— Koszula nie jest mi tak bardzo potrzebna — powiedział, rozcierając nadgarstki. — Wystarczy sweter. Wolałbym jednak nie niszczyć spodni. Nie mogę przecież paradować z gołym tyłkiem, nim dotrzemy gdzieś, gdzie będę mógł postarać się o nowe. Zresztą, tobie łatwiej będzie sięgnąć do supłów. Czy mogłabyś je rozwiązać, panno Piętaszek?
— Przestań z tą „panną”. A więc oboje jesteśmy SIL-ami… — odrzekłam, zabierając się za węzły. — Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej?
— Powinienem był. No cóż; tak się jakoś złożyło.
— W porządku. Do diabła, stopy masz jak z lodu! Poczekaj, rozetrę ci je trochę, dopóki krew nie zacznie normalnie krążyć.
Zdrzemnęliśmy się nieco — w każdym razie ja się zdrzemnęłam. Pete zbudził mnie, potrząsając delikatnie za ramię.
— Lepiej się obudź — szepnął. — Chyba zbliżamy się do lądowania. Zapalili jakieś światła.
Przez brezent do środka przedostawała się nikła poświata. Ziewnęłam.
— Zimno mi.
— Grymasisz. Byłaś zwinięta w kłębek niczym kot, więc nie zmarzłaś zbytnio. Za to ja zmarzłem na kość.
— Dobrze ci tak. Zasłużyłeś sobie na to. Gwałciciel. Jesteś za bardzo kościsty, Pete. Trzeba cię koniecznie trochę podtuczyć. Przypomina mi to, iż nie jedliśmy jeszcze śniadania. A na myśl o jedzeniu… Cholera, zdaje się, że zaraz zwymiotuję.
— Ufff… Przeciśnij się za mną i zrób to przynajmniej do tamtego kąta. Nie tutaj, gdzie najprawdopodobniej będziemy musieli się położyć. I postaraj się zachowywać tak cicho, jak tylko to możliwe. Lada chwila ktoś może wejść do ładowni.
Brutal. Pozbawiony uczuć brutal. A właśnie, że nie zwymiotuję.
Czułam się całkiem nieźle — tuż przed wyjściem z kabiny połknęłam jedną z tych niebieskich pigułek. Zabrałam też ze sobą cały ich zapas, jaki dostałam od doktora Jimmy’ego. Miałam co prawda w żołądku motyla albo dwa, lecz nie były to wielkie motyle — nie z tych, co to drą się: „Wypuść mnie stąd!"
— Pete, co robimy?
— Mnie pytasz? Cała ta ucieczka to twój pomysł, a nie mój.
— Owszem, ale ty jesteś wielkim, silnym, umięśnionym mężczyzną, który z pewnością chrapie, gdy śpi. Sądziłam, że przejąłeś dowodzenie i zaplanowałeś wszystko, podczas gdy ja się zdrzemnęłam. Czyżbym była w błędzie?
— Hmm… A jaki jest twój plan? Ten, który obmyśliłaś, nie spodziewając się, że będzie nas dwoje?
— A cóż ja mogłam zaplanować? Kiedy wylądujemy, będą musieli otworzyć luki; tak od przedziału dla migrantów, jak i od ładowni. Gdy już będą otwarte, prysnę przez którykolwiek z nich jak przerażony kot, stratuję wszystko i wszystkich na swojej drodze i nie zatrzymam się, dopóki patrząc za siebie będę widziała kapsułę. Nie chciałabym nikogo skrzywdzić i mam nadzieję, że nikt nie będzie się starał zbyt usilnie mnie zatrzymać… Bo ja nie pozwolę się zatrzymać.
— To całkiem niezły plan.
— Tak sądzisz? Według mnie to żaden plan. Jedynie determinacja. Otwierają się luki, a ja nękam prześladowców błyskawiczną ucieczką.
— To dobry plan, bo nieskomplikowany. Nie ma w nim żadnych „jeśli” czy „gdyby”, które w praktyce mogłyby zawieść. Do tego masz z góry sporą przewagę nad ewentualnym pościgiem: oni nie ośmielą się ciebie zranić; choćby nawet drasnąć.
— Chciałabym być tego pewna.
— Jeśli ktokolwiek cię zrani, stanie się to wyłącznie przez przypadek. Wysłuchawszy całej twojej historii, rozumiem teraz, dlaczego otrzymane przeze mnie instrukcje były tak stanowcze. Oni nie chcą cię mieć „żywą lub martwą”. Chcą cię mieć idealnie wręcz zdrową. Szybciej pozwolą ci uciec, niż zrobią jakąkolwiek krzywdę.
