O: Znalazłem tu wiele rzeczy, które mnie zainteresowały.
P: Między innymi przy Saltimbanque Street 666?
O: Między innymi. Sam pan był uprzejmy zauważyć, że jestem młody, uczeni zaś mają takie same potrzeby jak wszyscy mężczyźni.
P: Czy zwrócił pan uwagę na właściciela tego przybytku?
O: Istotnie, jest niezwykłym człowiekiem. Większość lekarzy wykorzystuje swoje umiejętności głównie do przedłużania życia szkaradnych kobiet, on jednak znalazł dla nich lepsze zastosowanie.
P: Wiem, czym się zajmuje.
O: Wobec tego zapewne wie pan również, że jego siostra jest antropologiem amatorem. Od tego właśnie zaczęło się moje zainteresowanie tym domem.
P: Doprawdy?
O: Właśnie tak. Dlaczego zadaje pan pytania, skoro mi pan w ogóle nie wierzy?
P: Ponieważ wiem z doświadczenia, że od czasu do czasu każdemu zdarza się powiedzieć prawdę. Poznaje pan to?
O: Wygląda jak moja książka.
P: Bo to jest pańska książka: „Przewodnik po faunie Sainte Anne”. Zabrał ją pan z Sainte Anne, choć opłaty za nadbagaż są bardzo słone.
O: Nie aż tak słone jak podczas podróży z Ziemi.
P: Wątpię, żeby wiedział pan o tym z własnego doświadczenia. Wydaje mi się, że powód, dla którego przywiózł pan tę książkę, nie ma z nią nic wspólnego — to znaczy, nie ma nic wspólnego z jej zawartością. Wydaje mi się, że przywiózł ją pan wyłącznie ze względu na liczby zapisane na wewnętrznej stronie tylnej okładki.
O: Zapewne za chwilę powie mi pan, że złamaliście szyfr.
P: Proszę sobie nie żartować. Owszem, w pewnym sensie dokonaliśmy tego. Te liczby opisują trajektorię lotu karabinowego pocisku, a konkretnie odległość, w jakiej uderzy poniżej lub powyżej celu pocisk wystrzelony z odległości od pięćdziesięciu do sześciuset jardów. To imponująca odległość. Mam panu pokazać? Proszę bardzo: jeśli z odległości sześciuset jardów wymierzy pan prosto w cel, pocisk uderzy osiem cali poniżej. Dysponując tą tabelą, można bez trudu trafić w głowę człowieka nawet z tak dużej odległości.
O: Pod warunkiem że jest się dobrym strzelcem. Ja takim nie jestem.
P: Na podstawie danych zawartych w tej tabeli nasi balistycy zdołali ustalić rodzaj broni, dla której zostały przeprowadzone obliczenia. Otóż zamierzał pan posłużyć się sztucerem kalibru 35, powszechnie używanym do polowania na dziki. Ciesząca się dobrą opinią osoba bez trudu może uzyskać pozwolenie na taką broń.
O: Miałem taki sztucer na Sainte Anne, ale utonął w rzece.
P: Cóż za niefortunny wypadek! Wątpię, czy nawet gdyby tak się nie stało, pozwolono by panu zabrać go na pokład gwiazdolotu. Od początku liczył się pan z koniecznością nabycia broni tutaj, na miejscu.
O: Nie wystąpiłem o pozwolenie.
P: Tylko dlatego że odpowiednio wcześnie pana zatrzymaliśmy. Chce pan czynić nam zarzuty z powodu naszej sprawności? Nawiązując do swojej rzekomej profesji, wielokrotnie wspominał pan o notesie…
O: Owszem.
P: Przeczytałem go.
O: Szybko pan czyta.
P: Zgadza się. To stek fabrykacji i zmyśleń. Wspomina pan o właścicielu sklepu z odzieżą męską nazwiskiem Culot; czy naprawdę przypuszcza pan, że nie wiemy, iż culotte oznacza po francusku spodnie? Cierpi pan na obsesję, według której lekarze nie robią nic innego, tylko utrzymują przy życiu stare brzydkie kobiety — wspomniał pan o tym nie dalej jak chwilę temu — a w pańskich notatkach pojawia się niejaki doktor Hagsmith{hag(ang.) — wiedźma, czarownica}. Dwa lata temu pojawił się pan w Laon, gdzie wypatrzył pana nasz agent. Miał pan obfitą brodę, taką jak teraz, dzięki której z pewnością nie rozpoznałby pana nikt, z kim się pan wcześniej zetknął. Twierdzi pan, że przez trzy lata żył w górach, a jednak niektóre rzeczy, które sprzedał pan w Laon, są zaskakująco nowe; na przykład buty, których ani razu nie miał pan na nogach. Ani razu, przez trzy lata.
