To, co musiałam zrobić, było oczywiste. Pozostawało tylko pytanie: jak?
Brak mojego nazwiska na liście uczestników wycieczki na Outpost przestał teraz wyglądać jak wynik niedbalstwa któregoś z urzędników.
Następnego wieczora podczas koktajlu zobaczyłam się z Jerrym. Jedynie pro forma spytałam, czy nie chciałby ze mną zatańczyć. Orkiestra grała klasycznego, wiedeńskiego walca, dzięki czemu nasze twarze były tak blisko siebie, iż mogłam mówić poufnym szeptem.
— Jak tam brzuszek? — zapytał.
— Niebieskie pigułki pomogły — zapewniłam go. — Jerry, kto jeszcze oprócz ciebie i mnie wie?
— Jak dotychczas nikt. Byłem tak zajęty, że nie miałem czasu wpisać czegokolwiek do twojej karty zdrowia. Wszystkie notatki mam w swoim sejfie.
— Tak? A co z technikami laboratoryjnymi?
— Wszyscy mieli akurat nawał pracy, więc każdy test musiałem robić sam.
— To dobrze. Ale czy nie obawiasz się, że notatki, o których wspominałeś, mogą zostać zniszczone? Na przykład spalone?
— Na tym statku nigdy niczego nie palimy. Ci od wentylacji pourywaliby nam głowy. Wszystko, co niepotrzebne, wędruje prosto do dematerializatora. Nie przejmuj się tak, moja droga. Twój wstydliwy sekret jest u mnie bezpieczny.
— Jerry, jesteś moim przyjacielem. Wiesz co? Myślę nawet, że gdyby nie moja służąca, mogłabym posądzić ciebie o ojcostwo. Pamiętasz moją pierwszą noc na statku?
— Jakże mógłbym zapomnieć! Nie masz pojęcia, jak bardzo dręczyły mnie potem wyrzuty sumienia.
— Podróżowanie ze służącą nie jest moim pomysłem. Przydzieliła mi ją moja kochana rodzinka, a ta jędza przyssała się do mnie niczym pijawka. Ktoś mógłby pomyśleć, że rodzina po prostu mi nie ufa, bo wie, iż nie może. Tak samo, jak wiesz o tym ty. Nie przychodzi ci do głowy jakiś sposób, dzięki któremu Shizuko spuściłaby mnie z oka na przynajmniej godzinkę czy dwie? Czuję, że mogłabym ci ulec… Ulec mężczyźnie, któremu powierzyłam swoją najgłębszą tajemnicę.
— Hmm… Muszę nad tym pomyśleć. Moja kabina nie jest odpowiednim miejscem. Trzeba przechodzić obok kabin dwóch tuzinów pozostałych oficerów. Gabinet też odpada… Uwaga! Nadchodzi Jimmy.
Tak, oczywiście. Starałam się w ten sposób zamknąć Jerry’emu usta. Ale byłam mu także naprawdę wdzięczna i uważałam, iż jestem mu coś niecoś winna. Skoro nadal chciał się ze mną przespać, ja również tego chciałam — Jerry jest naprawdę atrakcyjnym mężczyzną. Nie żenował mnie fakt, że byłam w ciąży, wolałam jednak zachować swój stan w tajemnicy (o ile na tym statku nie było już plutonu ludzi, którzy i tak o tym wiedzieli). Przynajmniej tak długo, dopóki nie zdecyduję, co robić dalej. Moje położenie nie było w końcu beznadziejne. Owszem — zdawałam sobie sprawę, że jeśli dotrę na The Realm, najprawdopodobniej umrę na chirurgicznym stole operacyjnym — cicho i nie wzbudzając najmniejszych podejrzeń. Jeśli uważacie, że przesadzam, że takie rzeczy zdarzają się jedynie w powieściach sensacyjnych, to nie żyjemy na tym samym świecie i nie ma sensu, byście czytali dalej mój pamiętnik. Od wieków najbardziej konwencjonalnym i najpewniejszym sposobem pozbycia się niewygodnego świadka jest sprawienie, by przestał on oddychać.
Mnie jednak niekoniecznie musiało się to przydarzyć, choć wszystko wskazywało na to, że przydarzy się… jeśli dotrę na The Realm.
Po prostu zostać na pokładzie? Myślałam o tym… lecz w uszach ciągle brzmiały mi słowa Maca-Pete’a: „Gdy znajdziemy się na miejscu, na pokład zgłosi się oficer gwardii pałacowej i od tej pory będziesz stanowić jego kłopot…” Najwidoczniej wcale nie zamierzali czekać, aż zacznę udawać chorobę i sama oddam się pod ich troskliwą opiekę.
Ergo, muszę opuścić statek, zanim doleci on do The Realm — czyli na Botany Bay. Nie miałam wyboru.
Proste: wystarczy opuścić pokład, gdy się tam znajdziemy.