— W takim razie powinno się obyć bez kłopotów.
— Nie bądź taka pewna. Dzikiej tygrysicy, którą jesteś, raz już dowiedziono, iż dysponując odpowiednią liczbą ludzi, można ją schwytać i obezwładnić. Wiemy o tym oboje. Jeśli odkryli już, że uciekłaś, a wątpię, by jeszcze tego nie zrobili — kapsuła wystartowała z ponad dwugodzinnym opóźnieniem…
— Co?! — Zerknęłam na chrono. — Rzeczywiście. Już dawno powinniśmy wylądować.
— Też mi się tak wydaje. Nie było jednak powodu, żeby cię budzić, dopóki nie zapalili świateł. Od tej chwili mają jakieś półtorej godziny, by upewnić się, że nie ma cię na górnym pokładzie pośród pasażerów pierwszej klasy, biorących udział w wycieczce. W tym samym czasie będą również musieli sprawdzić przedział dla migrantów. Oczywiście nie znajdą cię w żadnym z tych miejsc. Pozostanie więc tylko ładownia. Jest to naturalnie pewne uproszczenie, bo praktycznie tylko tak można się bawić w chowanego, mając do dyspozycji tyle miejsca, co w tej kapsule. Co zrobią później? Przeszukają jeszcze oba korytarze, po czym obstawią luk towarowy na tym poziomie oraz luk pasażerski na górnym pokładzie. I jeśli użyją wystarczająco dużo ludzi, a zrobią to z pewnością, i jeśli wszystkie wyjścia wyposażone są w sieci, liny i miotacze gazu, w co ani przez chwilę nie wątpię, to złapią cię bez trudu, nie narażając przy tym na zranienie, gdy będziesz próbowała wydostać się przez którykolwiek z luków.
— Masz rację, Pete — przyznałam. — Ale zanim mnie dostaną, kilku z nich pożegna się z życiem, a kilku następnych ze zdrowiem. Mogę się potem sama zabić, lecz za mojego trupa zapłacą wysoką cenę. Dzięki, że mnie ostrzegłeś.
— Nie muszą robić tego dokładnie tak, jak powiedziałem. Równie dobrze mogą najpierw w taki czy inny sposób przekonać cię, że nie masz po co zbliżać się do drzwi. Następnie wypuszczą wszystkich migrantów. Wiesz chyba, że wychodzą oni zawsze przez luk ładowni?
— Nie miałam pojęcia.
— A więc teraz już wiesz. Wyprowadzą ich na zewnątrz, sprawdzą, czy są wszyscy, a potem zatrzasną luk i wypełnią ładownię gazem usypiającym. Albo gazem łzawiącym, zmuszając cię, byś wyszła na wpół oślepiona, trąc powieki jak małe dziecko.
— Brrr… Pete, czy ten statek naprawdę wyposażony jest w tego typu świństwa?
— Takie i jeszcze gorsze. Posłuchaj: kapitan „Forwarda” dowodzi swym liniowcem, oddalony o wiele lat świetlnych od cywilizacji, prawa i porządku, dysponując w razie konieczności obrony statku przed buntem jedynie kilkunastoma sprawnymi fizycznie ludźmi. Pewnie nie wiesz, że w celach na pokładzie czwartej klasy prawie za każdym razie przewożona jest banda gotowych na wszystko kryminalistów. To chyba oczywiste, iż nawet w kabinach znajdują się miotacze gazu. Ale głowa do góry. Ciebie już tu nie będzie, kiedy ich użyją.
— To zaczyna być interesujące. Mów dalej.
— Migranci zejdą do centralnej części ładowni. Jest ich znacznie więcej, niż to przewidują normy bezpieczeństwa: tylu, że większość z nich nie zna się nawet nawzajem. Skorzystamy z tego… oraz z bardzo, bardzo starej metody, którą posłużył się niegdyś Ulisses…
Oboje z Petem wciśnięci byliśmy w kąt między górną częścią turbogeneratora a czymś w rodzaju kraty, przez którą mogliśmy obserwować wnętrze ładowni. Panował tu prawie idealny mrok. Z daleka dochodził do nas pomruk zbliżającego się tłumu migrantów.
— Nadchodzą — szepnął Pete. — Pamiętaj: wybierz kogoś, kto niesie mnóstwo bagaży. Będzie takich pełno. Ciuchy mamy w porządku; żadne z nas nie wygląda jak pasażer pierwszej klasy. Ale musimy koniecznie nieść jakikolwiek bagaż. Migranci zawsze są nimi obładowani; wiem o tym prosto ze źródła.
— Spróbuję zaproponować jakiejś kobiecie, że pomogę jej nieść dziecko — powiedziałam.