Rzekomo jest ich wielu, ale przychodzi mi na myśl człowiek, który mówił, że to, co widział, chwilami przypominało drzewo, a chwilami człowieka. Relacje świadków są w większości sprzeczne. Nawet podczas niezbyt wielu rozmów, jakie przeprowadziłem, nietrudno było dojść do wniosku, że niekiedy całkowicie odmienne relacje dotyczą tego samego zdarzenia, a w raportach pierwszych badaczy — przynajmniej tych, które ocalały — można znaleźć jeszcze więcej nieścisłości. Z pewnością te najbardziej fantastyczne nie mają wiele wspólnego z prawdą, jednak nawet po ich odrzuceniu pozostaje mnóstwo doniesień o spotkaniach z przedstawicielami tubylczej rasy tak bardzo podobnymi do ludzi, że mogliby uchodzić za potomków poprzedniej fali kolonizacji. Podobnymi do tego stopnia, iż stary Trenchard może bez trudu wmawiać naiwnym, że jest jednym z nielicznych ocalałych aborygenów. Trzeba przyznać, że na planecie, na której żyją rośliny, ptaki i zwierzęta uderzająco podobne do ziemskich, nie sposób wykluczyć powstania formy życia niemal identycznej z człowiekiem; świadczyłoby to tylko o tym, że ludzka budowa ciała jest optymalna dla takiej biosfery.
Oficer ponownie odłożył notes na biurko i potarł oczy. Kiedy podniósł się z krzesła, od strony drzwi dobiegł przyciszony głos niewolnika:
— Maitre…
— O co chodzi?
— Cassilla… Czy maitre nadal życzy sobie…
Wystarczyło jedno spojrzenie oficera, by umilkł i pospiesznie wyszedł. Wrócił po kilku sekundach z dziewczyną, którą bezceremonialnie wepchnął do pokoju. Była wysoka, szczupła i nadzwyczaj zgrabna, o długiej smukłej szyi i okrągłej głowie. Miała na sobie stanowczo za małą roboczą sukienkę z farbowanej bawełny i (oficer doskonale o tym wiedział) nic więcej. Na jej twarzy malowało się zmęczenie.
— Wejdź — powiedział oficer. — Siadaj. Jeśli chcesz, możesz napić się wina.
— Maitre…
— Tak?
— Jest już bardzo późno. Muszę wstać godzinę przed pobudką dla żołnierzy, żeby pomóc przy śniadaniu…
Oficer jej nie słuchał, ponieważ był zajęty zakładaniem na magnetofon jednej ze szpul walających się na biurku.
— Służba — powiedział krótko. — Zabawimy się, a jednocześnie posłuchamy. Zgaś lampę, Cassillo.
P: Czy wie pan, dlaczego pana tu przyprowadzono?
O: Do tego więzienia?
P: Doskonale pan wie, co pan zrobił. Mam na myśli to przesłuchanie.
O: Nawet nie wiem, jakie postawiono mi zarzuty.
P: Proszę nie myśleć, że uda się panu zamydlić nam oczy. Po co przybył pan na Sainte Croix?
O: Jestem antropologiem. Chciałem omówić z kolegami po fachu odkrycia, jakich dokonałem na Sainte Anne.
P: Czyżby na Sainte Anne nie było antropologów?
O: Są, ale marni.
P: Wydaje się panu, że wie pan, czego chcemy, prawda? Uważa się pan za spryciarza. Myśli pan, że ze względu na aktualną sytuację polityczną naszego sąsiada demonstrowanie nieprzychylnego nastawienia zapewni panu wolność?
O: Siedzę w waszym więzieniu wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że nic, co powiem, nie zapewni mi wolności.
P: Czyżby?
O: Co pan pisze?
P: Nie pańska sprawa. Skoro pan tak uważa, czemu odpowiada pan na moje pytania?
O: Równie dobrze mógłbym zapytać, po co je pan zadaje, skoro i tak nie zamierzacie mnie nigdy uwolnić.
P: Zapomina pan, że mógłbym odpowiedzieć: „Przecież może pan mieć wspólników!” Papierosa?
O: Myślałem, że już tego się nie robi.
P: Wcale pana nie drażnię. Proszę, oto papierośnica. Zapytałem w dobrej wierze.
O: W takim razie chętnie. Dziękuję.
P: Sam go panu przypalę, ale radzę nie zaciągać się zbyt głęboko. Bądź co bądź, dawno pan nie palił.
O: Dziękuję, będę ostrożny.
