Выбрать главу

Rozdział XXX

Outpost to jedna z mniejszych planet. Jego słońcem jest gwiazda typu G8, znacznie chłodniejsza od naszego Słońca, które astrofizycy określają jako G2. Nas jednak interesują wszystkie gwiazdy zaliczające się do typu G, czyli podobne do tej, która świeci w naszym układzie planetarnym. Niewykluczone, iż pewnego dnia możliwe stanie się zakładanie kolonii w pobliżu gwiazd innych typów. Tymczasem rozsądek nakazuje ludziom osiedlać się wokół gwiazd, których światło ma rozkład spektralny podobny do słonecznego i które nie emitują zbyt wiele śmiercionośnego promieniowania. Nie ja to wymyśliłam — cytuję jedynie Jerry’ego. Pomiędzy Ziemią a The Realm znajduje się ponad czterysta gwiazd typu G (to z kolei słowa Jaime Lopeza), co powinno zająć ludzkość przez ładnych kilka najbliższych lat.

Przypuśćmy, że wybraliśmy już gwiazdę typu G. Następnie trzeba znaleźć w jej pobliżu planetę, na której temperatura nie będzie ani zbyt niska, ani zbyt wysoka, ani nie ulegająca zbyt wielkim wahaniom. Ale to nadal nie wszystko. Grawitacja powierzchniowa na owej planecie musi być na tyle silna, by zapewnić utrzymanie atmosfery wokół niej. Atmosfera ta z kolei musi mieć odpowiedni skład, umożliwiający rozwój życia w formie podobnej do tej, która rozwinęła się na Ziemi. Nieznane przez nas formy życia mogą być fascynującym tematem, lecz najlepiej zostawić go autorom powieści fantastyczno— naukowych.

Outpost z ledwością spełnia wszystkie te warunki. Tlen znajdujący się w jego atmosferze nawet na poziomie morza rozrzedzony jest tak bardzo, że trzeba się tam poruszać powoli niczym na himalajskich szczytach. Planeta oddalona jest od swojego słońca tak bardzo, iż posługując się kategoriami ziemskimi można na niej wyróżnić jedynie dwie strefy klimatyczne: umiarkowanie chłodną i polarną. Jej oś ustawiona jest niemalże prostopadle do płaszczyzny elipsy, po której krąży, stąd pory roku na Outpost uzależnione są wyłącznie od jego położenia na owej elipsie. Pory roku, o których wspomniałam, to pora wzrostu oraz zima. Podczas pory wzrostu temperatura po obu stronach równika wynosi średnio około 20 °C. Trwa to oczywiście bardzo krótko, po czym nastaje długa zima. To „oczywiście” wynika z jednego z praw Keplera, które dotyczy równych pól zakreślanych przez wektory wodzące w jednakowym czasie (wszystko to wyczytałam w „Daily Forward”).

Jednak bardzo chciałam zobaczyć tę planetę z bliska, postawić na niej nogę. Dlaczego? Bo nigdy nie znalazłam się dalej od domu niż na Księżycu. A Księżyc to przecież prawie to samo, co dom. Outpost natomiast oddalony jest od Ziemi o ponad czterdzieści lat świetlnych. Macie pojęcie, ile to kilometrów? Proszę bardzo, sama to obliczyłam: 300.000 X 40,7 X 31.557.600 385.318.296.000.000 Możecie to sprawdzić i zaokrąglić: czterysta milionów milionów kilometrów.

Według harmonogramu lotu mieliśmy osiągnąć orbitę stacjonarną (jeden obrót trwał 22,1 godziny, co równało się długości doby na Outpost) o drugiej czterdzieści siedem czasu pokładowego. Punktualnie na trzecią zaplanowano start kapsuły ładowniczej. Na tę wycieczkę zgłosiło się raczej niewielu chętnych. Cóż, pora nie była zbyt popularna wśród większości pasażerów. Ja jednak z nieznanych mi rzeczy opuściłabym chętnie jedynie Armageddon*.[*„Armageddon — według Biblii (Apok.,16,14–16) góra Megiddo, u której stóp rozciąga się dolina o tej samej nazwie, pole licznych bitew, miejsce, gdzie w Dniu Sądu Ostatecznego odbędzie się apokaliptyczny bój między narodami] Zrezygnowałam z całkiem nieźle zapowiadającego się party i o dziesiątej leżałam już w łóżku z zamiarem złapania kilku godzin snu, zanim „wzejdą” pokładowe światła. Wstałam o drugiej, poczłapałam do łazienki i zamknęłam za sobą drzwi. Gdybym zostawiła je otwarte, Shizuko natychmiast znalazłaby się przy mnie. Nie wiem, jak to robiła, ale bez względu na porę, o której budziłam się i otwierałam oczy, Shizuko czekała już przy moim łóżku, gotowa na każde me skinienie.

