, by zadomowić się w każdej kulturze, nawet tak dziwnej jak ta, którą otoczyła się wasza rodzina. Chyba wolno mi nazywać was rodziną, ponieważ oprócz ciebie tworzą ją jeszcze dwie osoby. Nie macie nic przeciwko temu, żebym traktował was jak jednego człowieka? — Spojrzał na mnie, jakby właśnie z mojej strony oczekiwał protestu, a kiedy nie zareagowałem, mówił dalej: — Mam na myśli twojego syna Davida, ponieważ jest właśnie synem, a nie bratem twej wciąż odnawiającej się osobowości, oraz kobietę, którą uważasz za ciotkę, a która w rzczywistości jest córką… Jak by to powiedzieć?… Jednej z twoich wcześniejszych wersji.

— A więc twierdzi pan, że jestem sklonowaną kopią ojca. Najwyraźniej obaj oczekiwaliście gwałtownej reakcji z mojej strony, ale muszę was rozczarować: podejrzewałem to już od dłuższego czasu.

— Miło mi to słyszeć — powiedział ojciec. — Szczerze mówiąc, kiedy mniej więcej w twoim wieku dokonałem identycznego odkrycia, wstrząsnęło mną do głębi. Poszedłem do biblioteki ojca, czyli do pokoju, w którym teraz siedzimy, zamierzając go zabić.

— I zrobił pan to? — zapytał doktor Marsch.

— Nie wydaje mi się, żeby to miało jakiekolwiek znaczenie.

Liczą się intencje. Mam nadzieję, że pańska obecność choć trochę pomoże Numerowi Piątemu.

— Tak go pan nazywa?

— Dla wygody, bo przecież nazywa się tak samo jak ja.

— Jest pańskim piątym sklonowanym dzieckiem?

— Moim piątym eksperymentem? O nie. — Wąskie, zgarbione ramiona okryte wyblakłą purpurą starego szlafroka upodabniały ojca do drapieżnego ptaka. W którejś z książek rzeczywiście znalazłem opis jastrzębia o czerwonym grzbiecie. Ulubiona małpa ojca, skurczona ze starości, wspięła się na biurko. — Raczej pięćdziesiątym, jeśli chce pan wiedzieć. Produkowałem je dla wprawy. Wy, którzy nigdy tego nie robiliście, uważacie, że sprawa jest prosta, ponieważ słyszeliście o tym, że taką rzecz da się zrobić, nie macie jednak najmniejszego pojęcia o tym, jak trudno uniknąć spontanicznego powstania różnic. Każdy gen dominujący musiał takim pozostać, a że ludzie to nie gruszki, więc nie wszystko da się załatwić prostymi kombinacjami z parami genów.

— Czy niszczył pan owoce nieudanych eksperymentów?

— Sprzedawał je — powiedziałem, zanim zdążył otworzyć usta.

— Jeszcze w dzieciństwie zastanawiałem się, dlaczego pan Million zawsze przygląda się niewolnikom na targu. Teraz już wiem.

Ukryty w futerale skalpel wciąż miałem w kieszeni. Czułem go wyraźnie.

— Pan Million jest chyba nieco bardziej sentymentalny ode mnie — zauważył ojciec — a poza tym ja nie lubię wychodzić z domu. Cóż, doktorze; chyba będzie pan musiał zmienić swoją teorię, według której jesteśmy tą samą osobą. Jak pan widzi, są jednak pewne różnice.

Tym razem nie dopuściłem do słowa doktora Marscha.

— Dlaczego? — zapytałem. — Dlaczego właśnie David i ja? Dlaczego ciotka Jeannine dawno temu? Dlaczego to wciąż trwa?

— Właśnie, dlaczego? — powtórzył za mną ojciec. — Zadajemy pytania tylko po to, żeby je zadawać.

— Nie rozumiem.

— Dążę do wiedzy na swój temat albo, jeśli walisz, dążymy do niej. Jesteś tu dlatego, że robiłem i robię akurat to, nie coś innego, ja zaś jestem tutaj, ponieważ osobnik, który był przede mną, też to robił, on zaś z kolei stanowił rezultat eksperymentów prowadzonych przez człowieka, którego umysł został odtworzony w panu Millionie. Ale to nie wszystko. — Pochylił się do przodu, a stara małpa podniosła posiwiały pysk i spojrzała mu prosto w oczy wielkimi, zdumionymi ślepiami. — Pragniemy odkryć przyczynę naszych niepowodzeń, pragniemy się dowiedzieć, dlaczego inni zmieniają się i rozwijają, a my wciąż trwamy tu w bezruchu.

Pomyślałem o jachcie, o którym rozmawiałem z Phaedrią, i oświadczyłem:

— Ja tu nie zostanę.

Doktor uśmiechnął się ponownie.

— Chyba mnie nie zrozumiałeś — odparł ojciec. — Mówiąc „tu”, nie miałem na myśli tego miejsca, lecz pewien etap rozwoju intelektualnego i społecznego. Sporo podróżowałem, ciebie też zapewne to czeka, lecz na koniec…

— …wrócił pan do punktu wyjścia — dokończył za niego Marsch.

— Znaleźliśmy się w ślepej uliczce! — Pierwszy i ostatni raz widziałem ojca tak podekscytowanego. Szerokim gestem wskazał półki uginające się pod ciężarem zeszytów, notesów i taśm. — I to po tylu pokoleniach! Nie zdobyliśmy sławy ani nawet władzy na tej nędznej planetce! Coś trzeba zmienić, ale co? — Wpatrywał się w Marscha płonącym spojrzeniem.

— Nie jesteście wyjątkiem — powiedział doktor z uśmiechem.

— Wiem, że to brzmi jak truizm, ale miałem na myśli ciągłe powielanie tego samego osobnika. Odkąd stało się to możliwe, czyli na jakieś dwadzieścia pięć lat przed końcem dwudziestego wieku, na Ziemi często sięgano po tę metodę. Pożyczyliśmy określenie od inżynierów i nazwaliśmy to zjawisko procesem relaksacji — może nie najpiękniejsza nazwa, ale najbliższa prawdzie. Wie pan, co to jest relaksacja?

— Nie.

— Istnieją zagadnienia, które można rozwiązać wyłącznie stosując kolejne przybliżenia. Weźmy na przykład problem wymiany ciepła z otoczeniem: początkowo nie da się precyzyjnie określić temperatury na powierzchni obiektu o skomplikowanym kształcie. Mimo to inżynier, a raczej jego komputer, jest w stanie przyjąć sensowne założenia, sprawdzić je, a potem, na podstawie wyników, poczynić kolejne założenia. W miarę jak zwiększa się liczba przybliżeń, prowadzone równolegle eksperymenty coraz bardziej upodabniają się do siebie, aż w końcu nie sposób mówić o jakichkolwiek różnicach. Właśnie dlatego twierdzę, że w gruncie rzeczy jesteście tą samą osobą.

Ojciec wyraźnie zaczął się niecierpliwić.

— Chcę, aby wytłumaczył pan Numerowi Piątemu, że eksperymenty, które na nim przeprowadzam, a szczególnie terapeutyczne seanse narkotykowe, których tak nie lubi, są niezbędne, i jeśli mamy osiągnąć coś więcej, musimy się dowiedzieć… — Chyba dopiero teraz zdał sobie sprawę, że prawie krzyczy. Umilkł raptownie, a kiedy ponownie przemówił, jego głos brzmiał prawie normalnie: — Po to właśnie został stworzony zarówno on, jak i David. Dzięki nim miałem nadzieję dowiedzieć się czegoś nowego.