Po chwili przy wejściu pojawił się pan Woo. Przez chwilę wodził wzrokiem wzdłuż rzędów foteli. Wreszcie dojrzał mnie, podszedł i pochylił się ponad głową staruszka siedzącego pomiędzy mną a przejściem.
— Bardzo mi przykro, panno Piętaszek — odezwał się półgłosem — lecz nadal nie mam pani na swojej liście.
— Naprawdę? Co powiedział panu kapitan?
— Nie udało mi się go złapać.
— Trudno, to już pański kłopot. W każdym razie ja zostaję.
— Przykro mi, lecz to niemożliwe.
— Czyżby? A w jakiż to sposób zamierza mnie pan stąd wyrzucić? I kto panu w tym pomoże? Bo będzie pan musiał wywlec mnie stąd kopiącą i krzyczącą, a mogę pana zapewnić, iż potrafię kopać i krzyczeć.
— Panno Piętaszek, tak nie można!
Siedzący obok mnie staruszek dotychczas milczał cierpliwie, lecz najwyraźniej również zaczynał już mieć dość tego cymbała Woo.
— Młody człowieku, czy nie robisz z siebie przypadkiem idioty? Ta pani jest pasażerem pierwszej klasy. Nie raz widywałem ją przy stole w towarzystwie kapitana. Proszę więc zabrać swój głupi kołonotatnik i poszukać sobie czegoś lepszego do roboty.
Pan Woo wyglądał przez chwilę tak, jakby mu kto dał w twarz. Nie mógł jednak zrobić nic innego, jak zostawić mnie w spokoju. Gdy tylko zamknął za sobą luk, nad fotelami rozbłysły czerwone lampki i rozległ się dźwięk syreny, a z głośników dobiegł nas głos pilota: — Opuszczamy orbitę. Proszę przygotować się na wzrost przeciążenia.
Najwyraźniej nie miałam dobrego dnia.
Podróż na powierzchnię Outpost zajęła bez mała trzy godziny, które starano się nam umilić muzyką i wykładem na temat osobliwości tej planety. Jak na mój gust wykład ów był jednak nieco nudnawy, a muzyka — zbyt hałaśliwa. Po wylądowaniu pozostaliśmy tam przez dwie godziny, lecz nikomu nie wolno było opuścić kapsuły ładowniczej. Pozwolono nam jedynie odpiąć pasy i przejść do pomieszczenia zwanego klubem. W rzeczywistości był to jednak bar, na którego jednym końcu podawano kawę i kanapki, drugi zaś stanowił coś w rodzaju tarasu widokowego. Stąd mogłam przyglądać się imigrantom wysiadającym z dolnego pokładu oraz tubylcom zajętym rozładunkiem luku towarowego.
Dookoła rozciągały się niskie, łagodnie pofałdowane wzgórza pokryte grubą warstwą śniegu, spod którego wystawały skarłowaciałe, rzadkie krzewy. Nieco bliżej statku widać było niewielkie budynki. Większość z nich przypominała zwykłe szopy. Imigranci stłoczeni w pobliżu trapu najwyraźniej nie spieszyli się w ich kierunku. Towary ładowano na rząd płaskodennych wozów, przyczepionych do jakiejś maszyny, która wyrzucała z siebie kłęby dymu zmieszanego z parą. Dokładnie taką samą widziałam kiedyś na ilustracji w podręczniku historii. To jednak nie była ilustracja.
Jakaś kobieta stojąca obok mnie zapytała: — Nie rozumiem, jak ci ludzie mogli podjąć decyzję, by się tu osiedlić?
Towarzyszący jej starszy pan zrobił minę mającą najprawdopodobniej oznaczać: „Cóż, wola boska”.
Ja także nie rozumiałam, jak można przeżyć siedemdziesiąt lat (ta kobieta miała co najmniej tyle) i nie dowiedzieć się, że nikt dobrowolnie nie „podejmuje decyzji” o osiedleniu się na Outpost. Owszem, można tu użyć słowa „decyzja”, ale w bardzo ograniczonym znaczeniu, dotyczącym wyboru pomiędzy deportacją na tę planetę a karą śmierci lub dożywocia.
Mój żołądek ciągle miał się nie najlepiej, więc nie ryzykowałam zjedzenia kanapki. Pomyślałam jednak, że filiżanka kawy może mu dobrze zrobić. Ba — byłam o tym nawet święcie przekonana… zanim jej nie powąchałam. Chwilę później byłam już w toalecie. Wierzcie mi, rzetelnie zasłużyłam na tytuł „Piętaszek-Żelazna Szczęka”. Wszystkie kabiny były zajęte i musiałam czekać. Czekałam więc, przez cały ten czas zaciskając szczęki niczym stalowe imadło. Upłynęły co najmniej dwa stulecia, nim dopadłam wreszcie do muszli klozetowej i zwymiotowałam, choć sama nie wiem czym. Zdecydowanie nie powinna byłam wąchać tej przeklętej kawy.
