— Pan jest woźnicą, prawda? — spytałem. — Dlaczego więc nosi pan broń?
— Ponieważ to należy do jego obowiązków — odparł mężczyzna w garniturze. — Ja też mógłbym zapytać, dlaczego jest pan uzbrojony.
— Nie jestem.
— Czyżby? Właśnie przeglądałem pańską książkę. Z tyłu, na wewnętrznej stronie okładki, znajduje się sporządzona ołówkiem tabela z liczbami. Może mi pan powiedzieć, co to takiego?
— Nie mam pojęcia. Zapewne wykonał je któryś z poprzednich właścicieli. Zarzuca mi pan, że jestem szpiegiem? Jeśli przyjrzy im się pan uważniej, na pewno przekona się pan, że są równie stare jak książka i mocno wyblakłe.
— Niemniej te poukładane parami liczby są bardzo interesujące. Pierwsza jest zawsze podana w jardach, druga natomiast w calach.
— Owszem, ja też to zauważyłem.
Człowiek w uniformie Transportu Miejskiego oklepywał mi kieszenie. Wszystko, co znalazł — zegarek, pieniądze, notes — podawał służalczym gestem temu w garniturze.
— Tak się składa, że mam matematyczny umysł…
— To znakomicie.
— …i dokładnie przeanalizowałem wzajemne relacje między tymi liczbami. Otóż dość precyzyjnie wyznaczają one parabolę, czyli przekrój stożka.
— Nic mi to nie mówi. Jako antropologa znacznie bardziej interesują mnie krzywe rozkładu prawdopodobieństwa.
— To znakomicie — zrewanżował mi się za mój niedawny sarkazm, po czym gestem wezwał do siebie dwóch umundurowanych towarzyszy.
Dyskutowali szeptem, a ja zwróciłem uwagę, jak bardzo są do siebie podobni: wszyscy mieli spiczaste podbródki, czarne brwi i blisko osadzone oczy; mógłbym uwierzyć, że są braćmi — ten w garniturze najstarszym i zapewne również najmądrzejszym, ten z Transportu Miejskiego najmniej rozgarniętym.
— O czym rozmawiacie? — zapytałem.
— O pańskiej sprawie — odparł ten w ciemnym garniturze. Człowiek z Transportu Miejskiego wyszedł i zamknął za sobą drzwi.
— A do jakich doszliście wniosków?
— Że nie zna pan tutejszego prawa i że powinien pan mieć adwokata.
— To z pewnością prawda, ale nie wierzę, żeby właśnie tego dotyczyła wasza rozmowa.
— Widzi pan? Adwokat powstrzymałby pana przed używaniem takiego tonu.
— Jesteście z policji? A może z prokuratury?
Człowiek w garniturze roześmiał się głośno.
— Skądże znowu! Ja pracuję jako inżynier w Ministerstwie Robót Publicznych, mój przyjaciel — wskazał na mężczyznę w zielonym mundurze — jest sygnalistą w wojsku, drugi zaś, jak słusznie pan odgadł, zajmuje się powożeniem.
— A więc dlaczego zjawiacie się tu w taki sposób, jakbyście byli z policji?
— Oto jak daleko sięga pańska ignorancja dotycząca naszych spraw. Podobno na Ziemi wygląda to inaczej, ale tutaj wszyscy urzędnicy publiczni należą do jednego bractwa, jeśli można tak powiedzieć. Być może, już jutro mój przyjaciel woźnica będzie wywoził śmieci…
— Na dobrą sprawę robi to już dzisiaj! — wtrącił szyderczym tonem sygnalista w zielonym mundurze.
— …ten oto sygnalista zostanie zamustrowany na pokład okrętu patrolowego, ja natomiast zajmę się odławianiem bezdomnych kotów. Dziś jednak przysłano nas do pana.
— Z nakazem aresztowania?
— Powtarzam jeszcze raz, że byłoby dla pana najlepiej, gdyby nie został pan aresztowany, ponieważ jeśli to nastąpi, szansę na pańskie uwolnienie będą praktycznie równe zeru.
Umilkł. Za moimi plecami otworzyły się drzwi i w lustrze zobaczyłem madame Duclose oraz mademoiselle Etienne w towarzystwie woźnicy.
— Wejdźcie, moje panie — zaprosił je ten w ciemnym garniturze.
