Później. Przy świetle planety szukałem wśród skał kamiennych narzędzi — eolitów. Bez powodzenia.
6 czerwca. Dzisiaj, jak na prawdziwych odkrywców przystało, maszerowaliśmy cały dzień. Po prawej rzeka przelewa się z rykiem przez kamienne ściany, z przodu wznosi się znacznie wyższa, sinoniebieska ściana gór. Będę podążał tropem rzeki, wiem bowiem, że w głębi gór ma źródła.
7 czerwca. Dzisiaj przed nami stoczył się po skalistym zboczu niewielki kamień — z pewnością strąciło go jakieś zwierzę, ale choć wytężałem wzrok, niczego nie dostrzegłem. Wydawało mi się, że odkąd przestałem polować, zostaliśmy sami; nikt nie wykrada zwierzyny z sideł, a nawet jeżeli czasem zastaję je puste, to ślady świadczą jednoznacznie o tym, że winowajcami są płomieniste lisy. Jak dziwnie muszę się prezentować! Mam na sobie tylko buty, które chronią stopy przed skaleczeniami. Podejrzewam, że bardziej odstraszająco działa widok moich mułów.
Znacznie później. Nie mam pojęcia, która jest godzina, ale chyba już dawno minęła północ. Bliźniacza planeta pokonała połowę drogi od zenitu ku zachodowi, lecz ponieważ świeci coraz jaśniej, mój wzrok sięga głęboko w dolinę, a potężne urwiska przede mną lśnią w jej błękitnym blasku.
Nie napiszę Później, ponieważ odłożyłem notes zaledwie na kilkanaście sekund, żeby zgarnąć gałązek i suchej trawy na ognisko. To pierwszy ogień, jaki rozpalę od wielu dni, ale po wyjściu ze śpiwora jest mi zimno, a nie chce mi się spać. Przyśniło mi się, że wokół mnie zgromadziła się grupa nagich ludzi. To były Dzieci Mroku, które nie są ani dziećmi, ani ludźmi, wśród nich zaś wysoka dziewczyna o długich prostych włosach; prawie dotknęły mojej twarzy, kiedy się nade mną pochyliła.
Na tym kończyły się zapiski w notesie. Oficer zamknął go, rzucił na biurko, po czym przez chwilę stukał palcami w sztywną okładkę. Pogrążony w lekturze nawet nie zauważył, ze zaczęło świtać; zgasił anemiczny płomyk lampy, odepchnął krzesło, wstał i przeciągnął się. Mimo wczesnej pory w powietrzu już było czuć zapowiedź upału i potwornej wilgoci. Służący opuścił swoje stanowisko pod drzewem; przypuszczalnie spał w jakimś kącie. Oficer zastanawiał się przez chwilę, czy odszukać go i obudzić kopniakiem, w końcu jednak wrócił do biurka i, nie siadając, po raz drugi przeczytał list towarzyszący aktom. Data była prawie sprzed roku.
Szanowny Panie, załączone materiały dotyczą więźnia #143, chwilowo przetrzymywanego w naszej instytucji i podającego się za obywatela Ziemi. Więzień (jeśli wierzyć jego paszportowi, który wzbudza poważne podejrzenia) nazywa się John V. Marsch, przybył tu 2 kwietnia ubiegłego roku, został zaś aresztowany 5 czerwca tego roku w związku z zabójstwem tajnego współpracownika GSPB klasy AA o pseudonimie „Espion”. Co prawda za winnego w tej sprawie uznano syna zamordowanego, istnieją jednak poważne poszlaki wskazujące na to, że #143 może być agentem junty sprawującej obecnie władzę na sąsiedniej planecie. Ja osobiście nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości.
Zwracam Pańską uwagę na okoliczność, że w obecnej sytuacji egzekucja agenta przysłanego z Sainte Anne zostałaby doskonale przyjęta przez opinię publiczną. Z drugiej jednak strony, jeśli damy wiarę zapewnieniom więźnia, że pochodzi z Ziemi, jego uwolnienie (przynajmniej do czasu, kiedy jednoznacznie ujawni swoje prawdziwe oblicze) wywarłoby równie pozytywny efekt. Wiele osób, szczególnie intelektualistów, wiązało wiele nadziei z wizytą uczonego z Ziemi.