Podróż powrotna ciągnęła się w nieskończoność.
Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam po wejściu na pokład „Forward”, było skontaktowanie się z jednym spośród moich adoratorów, młodszym chirurgiem pokładowym Jerrym Madsenem. Poprosiłam, by się ze mną spotkał — tym razem w roli lekarza. Wiedziałam, iż klinikę zamykano codziennie o trzeciej po południu. Po tej godzinie przyjmowano pacjentów wyłącznie w nagłych przypadkach. Wiedziałam jednak również, że Jerry bardzo chętnie zobaczy się ze mną, nie zważając na tę drobną przeszkodę. Powiedziałam mu, iż chcę tylko, aby przepisał mi te same pigułki, które przepisywał zazwyczaj starszym paniom z trzęsącymi się brzuchami — pigułki przeciw chorobie morskiej. Odrzekł, żebym przyszła do jego gabinetu.
Wchodząc tam sądziłam, że będzie już miał przygotowaną receptę albo nawet pigułki. On jednak bez słowa zaprowadził mnie do gabinetu zabiegowego i zamknął za sobą drzwi.
— Czy mam posłać po pielęgniarkę, panno Piętaszek? — zapytał. — A może wolałaby pani raczej, by zbadała panią kobieta? Mogę wezwać doktor Grację, choć prawdę mówiąc wolałbym jej nie budzić. Miała nocny dużur.
— Jerry, co ty pleciesz? — odrzekłam zaskoczona. — 1 od kiedyż to przestałam być dla ciebie Marjie? Mówiłam ci przecież, że potrzebuję jedynie garści tych pigułek od choroby morskiej. Tych malutkich, różowych.
— Proszę usiąść, panno Piętaszek… no dobrze, Marjie. Nie mogę przepisać ci ani tych pigułek, ani ich pochodnych. Młodym kobietom nie wolno ich podawać. Wyrażając się nieco bardziej precyzyjnie: nie wolno ich podawać kobiecie w wieku rozrodczym bez uprzedniego upewnienia się, że nie jest ona w ciąży. Ten lek mógłby spowodować uszkodzenie płodu.
— Och, możesz być spokojny, skarbuś. Nie jestem zapylona.
— Ja jednak wolałbym to najpierw sprawdzić. Jeśli okaże się, iż jesteś ciąży, przepiszę ci inne środki, dzięki którym nie powinnaś odczuwać zbyt dotkliwie choroby morskiej.
— Posłuchaj, doktorku: a jeśli dałabym ci słowo, że nie robiłam tych rzeczy od trzech miesięcy i przez cały ten czas miałam regularne miesiączki?
— Hmm… Powiedziałbym wtedy: „Weź zlewkę i przynieś mi próbkę moczu”. Pobrałbym ci także krew do zbadania. A jeśli okazałoby się to niezbędne, to również nieco śliny. Ożeniłem się kiedyś z kobietą, która „nie robiła tych rzeczy” nigdy przed ślubem.
— Jesteś cyniczny, Jerry.
— Po prostu troszczę się o twoje zdrowie, moja droga.
— Tak, wiem. Zaraz jeszcze urządzisz mi wykład o etyce lekarskiej i przysiędze Hipokratesa. W porządku, zgadzam się, byś zrobił mi te idiotyczne testy, skoro tak bardzo się upierasz. Jeśli wyniki będą pozytywne, będziesz miał obowiązek powiadomić Papieża Na Wygnaniu, iż zdarzył się cud. A ja postawię ci wówczas butelkę najlepszego szampana, jaki można dostać na tym statku.
Jerry dostał swoje próbki i dał inne pigułki: dwie niebieskie do połknięcia po jednej przed obiadem i przed kolacją oraz jedną żółtą, która miała mi pomóc w zaśnięciu.
— Nie są one tak silne jak te, o które prosiłaś, lecz działają prawie tak samo skutecznie, a w razie czego nie spowodują, że dziecko urodzi się ze stopkami na plecach lub czymś podobnym. Jutro zaraz po śniadaniu powiadomię cię o wynikach testów.
— Dopiero? Sądziłam, że współczesna medycyna pozwala na stwierdzenie ciąży niemalże na poczekaniu.