Выбрать главу

— Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek opowiadał mi pan bajki.

— Posłuchaj, moja droga. Potęga umysłu jest niezmiernie rzadko spotykanym towarem. Dlatego najlepszym sposobem na obezwładnienie każdej stworzonej przez człowieka organizacji jest zniszczenie jej mózgu. Wystarczyło jedynie kilka „wypadków”, by cała pruska machina wojenna zamieniła się w bezmyślny, niezdolny do działania motłoch. Nikt jednak nie zdawał sobie z tego sprawy, dopóki nie doszło do klęski. Przed bitwą głupcy w generalskich mundurach wyglądają tak samo, jak genialni stratedzy.

— Tylko tuzin ludzi?! Czy to była nasza robota, Szefie?

— Wiesz dobrze, że nie lubię tego rodzaju pytań. Nie, to nie my. Ja nie wplątywałbym nas w żadną z międzynarodowych wojen; rzadko jest jasne, po której stronie stoi słuszność. Ale tamten zespół niczym nie różnił się od naszego.

— Ja jednak nadal nie mam zamiaru zostać specjalistką od mokrej roboty.

— Nigdy nie chciałem, żebyś nią została. A teraz pozwól, że nie będziemy już wracać do tego tematu. Rano masz być gotowa do wyjazdu.

Rozdział V

Dziewięć tygodni później wyruszyłam na Nową Zelandię.

Nie jestem zarozumiała, ale zawsze wiem, co mówię. Kiedy dr Krasny wypisywał mnie z kliniki, byłam „zdrowa jak ryba” — to prawda. Przede wszystkim jednak byłam po prostu pacjentem, który powrócił do zdrowia i miał już dosyć opieki pielęgniarek. Mogłam nawet startować na olimpiadzie — wcale nie wycisnęłabym z siebie ostatnich potów. Kłopot w tym, że olimpiady nie odbywały się już od lat.

Kiedy wchodziłam na pokład SBS „Abel Tasman”, kapitan zrobił do mnie oko. Musiałam więc wyglądać nieźle. Kiwnęłam mu ze swego siedzenia, czego nie zrobiłabym nigdy w czasie pełnienia misji. Występując w roli kuriera, z reguły nie próbowałam urozmaicać harmonogramu. Tym jednak razem byłam na urlopie i zamierzałam z tego korzystać. Najwyraźniej nie zapomniałam jeszcze, w jaki sposób zabrać się do sprawy. Być może pomógł mi trochę nowy kostium — ostatni krzyk mody o nazwie „superskin”. Przed podróżą kupiłam sobie cały komplet i założyłam go jeszcze w sklepie. Wszystkie sekty, które uprawianie seksu uważają za grzech, noszenie tego rodzaju odzieży uznają z pewnością za grzech śmiertelny. To tylko kwestia czasu.

Kiedy kapitan przechodził obok mojego fotela, ciągle mocowałam się z pasem bezpieczeństwa.

— Panna Baldwin, nieprawdaż? — raczej stwierdził, niż zapytał. — Czy w Auckland będzie ktoś na panią czekał? Tak piękna kobieta nie powinna znaleźć się w międzynarodowym porcie bez odpowiedniej obstawy.

Już chciałam mu odpowiedzieć, że nie tak dawno zabiłam faceta wykazującego podobną troskliwość, ale powstrzymałam się. Kapitan mierzył sobie jakieś metr dziewięćdziesiąt pięć wzrostu i mógł ważyć dobre sto kilogramów. Nie znaczyło to wcale, iż był gruby. Wyglądał na mniej więcej trzydzieści pięć lat, a jego blond czupryna przywodziła na myśl raczej pracownika SAS*,[*Skandynawskie Linie Lotnicze] aniżeli oficera ANZAC*. [*Australijsko-Nowozelandzkie Towarzystwo Lotnicze] Jeśli mówiąc o obstawie miał na myśli siebie, warto się było zastanowić.

— Nikt na mnie nie czeka — odrzekłam, nie przestając mocować się z zapięciem — ale przesiadam się zaraz na wahadłowiec na South Island. Jak działają te sprzączki?

Gdy pochylił się nad moim pasem bezpieczeństwa, wykrzyknęłam: — Och! Czy naszywki na pańskim mundurze oznaczają, że jest pan kapitanem?

— Zgadza się. Ian Tormey, do usług.

— Pierwszy raz w życiu widzę prawdziwego kapitana.

— A ja pierwszy raz widzę tak uroczą i czarująca kobietę. Szukam właśnie towarzystwa na dzisiejszy wieczór. Może zje pani ze mną kolację?

— Wygląda pan na interesującego mężczyznę. Przykro mi, że muszę pana rozczarować, nie mam jednak czasu.

