Выбрать главу

— Rozumiem, że zamierzasz ukryć się w kapsule ładowniczej. Ale luki tych kapsuł są zawsze zamknięte. Wiem to z całą pewnością.

— Niech sobie będą. To już mój problem, Til.

— Skoro tak uważasz… O’key, będę cię kryła, gdy stąd wybędziesz. Tak długo, dopóki będzie to konieczne i bezpieczne. Tylko co powiem później kapitanowi?

— A więc jednak kapitan również w tym siedzi. Tak przypuszczałam.

— Wie o wszystkim, ale rozkazy otrzymujemy od płatnika.

— No proszę: wszystko powoli zaczyna do siebie pasować. Hmm… Załóżmy, że zaaranżuję jakoś, byś została związana i zakneblowana, i że potem powiesz, iż ja to zrobiłam. Będzie to oczywiście nieprawda, bo mnie już tu nie będzie, a ty ciągle jeszcze będziesz musiała robić za nas obie. Tak długo, aż odlecą kapsuły ładownicze. Jest jednak pewien sposób.

— Hmm… Dzięki temu rzeczywiście miałabym alibi. Tylko kto będzie na tyle uprzejmy, by mnie związać i zakneblować?

— Pamiętasz naszą pierwszą noc na statku? Wróciłam do kabiny dość późno, przyprowadzając do kabiny jednego z oficerów. Podałaś nam wtedy herbatę i ciasteczka.

— Doktor Madsen. Liczysz właśnie na niego?!

— Tak. Z twoją pomocą, ma się rozumieć. Tamtej nocy dręczył go swego rodzaju głód.

Tilly chrząknęła znacząco.

— Pamiętam. Język wlókł mu się niemalże po dywanie.

— No właśnie. On nadal nie zaspokoił owego głodu. Jutro, gdy zachoruję, przyjdzie mnie zbadać. Będziesz tu, jak zwykle. Wyłączymy światło w sypialni. Jeśli doktor Jerry ma wystarczająco mocne nerwy — a sądzę, że ma — zgodzi się na każdą moją propozycję. A później na niewielką współpracę. — Spojrzałam jej w oczy. — Zgoda? Przyjdzie tutaj, gdy kapsuły będą już dość daleko i zwiąże cię. To proste.

Tilly usiadła i zamyśliła się na długą chwilę.

— Nie — odrzekła w końcu.

— Nie?

— Nie. Zrobimy to tak, by było rzeczywiście proste. I nikt nie będzie o niczym wiedział. Absolutnie nikt poza tobą i mną. Madsen mógłby się wygadać. Nie potrzebuję być związana. Wniesiemy tylko kilka poprawek do twojego scenariusza. Tuż przed odlotem kapsuł stwierdzisz nagle, że czujesz się już znacznie lepiej. Wstaniesz, ubierzesz się i wyjdziesz z kabiny. Nie powiesz mi, dokąd. Jestem przecież tylko skromną służącą; nigdy nie zwierzasz mi się ze swych planów. Nie wiem, może zmieniłaś zamiary i postanowiłaś jednak wziąć udział w wycieczce? Zresztą, co mnie to obchodzi. Moja odpowiedzialność ogranicza się do pilnowania cię t u, w kabinie. Nie muszę uganiać się za tobą po całym pokładzie. Pete również nie może chodzić za tobą non stop. Jeśli tylko uda ci się wydostać ze statku, najprawdopodobniej wszystko spadnie na kapitana. A ja nie zamierzam wylewać nad nim łez.

— Masz rację, Tilly, i to w każdym punkcie. Może rzeczywiście lepiej będzie, jeśli damy sobie spokój z załatwianiem ci alibi, mogącego cię równie dobrze pogrążyć.

Spojrzała na mnie uśmiechając się.

— Nie pozwolisz chyba jednak, by powstrzymało cię to od zabrania doktora Madsena do łóżka? Baw się dobrze! Jednym z moich obowiązków było trzymanie mężczyzn z dala od twojej sypialni… O czym, jak sądzę, dobrze wiesz.

— W każdym razie domyślałam się — przyznałam.

— Ale teraz przechodzę na drugą stronę barykady, więc nie będę się upierać. — Roześmiała się nagle. — Może powinnam nawet zaproponować doktorkowi coś w rodzaju zadośćuczynienia? Na przykład rano, gdy przyjdzie zbadać swoją pacjentkę i przekona się, że nie ma jej w kabinie?

— Nie proponuj mu tego rodzaju premii, dopóki zajęta będziesz innym interesem. — Rozśmieszyła mnie ta gra słów, więc zachichotałam głośno.

— Możesz być spokojna. — Tilly również się uśmiechnęła. — Gdy w grę wchodzą interesy, jestem poważnym partnerem. Zawsze. Czy uzgodniłyśmy już wszystko?