Tak, z pewnością. Zejść sobie w dół po trapie i pomachać na pożegnanie białą chusteczką.
To nie jest statek morski! „Forward” zbliżał się do każdej z planet co najwyżej na odległość jej orbity stacjonarnej. W przypadku Botany Bay oznaczało to około trzydzieści pięć tysięcy kilometrów. To dość daleko, jak na przechadzkę w kosmicznej próżni. Jedynym sposobem dotarcia na Botany Bay było wzięcie udziału w wycieczce na jej powierzchnię w jednej z kapsuł ładowniczych. Tak samo, jak na Outpost.
Piętaszku, przecież nie pozwolą ci nawet wejść na pokład kapsuły. Wtedy, na Outpost, wdarłaś się tam niemalże przemocą. To ich zaalarmowało. Drugi raz ci się to nie uda. Dlaczego? Bo pan Woo albo kto inny znowu będzie stał przy wejściu do śluzy, trzymając w ręku listę, na której oczywiście z n o w u nie będzie twojego nazwiska. Tylko że tym razem oprócz niego będzie tam również stał jeden z agentów ochrony. I co wówczas zrobisz?
Jak to: co? Rozbroję agenta, walnę jego głową w kretyński łeb pana Woo, przejdę nad ich nieprzytomnymi ciałami i spokojnie zajmę miejsce w jednym z foteli. Potrafisz to zrobić, Piętaszku. Jesteś świetnie wyszkolnym SIL-em, wiedzącym jak sobie radzić w takich sytuacjach.
A co będzie dalej? Kapsuła nie wystartuje o czasie. Będzie cierpliwie czekać na pochylni, dopóki nie pojawi się ośmiu uzbrojonych strażników, którzy albo brutalnie wywleką cię z kapsuły, albo wstrzykną ci jakiś środek uspokajający, co będzie nieco mniej drastyczną metodą. Tak czy owak, zaniosą cię do kabiny BB, gdzie pozostaniesz tak długo, aż zabierze cię stamtąd oficer gwardii pałacowej Pierwszego Obywatela. Oczywiście wcześniej obezwładnioną.
Tego problemu nie da się rozwiązać za pomocą twojej siły i zręczności.
Ten problem możesz rozwiązać jedynie za pomocą słodkich słówek, seksu i szczodrze rozdawanych łapówek.
Czekaj! Czyż naprawdę nie można zabrać się do tego uczciwie?
No jasne! Idź prosto do kapitana, powiedz mu, co obiecał ci pan Sikmaa i jak okrutnie zostałaś oszukana, i zabierz ze sobą Jerry’ego, by mógł przedstawić swoją diagnozę. Powiedz, że się boisz i że postanowiłaś zostać na Botany Bay, dopóki nie wyląduje tam kapsuła jakiegoś statku, który zabierze cię na Ziemię omijając The Realm. Kapitan jest bardzo wyrozumiały, troskliwy i opiekuńczy — pokazywał ci nawet fotografie swoich córek. On cię zrozumie! Zaopiekuje się tobą!
Co powiedziałby na to Szef?
Zwróciłby ci uwagę, iż dostałaś przy stole miejsce właśnie obok kapitana. Dlaczego?
Przydzielono ci jedną z najbardziej eleganckich kabin na statku, choć na liście pasażerów znalazłaś się dosłownie w ostatniej chwili. Dlaczego?
W ostatniej chwili znalazły się też miejsca dla siedmiorga innych ludzi, którzy ani na chwilę nie spuszczają cię z oka. Sądzisz, że kapitan o tym nie wie?
Ktoś skreślił twoje nazwisko z listy uczestników wycieczki na Outpost. Kto?
Kto był właścicielem Linii Hiperprzestrzennych? Trzydzieści procent należało do Korporacji Transportu Międzyplanetarnego, która z kolei stanowi własność niektórych kompanii Shipstone, a przez inne jest kontrolowana. Miałam też okazję dowiedzieć się, że jedenaście procent należy do trzech banków, mających swe siedziby na The Realm. Wnioski?
Nie należało spodziewać się zbyt wiele po starym, poczciwym kapitanie van Kootenie. Już słyszę, jak mówi: „Och, nie sącę, apy szeczyfiście coś pani krosiło. Pan Sikmaa jest moim starym pszyjacielem. Tak — pszyszekłem mu, sze na moim statku nie pszytaszy się pani nic słeko. Tlateko nie mokę posfolić pani na uciął f fycieczkach na cikie, nieucyfilisofane planety. Opiecuję jetnak, sze jak pęciemy fracać, pszekona się pani, sze tylko na Halcyonie farto pyto fysiąśćs kapsuły. Ale teras musi pani pyć kszeczną ciefczynką i nie sprafiać mi jusz fięcej kłopotóf. Skota?” Kto wie, może nawet sam wierzył w to, co mówił?