P: Pan zawsze zachowuje ostrożność, prawda?
O: Nie rozumiem, co ma pan na myśli.
P: Zawsze wydawało mi się, że to cecha uczonych.
O: Istotnie, gromadząc dane zachowuję ostrożność.
P: A mimo to wysunął pan pochopne wnioski dotyczące naszych stosunków z rządem Sainte Anne.
O: Wcale nie.
P: Przybył pan do nas stamtąd niespełna rok temu i uważa pan, że wojna jest nieunikniona.
O: Nie.
P: Sądzi pan również, że ich zwycięstwo będzie oznaczało dla pana wolność.
O: Myślicie, że jestem szpiegiem.
P: Jest pan uczonym… a przynajmniej chwilowo założę, że pan nim jest. Zgoda?
O: Przywykłem do takiego założenia.
P: Przejrzałem pańskie dokumenty oraz korespondencję i stwierdziłem, że przed pańskim nazwiskiem występują następujące skróty i tytuły: polski książę, kawaler Krzyża Wielkiego, rcpt., QED., Wielki Mistrz Bractwa Sztyletowego oraz ROGUE. Jak na to wszystko, jest pan zaskakująco młody.
O: Najwidoczniej uznano, że wysyłanie z Ziemi kogoś starego mijałoby się z celem.
P: Proponuję, aby pański młody i giętki umysł naukowca rozpatrzył następującą politologiczną hipotezę: morderca może się okazać znakomitym szpiegiem, szpieg zaś może znaleźć wiele okazji do popełnienia morderstw. Czy dostrzega pan w tym jakąś sprzeczność?
O: Jestem antropologiem, nie politologiem.
P: Powtarza pan to bez przerwy, ale przecież antropolog zajmuje się badaniem społecznych zachowań ludów prymitywnych. Czy tam nikt nikogo nie szpieguje?
O: Jeśli jakieś prymitywne plemię chce udowodnić swą odwagę, po prostu wyrusza na wojnę. Właśnie dlatego stoją na z góry straconych pozycjach.
P: Marnuje pan mój czas.
O: Czy mogę dostać jeszcze jednego papierosa?
P: Już pan wypalił? Oczywiście. I ogień.
O: Dziękuję.
P: Kogo zamierzał pan zamordować? Z pewnością nie człowieka, którego pan zabił. To była konieczność chwili. Zamierzał pan zgładzić kogoś dobrze strzeżonego, do kogo trudno się zbliżyć.
O: Czyli na przykład kogo?
P: Już panu powiedziałem, że nie jestem tu po to, by odpowiadać na pańskie pytania. Fakt udzielenia takiej odpowiedzi sugerowałby, iż liczymy się z mało realną możliwością, że pańskie zapewnienia o niewinności są prawdziwe, a o czymś takim nie może być mowy. To my jesteśmy źródłem prawdy, nie pan. Stworzyliśmy najdoskonalszy system rządzenia w historii ludzkości, ponieważ tylko my uznaliśmy za podstawową zasadę to, o czym nauczają wszyscy mędrcy i co ignorują wszystkie rządy: prawda to potęga. W związku z tym rządzimy tak, jak nie rządziła żadna władza w historii. Wielokrotnie pytał mnie pan, jaką popełnił zbrodnię i dlaczego go trzymamy w zamknięciu; otóż czynimy to, ponieważ wiemy, że pan kłamie. Czy rozumie pan, co do niego mówię?
O: W chwili mego aresztowania pewna dziewczyna, niejaka mademoiselle Etienne, otrzymała przepustkę uprawniającą ją do odwiedzania mnie w ściśle określonych porach. Twierdzi pan, że dotrzymujecie słowa, ale ani razu jej do mnie nie przyprowadziliście.
P: Ponieważ się nie zgłosiła.
O: Jest pan tego pewien?
P: Tak! Naprawdę pan nie rozumie? To właśnie nasza tajemnica: prawda. Powiada pan, że dano jej przepustkę, co zresztą czyni się rutynowo w takich okolicznościach. Dzięki temu wiem, że skoro od tej pory jej pan nie widział, to znaczy, że nie przyszła pana odwiedzić. Naturalnie zdaje pan sobie sprawę, że jak tylko uświadomiliśmy sobie wagę ciążących na panu zarzutów oraz zapoznaliśmy się z pańskim niewzruszonym uporem, ostrzegliśmy ją o nieprzyjemnych konsekwencjach, jakie mogłaby spowodować jej wizyta. Niemniej jednak gdyby przyszła, na pewno by trafiła do pana.