Zamknęłam więc te drzwi… i zwymiotowałam. Dziwne. Nie byłam co prawda uodporniona na chorobę morską, ale jak dotychczas nie nękała mnie ona na pokładzie H.S. „Forward”. Gdy podróżowałam kapsułami Beanstalk, mój żołądek zawsze wywracał się na lewą stronę — to prawda. Lecz tutaj coś podobnego zdarzyło się tylko dwa razy: wtedy, gdy statek przekraczał barierę hiperprzestrzeni, oraz gdy wczoraj wrócił do normalnego wymiaru. Jednak z mostka ostrzegano, że niektórzy pasażerowie mogą przy tych manewrach odczuwać mdłości.

Czyżby była to wina sztucznej grawitacji? Nie miałam zielonego pojęcia. Kręciło mi się w głowie, lecz musiał to być efekt wymiotowania, bo wymiotowałam oczywiście tak potężnie, jakbym leciała jedną z tych piekielnych kapsuł Beanstalk.

Przepłukałam usta, umyłam zęby, ponownie przepłukałam usta i powiedziałam sama do siebie: — Piętaszku, to całe twoje śniadanie. Nie pozwolisz przecież, by kaprysy twojego żołądka powstrzymały cię przed wzięciem udziału w wycieczce na powierzchnię Outpost. Nawiasem mówiąc przytyłaś ostatnio o całe dwa kilogramy. Czas już obciąć nieco dzienną dawkę kalorii.

Dawszy żołądkowi taką reprymendę i powierzywszy kontrolę nad nim mojej silnej woli, wyszłam z łazienki. Oczywiście Shizuko-Tilly czekała już pod drzwiami. Pozwoliłam jej, by ubrała mnie w ciężki, ocieplany kombinezon, i udałam się w kierunku przedziału startowego, gdzie czekała już kapsuła ładownicza. Shizuko podążała krok w krok za mną, dźwigając obszerne futro dla każdej z nas. Przyznam, iż na początku zamierzałam się z nią zaprzyjaźnić, lecz przekonawszy się, jaką naprawdę gra rolę, poczułam do niej niechęć. Sama nie wiedziałam, jak ją traktować, lecz szpieg z pewnością nie zasługiwał na zaufanie, a nawet przyjaźń, jaką zazwyczaj okazuje się służbie. Nie starałam się być dla niej szorstka. Po prostu w większości przypadków ignorowałam ją.

Przy śluzie stał pan Woo, asystent płatnika do spraw wycieczek poza statek, trzymając w ręku sporych rozmiarów kołonotatnik.

— Przykro mi, panno Piętaszek, lecz pani nazwisko nie figuruje na mojej liście — powiedział, gdy do niego podeszłam.

— Na pewno zapisywałam się na tę wycieczkę. Proszę dopisać mnie teraz lub niech pan wezwie kapitana.

— Nie wolno mi tego zrobić.

— Taaak? Wobec tego siadam w przejściu do śluzy i urządzam pikietę. Wolałabym tego nie robić, panie Woo, lecz jeśli sugeruje mi pan, iż nie powinnam się tu znaleźć z powodu bałaganu panującego w pańskich papierach lub błędu jakiegoś urzędnika, to nie pozostaje mi nic innego.

— Hmm… Pani wybaczy. Przypuszczam, że któryś z moich urzędników rzeczywiście musiał się pomylić. Nie mamy zbyt wiele czasu, więc proszę wejść i poprosić, by wskazano pani miejsce. Ja tymczasem sprawdzę nazwiska pozostałych uczestników wycieczki, a potem sprostuję tę pomyłkę.

Nie miał jednak żadnych obiekcji, gdy Shizuko weszła za mną, choć jej również nie było na tej głupiej liście. Weszłyśmy prosto do długiego pasażu i po chwili znalazłyśmy się wewnątrz kapsuły. Jej wnętrze przypominało nieco wnętrze energobusa — z przodu podwójne fotele dla pilotów, a za nimi dwa rzędy siedzeń dla pasażerów. Ponad połowę bocznych ścian stanowiły potężne, grube szyby. Przez nie właśnie po raz pierwszy ujrzałam światło słoneczne, odkąd opuściliśmy Ziemię.

Mówiąc o świetle słonecznym, mam oczywiście na myśli słońce Outpost, ukryte płytko za mocno wygiętym z tej odległości łukiem horyzontu.

Obie z Shizuko znalazłyśmy sobie wolne siedzienia i pozapinałyśmy pasy, nie różniące się niczym od tych, których używano na SBS-ach. Wiedząc, że kapsuła jest antygrawitatorowcem, zamierzałam zapiąć jedynie pas biodrowy, lecz mój skośnooki anioł stróż pochylił się nade mną bez słowa i pozapinał wszystko.