W tym momencie mógł się wycofać, nie tracąc twarzy. Mógł też uzbroić się w cierpliwość i próbować dalej. Wybrał to drugie.

Uporawszy się z zapięciem pasa — ciasno, ale bez przesady, i nie próbując przy tym mnie obmacywać — powiedział: — Może pani mieć kłopoty ze złapaniem połączenia. Jeśli poczeka pani chwilę, aż wysiądą wszyscy pasażerowie, chętnie odprowadzę panią na pokład Kiwi. Tak będzie o wiele szybciej, niż gdyby miała pani sama przeciskać się przez tłum.

„Między naszym przylotem a odlotem mojego wahadłowca jest prawie czterdzieści minut — pomyślałam. — Ale postępuj tak dalej, mój kapitanie, a kto wie…?” — Dziękuję bardzo. Jeśli naprawdę nie sprawi to panu kłopotu…

— Będzie mi bardzo miło, panno Baldwin.

Lubię podróże statkami semibalistycznymi. Te przeciążenia przy starcie, jak gdyby fotel miał za chwilę wyrwać się z podłogi i zatrzymać dopiero na tylnej ścianie kabiny; te minuty swobodnego opadania, kiedy ma się wrażenie, że żołądek podchodzi do gardła, i to długie, powolne szybowanie przed powrotem na Ziemię. Żaden inny sposób przemieszczania się nie jest tak ekscytujący. Gdzież indziej można równie przyjemnie spędzić pół godziny nie zdejmując bielizny?

Pod koniec podróży zawsze dręczy mnie to samo pytanie: czy pas startowy jest wolny? Statek semibalistyczny może podchodzić do lądowania tylko jeden raz. Co prawda według broszurek reklamowych żaden SBS nie wystartuje, dopóki nie otrzyma potwierdzenia z portu docelowego; nie każdy jednak — tak jak rodzice Szefa — wierzy w dobre wróżki. A co z tymi durniami, którzy zostawiają prywatne energobile gdzie popadnie? Kiedyś, siedząc w barze w porcie Singapur, widziałam, jak trzy SBS-y wylądowały w ciągu dziewięciu minut… Nie, nie na tym samym pasie. Na przecinających się pasach! Obok rosyjskiej ruletki jest to zapewne jedna z bardziej ekscytujących rozrywek.

Często podróżuję w ten sposób, gdyż taki mam zawód. Zawsze jednak zamykam oczy, gdy pojazd dotyka ziemi, i otwieram je dopiero wtedy, gdy czuję, że stoimy w miejscu.

Podróż niczym nie różniła się od poprzednich. Nie była na tyle długa, by mogła stać się męcząca. Po wylądowaniu poczekałam, aż wszyscy wyjdą. Byłam przekonana, że kapitan Tormey mnie nie zawiedzie. Rzeczywiście, nie kazał na siebie czekać zbyt długo. Bez pytania chwycił moją torbę podróżną i zarzucił ją sobie na ramię. Nie protestowałam zbyt usilnie.

Odprowadził mnie aż do stanowiska odpraw wahadłowców. Zarezerwował mi miejsce na pokładzie „Kiwi”, po czym prześliznąwszy się wzrokiem po napisie „TYLKO DLA PASAŻERÓW” wszedł do hali odlotów i usiadł obok mnie.

— Szkoda, że wyjeżdża pani tak szybko. Z reguły upływają trzy dni, zanim statek gotowy jest do powrotu. Przez te trzy dni nie będę miał co ze sobą począć. Moja siostra mieszka tu razem z mężem, ale teraz oboje są w Sydney. Nie znam tu więcej nikogo „Już cię widzę, jak spędzasz cały wolny czas z siostrą i szwagrem” — pomyślałam.

— Tak mi przykro. Wiem, jak się pan musi czuć. Sama rzadko widuję się z rodziną. Oni mieszkają w Christchurch, a ja pracuję daleko stąd. To bardzo duża rodzina. Wzięłam ślub z S-grupą.

— O! To ilu ma pani mężów?

— Wszyscy mężczyźni zadają mi to samo pytanie, zupełnie nie rozumiejąc natury S— grup. Pan pewnie myśli, kapitanie, że „S” oznacza „seks”?

— A tak nie jest?

— Mój Boże, oczywiście, że nie! „S” oznacza „spokój”, „szczęście”, „szacunek”, „samowystarczalność” i wiele, wiele innych rzeczy. Naturalnie, może oznaczać także seks, lecz seks jest bardzo łatwo dostępny w każdym miejscu. Nie byłoby potrzeby tworzenia takich rodzin jak S-grupy dla samego tylko seksu.