A teraz siedzi pan przede mną, opowiada kłamstwa o Ziemi, na której nigdy pan nie był, i udaje, że nie wie, iż człowiek staje się naprawdę wolny dopiero wtedy, kiedy ma niewolników. To wszystko — uwięzienie, łgarstwa, przesłuchania — jest nowe dla pana, ale nie dla mnie. Czy wie pan, co się z nim stanie? Teraz wróci pan do celi, ale za jakiś czas znowu zostanie pan tu doprowadzony, odbędziemy kolejną rozmowę, a kiedy skończymy, ja pójdę do domu na obiad, pan natomiast ponownie znajdzie się w celi. W ten sposób będą nam mijały miesiące i lata. W czerwcu wyjeżdżam z rodziną na wyspy. Po powrocie zastanę pana tutaj, jeszcze bledszego, bardziej wychudzonego i brudnego niż teraz. Wreszcie, kiedy większą część życia będzie pan miał za sobą, kiedy zostanie z pana wrak człowieka, dowiemy się prawdy.
Zabierzcie go stąd i wprowadźcie następnego.
Nagranie dobiegło końca. Taśma przewijała się w ciszy, oficer natomiast mył się starannie. Zawsze to robił po kontakcie z kobietą; mył nie tylko genitalia, lecz także ramiona, pod pachami i nogi. Używał perfumowanego mydła, z którego korzystał wyłącznie przy tej okazji, ale wodę nalał do tej samej zwyczajnej emaliowanej miednicy, nad którą golił się codziennie rano. Był to dla niego nie tylko zabieg higieniczny, lecz także zmysłowe doznanie: odczuwał przyjemność, spłukując z ciała ślinę Cassilli.
Przynieśli mi więcej papieru — gruby plik kartek nędznej jakości, a do tego kilka świec. Za pierwszym i za drugim razem, kiedy dawali mi papier, byłem pewien, że przeczytają wszystko, co napisałem, więc pisałem tylko to, co (w moim mniemaniu) mogło okazać się dla mnie korzystne. Teraz jednak zastanawiam się, czy słusznie robiłem. Podczas przesłuchań ani razu nie nawiązano do sprzecznych albo w oczywisty sposób nieprawdziwych informacji, które celowo umieściłem w tekście. Zdaję sobie sprawę, że moje pismo jest bardzo niewyraźne, a piszę przecież bardzo dużo. Może po prostu nie ma nikogo, kto chciałby zadać sobie trud i spróbować je odczytać?
Dlaczego tak bazgrzę? Moje nauczycielki, paskudne stare baby o skarlałych umysłach, miały gotowe wytłumaczenie: trzymałem (i nadal trzymam) pióro w niewłaściwy sposób. Ale to wyjaśnienie niczego w gruncie rzeczy nie wyjaśnia. Dlaczego trzymam pióro tak, a nie inaczej? Pamiętam doskonale dzień, kiedy w szkole zaczęto nas uczyć pisania. Nauczycielka najpierw zademonstrowała nam, jak należy trzymać pióro, potem zaś podchodziła do nas i pomagała odpowiednio ułożyć palce. Moje ułożyła w taki sposób, że byłem w stanie najwyżej rysować drżące, pofalowane kreski, wlokąc po papierze całe przedramię. Rzecz jasna, byłem za to bezustannie karcony, tak że po moim powrocie do domu matka musiała iść ze spodniami w górę rzeki, daleko od ujścia kanałów ściekowych, by sprać z nich krew, ja zaś, zawstydzony i przestraszony, zostawałem w domu owinięty starym kocem lub kawałkiem żaglowego płótna. Wreszcie, po długich eksperymentach, nauczyłem się trzymać pióro tak, jak czynię to teraz, to znaczy ściśnięte między palcem wskazującym a środkowym. Kciuk może sobie robić, na co ma ochotę. Przestałem być chłopcem, który nie potrafi pisać, stałem się natomiast tym o najbrzydszym charakterze pisma, a ponieważ w każdej klasie musi być taki chłopiec (nigdy dziewczynka), przestano karać mnie chłostą.
Odpowiedź na pytanie, dlaczego niewłaściwie trzymam pióro, brzmi następująco: dlatego że kiedy trzymam je we właściwy sposób, nie jestem w stanie niczego napisać. Przed chwilą sprawdziłem to, po raz pierwszy od wielu lat, i wiem już, że nic się nie zmieniło.
Słyszeliście o prawie Dolla? Na podstawie wyników badań skamieniałych żółwich skorup wielki Belg sformułował prawo nieodwracalności ewolucji: Organ, który w trakcie ewolucji ulega degeneracji, nigdy nie odzyska pierwotnego rozmiaru, jeśli zaś znikł zupełnie, nigdy już się nie pojawi. Jeżeli kolejne pokolenia wracają do sposobu życia, w którym taki organ odgrywał istotną rolę, ich organizmy nie odtwarzają go w poprzedniej formie, lecz wykształcają jego substytut.