Woźnica pchnął je lekko. Posłusznie weszły do pokoju i, przestraszone, stanęły po obu stronach szafki z miednicą i dzbanem. Madame Duclose, stara, siwowłosa, otyła kobieta, miała na sobie wypłowiałą, sięgającą do ziemi bawełnianą sukienkę (nie wiem, czy używała jej jako podomki, czy też może woźnica pozwolił gospodyni narzucić coś na nocną koszulę, zanim ją przyprowadził do mego pokoju). Mademoiselle Etienne — bardzo wysoka dziewczyna w wieku dwudziestu ośmiu lat — mogłaby bez trudu uchodzić jeśli nie za siostrę, to na pewno za bliską krewną trzech mężczyzn. Ona także miała spiczasty podbródek i czarne brwi, tyle że starannie wyskubane, dzięki czemu tworzyły regularne łuki nad oczami, wielkimi i błękitnofioletowymi jak oczy lalki. Kręcone kasztanowe włosy okalały jej twarz gęstą chmurą. Jak już wspomniałem, była niezwykle wysoka: długie nogi przypominały szczudła, biodra były nieco zbyt szerokie, tuż nad nimi jej ciało zwężało się do zdumiewająco szczupłej talii, niedużych piersi i wąskich ramion. Wystroiła się w negliż z jakiejś półprzejrzystej tkaniny, zebranej jednak w tak wiele fałd i zakładek, że strój stał się zupełnie nieprzezroczysty.
— Pani jest madame Duclose, właścicielka domu? — zapytał człowiek w ciemnym garniturze. — Wynajmuje pani temu panu pokój, w którym teraz się znajdujemy?
Gospodyni skinęła głową.
— Musimy zabrać go do cytadeli, ponieważ chcą z nim rozmawiać rozmaici wysocy urzędnicy. Zaraz po naszym wyjściu zamknie pani ten pokój na klucz i niczego nie będzie tu pani ruszać. Czy to jasne?
Madame Duclose ponownie skinęła głową.
— W razie gdyby ten pan nie wrócił w ciągu tygodnia, zgłosi się pani do Ministerstwa Parków, które przyśle tu kogoś godnego zaufania. W towarzystwie tego człowieka wejdzie pani do pokoju, sprawdzi, czy gryzonie poczyniły jakieś szkody, i otworzy okna dokładnie na godzinę. Po upływie tego czasu zamknie pani okna, opuści pokój i ponownie zamknie drzwi na klucz. Czy zrozumiała pani wszystko, co powiedziałem?
Madame Duclose skinęła głową po raz trzeci.
— W razie gdyby pani lokator nie pojawił się do Bożego Narodzenia, ponownie zgłosi się pani do Ministerstwa Parków. W dzień po świętach (jeśli wypadną w sobotę, w pierwszy poniedziałek po nich), powtórnie zjawi się u pani ktoś godny zaufania. W jego obecności zmieni pani pościel oraz, jeśli uzna to pani za stosowne, przewietrzy materac.
— Dzień po świętach? — zdumiała się madame Duclose.
— Lub w pierwszy poniedziałek po nich, jeśli wypadną w sobotę. W razie gdyby minął rok, a pani lokator wciąż się nie pojawiał (za początek jego nieobecności może pani dla ułatwienia przyjąć pierwszy dzień bieżącego miesiąca), jeszcze raz zgłosi się pani do Ministerstwa Parków i, jeśli uzna to pani za stosowne, na własny koszt odda pani na przechowanie jego rzeczy lub też pozostawi je pani we własnym domu. Do tego czasu Ministerstwo Parków przeprowadzi ich inwentaryzację. Pokój może być używany do innych celów. Gdyby ten pan nie pojawił się po upływie pięćdziesięciu lat od umownej daty swego zniknięcia, pani, albo jej spadkobiercy, po raz kolejny zgłosi się do Ministerstwa Parków, które w imieniu rządu dokona rekwizycji wszystkich przedmiotów należących do następujących kategorii: przedmioty wykonane w całości lub częściowo ze złota, srebra lub innych metali szlachetnych; środki płatnicze w walutach z Sainte Croix, Sainte Anne, Ziemi lub innych planet; antyki; instrumenty naukowe; plany i dokumenty wszelkiego rodzaju; biżuteria; bielizna; ubranie. Wszystko, co nie zostanie zaliczone do którejś z tych kategorii, przejdzie na własność pani lub jej spadkobierców. Gdyby jutro stwierdziła pani, że niezbyt dobrze pamięta to, co jej powiedziałem, skontaktuje się pani ze mną w Ministerstwie Robót Publicznych, Departamencie Kanałów Ściekowych i Burzowych, a ja wszystko jej powtórzę. Proszę pytać o asystenta generalnego inspektora kanałów ściekowych i burzowych. Rozumie mnie pani?