— Wszystko z wyjątkiem tego, ile ci jestem winna.

— Zastanawiałam się nad tym, Marjie. Znasz swoje możliwości dużo lepiej niż ja. Pozostawiam więc tę sprawę tobie.

— Ależ ja nawet nie wiem, ile zaproponowano ci za tamtą robotę.

— Ja także. Szef mi nie powiedział.

Nagle poczułam, że robi mi się zimno.

— Tilly, czy ty jesteś… wolna?

— Już nie. A przynajmniej niezupełnie. Zostałam odsprzedana na dwadzieścia lat. Zostało jeszcze trzynaście. Potem będę wolna.

— Ale przecież… O Boże! Tilly, uciekaj razem ze mną!

Położyła ręce na moich ramionach.

— Nie gorączkuj się. Dzięki tobie zaczęłam się nad tym zastanawiać. Między innymi dlatego właśnie nie chciałam zostać związana. Posłuchaj, Marjie: na liście pasażerów nie figuruję jako niczyja własność. Nawet nie jako SIL. Mogę więc bez przeszkód wziąć udział w wycieczce, jeśli tylko za nią zapłacę. A na to mnie stać. Kto wie, czy nie zobaczymy się prędzej, niż sądzisz.

— Tak! — Ucałowałam ją z entuzjazmem. Przyciągnęła mnie do siebie mocniej i poczułam, jak wsuwa język pomiędzy moje wargi… oraz dłoń pod moją suknię.

Natychmiast przerwałam pocałunek i spojrzałam jej w oczy.

— Czy o to właśnie ci chodziło, Tilly?

— Do licha, tak! Od momentu, gdy zaczęłam cię po raz pierwszy kąpać.

Tego wieczora migranci mający pozostać na Botany Bay organizowali przedstawienie dla pasażerów pierwszej klasy. Od kapitana dowiedziałam się, iż przedstawienia te stały się już tradycją i że pasażerowie pierwszej klasy zwyczajowo zbierają podczas nich pieniądze dla kolonistów. Naturalnie kapitanowi wypadało zająć miejsce na widowni, lecz pozostali nie mieli takiego obowiązku. Mimo tego znalazłam się tam, i to właśnie obok kapitana van Kootena. Skorzystałam z okazji, by wspomnieć, iż nie czuję się najlepiej, i dodałam, że będę pewnie zmuszona odwołać swój udział w wycieczce. Gderałam na ten temat ładnych parę minut.

Kapitan poradził mi, bym w żadnym wypadku nie ryzykowała wyprawy na powierzchnię nieznanej planety, skoro mam najmniejsze choćby kłopoty ze zdrowiem. Stwierdził też, że straciłabym naprawdę niewiele. Botany Bay stanowiła dopiero drugą z planet, które mieliśmy odwiedzić i w jego opinii wcale nie zaliczała się do najciekawszych, ani nawet do ciekawych. Lepiej więc, bym była grzeczną dziewczynką i nie zmuszała go, by zamykał mnie w kabinie BB.

Odrzekłam, że jeśli mój żołądek nie przestanie robić mi wstrętów, zamykanie mnie w kabinie nie będzie konieczne. Miałam jeszcze świeżo w pamięci tę okropną wycieczkę na Outpost, której większą część spędziłam w toalecie. Byłoby głupotą narażać się po raz drugi na coś podobnego.

Przedstawienie było oczywiście amatorskie, lecz całkiem miłe. Kilka skeczów, lecz przede wszystkim chóralne śpiewy. Podobało mi się, lecz nie słuchałam zbyt uważnie. Bardziej niż samo przedstawienie moją uwagę skupiał na sobie jeden z jego uczestników — mężczyzna stojący w drugim rzędzie chóru. Miałam nieodparte wrażenie, że gdzieś już widziałam tę twarz.

Patrzyłam nań i w duchu beształam samą siebie: „Piętaszku, czyżbyś rzeczywiście stała się prawdziwą, zobojętniała dziwką, nie będącą stanie zapamiętać nawet twarzy faceta, z którym poszłaś do łóżka?” Przypominał mi profesora Federico Farnese, tylko że ten tutaj nosił gęstą brodę, podczas gdy Freddie był gładko ogolony. Oczywiście to niczego jeszcze nie dowodziło. Upłynęło dość czasu, by zdążył zapuścić nawet dłuższą brodę — prawie każdy mężczyzna ma w swoim życiu okres, w którym ogarnia go brodomania. Doszłam do wniosku, że przyglądając mu się z tej odległości, nigdy go nie rozpoznam. Ponieważ zaś nie śpiewał solo, więc nie rozpoznam go również po głosie.