Zastanawiam się, gdzie może być usytuowana moja podziemna cela. Często przechodziłem bądź przejeżdżałem w pobliżu cytadeli, wiem więc, że choć rozległa, nie jest wystarczająco duża, by na jej terenie zmieścił się tak długi podziemny korytarz jak ten, którym mnie prowadzono. Wynika z tego, że moja cela znajduje się poza murami budowli. Ale gdzie? Cytadela wznosi się przy Starym Placu, po jej prawej stronie biegnie kanał. To usytuowanie nie wchodzi w grę, bo chociaż w mojej celi panuje chłód, jest zupełnie sucha. Zaraz za cytadelą rozpościera się skupisko budynków mieszkalnych i sklepów. (W jednym z nich kupiłem kiedyś zadziwiający metalowy przedmiot złożony z misternie połączonych kleszczy, uzębionych szczęk i okrutnie zakrzywionych haczyków. Do dzisiaj nie zdołałem rozszyfrować jego przeznaczenia; najbardziej prawdopodobne wydaje mi się przypuszczenie, że wykorzystywano go w weterynarii. Mogę sobie wyobrazić, jak włożony do otwartego końskiego brzucha odpycha na bok wątrobę, wciska się do jelita, przyciska śledzionę do kręgosłupa i wżera się w toczoną przez chorobę trzustkę). Wątpię jednak, żeby budowano podziemne cele na tym terenie, przyjaciele więźnia bowiem (zakładam, że bywają więźniowie, którzy mają przyjaciół) mieliby zbyt wiele sposobności do zorganizowania mu ucieczki.
Po lewej stronie natomiast stoją budynki mieszczące rozmaite biura i urzędy państwowe. Tunel łączący kompleks tych budowli z cytadelą w razie wybuchu społecznych niepokojów pozwoliłby urzędnikom znaleźć schronienie za jej murami, bez konieczności wychodzenia na światło dzienne i narażania się na atak rozjuszonego tłumu. Kolejnym logicznym krokiem po wydrążeniu takiego tunelu byłoby wybudowanie cel po jego obu stronach. Jestem prawie pewien, że mieszkam pod jedną ze wzniesionych z cegły rządowych budowli, być może pod Archiwum Państwowym.
Zasnąłem, śniłem rozmaite sny, a kiedy się obudziłem, świeca była już wypalona. Muszę zachować większą ostrożność: fakt, że teraz otrzymałem zapas świec i zapałek, nie świadczy wcale, że będzie tak również w przyszłości. Wyniki remanentu: jedenaście świec, trzydzieści dwie zapałki, sto cztery nie zapisane kartki oraz pióro wytwarzające atrament z wilgoci zawartej w powietrzu; cierpliwy człowiek mógłby nim pomalować na czarno wszystkie cztery ściany tej celi. Na szczęście nigdy nie grzeszyłem cierpliwością.
Co mi się śniło? Wycie dzikich zwierząt, bicie dzwonów, kobiety (w niemal wszystkich snach, które zapamiętałem, występowały kobiety, co chyba czyni mnie szczególnie uprzywilejowanym), szurgot stóp, a także moja egzekucja na obszernym, otoczonym kolumnadą dziedzińcu. Wyrok wykonało pięć robotów strażniczych z usytuowanych w górach obozów pracy przymusowej — widywałem niekiedy te maszyny, pilnujące więźniów zatrudnionych przy pracach drogowych za miastem. Lapidarna komenda wydana przez niewidocznego dowódcę — oślepiająca błękitnobiała salwa z laserów — i ja na bruku, z płonącą brodą i włosami.
Sen o kobietach (a raczej o kobiecie, jeszcze prawie dziewczynie) przypomniał mi o teorii, którą sformułowałem mieszkając w górach. Jest tak prosta i oczywista, że byłem przekonany, iż wpadło na nią wielu przede mną, kiedy jednak wspominałem o niej rozmaitym ludziom na uniwersytecie w Roncevaux, większość z nich patrzyła na mnie jak na wariata. Najkrócej można ją przedstawić w następujący sposób: wszystko, co piękne w kobiecie, służy wyłącznie temu, by zapewnić przetrwanie jej, a co za tym idzie, również jej dzieciom. Świat zaludniło potomstwo tych, którzy zwabieni tymi wdziękami, znienacka dopadali upatrzonych ofiar. (Nie jest prawdą, że uganiamy się za kobietami; jesteśmy zbyt powolni. My zaczajamy się na nie i wyskakujemy z ukrycia, kiedy najmniej się tego spodziewają). Ci, co tego nie czynili, u zarania dziejów ludzkości musieli bezradnie patrzeć, jak ich potomstwo pada ofiarą dzikich zwierząt.