— Maitre…
Oficer podniósł wzrok. Tuż obok, ziewając rozdzierająco, stała Cassilla z tacą, a krok za nią niewolnik.
— Kawa, maitre.
W świetle dnia dostrzegł siatkę delikatnych zmarszczek pod jej oczami; dziewczyna się starzała. Szkoda. Wziął do ręki kubek, a kiedy nalewała kawę, zapytał, ile ma lat.
— Dwadzieścia jeden, maitre.
Dzbanek był srebrny, z pointylistycznym ornamentem, co oznaczało, ze niewolnik zażądał takiego w kuchni. Gdyby tego nie zrobił, dostałby zwykłe naczynie z któregoś ze stolików przeznaczonych dla młodszych oficerów.
— Powinnaś bardziej dbać o siebie.
Kawa była gorąca, z niewielkim dodatkiem wanilii. Dolał sobie obfitą porcję gęstej śmietany.
— Tak, maitre. Czy to wszystko?
— Możesz odejść. — Przeniósł wzrok na niewolnika. — Który statek odpływa w najbliższym czasie do Port-Mimizon?
— „Gwiazda Wieczorna”, maitre. Wyrusza jeszcze dziś, w porze największego przypływu, ale po drodze zawija jeszcze do Coldmouth i ma odwiedzić kilka mniejszych wysp. „Demon Bagienny” wypłynie dopiero w przyszłym tygodniu, ale powinien dotrzeć do Port-Mimizon miesiąc wcześniej niż „Gwiazda”.
Oficer skinął głową, pociągnął łyk kawy i wrócił do lektury listu.
Chociaż w prywatnych dokumentach więźnia znajduje się wiele materiałów poszlakowych, on sam, jak do tej pory, do niczego się nie przyznał. Stosujemy tradycyjną metodę cyklicznego zaostrzania i rozluźniania rygoru, aby doprowadzić do załamania. Krótko po tym, jak został umieszczony w wygodnej celi, mieszkający piętro wyżej #47 zaczął się z nim porozumiewać, stukając w rurę kanalizacyjną. Jak tylko #143 odpowiedział, namówiliśmy #47 (to więzień polityczny, miękki jak wszyscy nasi domorośli politycy), by sporządzał szczegółowe notatki z ich rozmów (załącznik #181). Wyrywkowe kontrole pozwoliły stwierdzić, że zapiski są stuprocentowo wierne, ale niestety, rozmowy dotyczą mało istotnych tematów. Sąsiadka z celi obok, analfabetka odsiadująca wyrok za drobne kradzieże, również usiłuje się z nim porozumieć, lecz nie potrafi zastosować żadnego kodu, więc jej sygnały pozostają bez odpowiedzi.
Ponieważ władze uniwersytetu domagają się od nas uwolnienia więźnia, bylibyśmy wdzięczni za szybką decyzję w tej sprawie.
Oficer podniósł wieko skrzynki, wrzucił do niej list oraz resztę jej zawartości, a następnie wyjął z szuflady biurka kilka kartek z oficjalnym nadrukiem oraz pióro i zaczął pisać:
Dyrektor GSPB
Cytadela
Port-Mimizon
Departement de la Main
Szanowny Panie, uważnie rozpatrzyliśmy przedstawioną przez Pana sprawę. Chociaż osoba więźnia nie ma najmniejszego znaczenia, żadne z proponowanych przez Pana rozwiązań nie wydaje nam się właściwe. Gdybyśmy przeprowadzili publiczną egzekucję, wiele osób by uznało, że naprawdę był obywatelem Ziemi i odegrał rolę kozła ofiarnego. Gdyby natomiast został zwolniony, oczyszczony z zarzutów, a następnie ponownie aresztowany, wiarygodność rządu zostałaby narażona na poważny uszczerbek.
Nie interesuje nas opinia publiczna w Port-Mimizon, ale ponieważ w całej sprawie tylko ten czynnik ma jakiekolwiek znaczenie, zalecamy Panu kontynuować wysiłki zmierzające do osiągnięcia pełnej współpracy; tymczasem ostrzegamy, by nie przywiązywał pan dużej wagi do rozwijającego się związku z dziewczyną C.E. Dopóki nie nastąpi jakaś wyraźna i trwała zmiana, więzień musi pozostać w zamknięciu.