Podobają nam się długonogie dziewczęta, ponieważ dzięki długim nogom można łatwiej uciec przed niebezpieczeństwem. Z tego samego powodu interesują nas dziewczęta wysokie, ale nie za wysokie; najszybciej porusza się dziewczyna o wzroście metr osiemdziesiąt, może odrobinę więcej. Tak więc mężczyźni będą się tłoczyć wokół dziewcząt dorównujących im wzrostem (niższe zaś będą dodawać sobie po kilka centymetrów dzięki obcasom i podeszwom), tym jednak, które będą górować nad tłumem, zostanie znacznie mniej adoratorów, natomiast kobieta mierząca sobie dwa metry i dwadzieścia centymetrów prawie na pewno nie znajdzie sobie męża.
W myśl tej samej zasady kobieta musi mieć miednicę wystarczająco szeroką, żeby wydać na świat żywe potomstwo, ale nie za szeroką, żeby nie odstręczyć potencjalnych zalotników. Musi mieć także piersi, w których dziecko znajdzie wystarczająco dużo pokarmu; dlatego nie może być zbyt szczupła, bo choć wówczas z pewnością umknęłaby przed każdym niebezpieczeństwem, to nie urodziłaby dzieci, a gdyby nawet urodziła, nie miałaby czym wykarmić.
Pozostaje jeszcze twarz. Właśnie twarz sprawia najwięcej problemów artystom od chwili, kiedy znikły przesądy zakazujące uwieczniania wizerunków ludzkich istot; to oni ustalają kanony piękna, po czym żenią się z kobietami obdarzonymi ustami szerokimi jak u żaby albo krzywymi zębami. Cóż widzimy, patrząc na pozostawione przez nich portrety największych piękności, bogiń, królewskich kochanek i słynnych kurtyzan? Ta ma zeza, ta ogromny nos… Mężczyzna nic sobie nie robi z takich wad, ponieważ w gruncie rzeczy zależy mu wyłącznie na bystrym spojrzeniu i uśmiechu. (Czy w porę zauważy niebezpieczeństwo? Czy nie pozabija moich synów w ataku wściekłości?)
Chcecie wiedzieć, jak wyglądała dziewczyna z mojego snu? Nie widziałem jej wyraźnie, ale na pewno przypominała opisany przeze mnie ideał. Była naga. Kobiety, które mają na sobie choćby skrawek ubrania, zupełnie mnie nie podniecają. W Roncevaux usiłowałem kiedyś zaspokoić żądze z osóbką, która za nic nie chciała się pozbyć czegoś w rodzaju biustonosza, i okrutnie się skompromitowałem. Chciałem jej wyjaśnić, dlaczego tak się stało, bałem się jednak, że mnie wyśmieje. W końcu zebrałem się na odwagę, a ona rzeczywiście zaczęła się śmiać, ale nie tak, jak się obawiałem, i opowiedziała mi o mężczyźnie, który kazał jej włożyć obrączkę (wyjął ją z kieszeni i dał jej, a kiedy było po wszystkim, czym prędzej schował, ponieważ obrączka była bardzo kosztowna), gdyż bez tego drobnego szczegółu nic by nie wskórał. Ja z kolei, już podczas pobytu na Sainte Croix, słyszałem o kimś, kto, nie będąc w stanie wedrzeć się za klasztorne mury, najpierw każe dziewczynie wkładać strój mniszki, potem zaś ją rozbiera. Uśmialiśmy się oboje, po czym zastosowała się do mego życzenia, a ja wtedy przekonałem się, iż biustonosz miał za zadanie ukryć bliznę. Ucałowałem ją.
Jeśli zaś chodzi o dziewczynę z mego snu, to powiem tylko tyle, że to, co robiliśmy, w nikim nie wzbudziłoby ani cienia pożądania. Tylko we śnie wystarczy jedno spojrzenie albo kiełkująca myśl.
Mam więc świece, zapałki, pióro i papier. Czyżby oznaczało to złagodzenie stosunku władz wobec mojej osoby? Ta cela zdaje się świadczyć o czymś wręcz przeciwnym: jest znacznie gorsza niż poprzednia 143, a tamta z pewnością nie należała do najlepszych. Sądząc z tego, co wystukiwał Czterdzieści siedem, jego cela była znacznie lepsza — większa, z przykryciem na wiadro przeznaczone na ekskrementy — a jeśli mu wierzyć, to podobno były też takie z szybami w oknach, a nawet z zasłonami i krzesłami. Dzięki kości, którą pewnego dnia znalazłem w zupie, mogłem prowadzić z nim długie rozmowy. Kiedyś zapytał o moje poglądy polityczne (wspomniałem bowiem wcześniej, że jestem więźniem politycznym), ja zaś powiedziałem, że należę do partii leseferystów.