Выбрать главу

W rzeczywistości „S” oznaczało „syntetyczną rodzinę”. Określenie to wprowadzone zostało przez prawodawstwo Konfederacji Kalifornijskiej — pierwszego niepodległego stanu powstałego na terenie byłego USA, który zalegalizował S-grupy. Stawiam dziesięć do jednego, że kapitan Tormey dobrze o tym wiedział.

— Nie zauważyłem, by seks naprawdę był czymś, o co nie trzeba za każdym razem usilnie zabiegać.

„Nie, mój kapitanie. Nie tędy droga — pomyślałam. — Z twoją wysoką, wspaniale umięśnioną sylwetką, z twoimi błyszczącymi, jasnymi oczami i taką ilością wolnego czasu w Auckland i Winnipeg… w dwóch miejscach, w których nigdy nie brakowało samotnych kobiet, potrzebujących opieki…? Proszę, wymyśl coś innego”.

— Zgodzę się natomiast — ciągnął dalej — iż to jeszcze nie powód, żeby się żenić. Ja nawet nie nadaję się do małżeństwa. Należę do tych, co to chodzą zawsze własnymi ścieżkami. Ale S-grupa wygląda na idealne rozwiązanie. Miałbym zawsze dokąd wracać.

— To prawda.

— A ta, do której pani należy… jaka jest duża?

— Ciągle interesują pana moi mężowie? Mam ich trzech. I trzy siostry do wyswatania. Sądzę, że spodobałyby się panu wszystkie trzy. Szczególnie Lispeth — najmłodsza i najładniejsza. Liz jest rudowłosą Szkotką, lubiącą trochę poflirtować. Dzieci? Oczywiście, mamy je. Co wieczór próbujemy je policzyć; są jednak zbyt ruchliwe. Mamy też mnóstwo psów, kaczek i kotów. Cały ten zwierzyniec trzymamy w wielkim ogrodzie pełnym krzaków dzikiej róży, kwitnących prawie okrągły rok. W domu panuje zawsze trudny do opisania hałas i zamęt, ale jesteśmy naprawdę szczęśliwi. Musimy tylko ciągle uważać, aby nie pozadeptywać się nawzajem.

— Wszystko to brzmi zachęcająco. Nie potrzebujecie przypadkiem jeszcze jednego męża, który nie może bywać w domu zbyt często, za to zabezpieczy rodzinie dostatnie życie? Ile potrzeba, żeby się wkupić?

— Porozmawiam z Anitą. Pan chyba jednak nie mówi serio, kapitanie.

Gawędziliśmy dalej, lecz żadne z nas nie traktowało tej rozmowy zbyt poważnie. W końcu wymieniliśmy numery kodów komunikacyjnych. Obiecałam, że przedstawię jego ofertę reszcie rodziny, gdy tylko dotrę do Christchurch. Ian — prosił, abym przestała tytułować go „kapitanem” — miał mieszkanie w Auckland. Umówiliśmy się, że wpadnę tam przy najbliższej okazji i przekażę mu odpowiedź.

— Płacę za czynsz od czasu, gdy moja siostra i jej mąż wyprowadzili się do Sydney. Zazwyczaj jednak nie korzystam z tego locum więcej, jak przez sześć dni w miesiącu. Gdybyś zatem znalazła się kiedyś w mieście i nie miała gdzie wziąć prysznica, zdrzemnąć się lub nawet przenocować, po prostu daj znać.

— A jeśli ty albo ktoś z twoich przyjaciół będzie akurat korzystał z mieszkania?

— To mało prawdopodobne, lecz w takich wypadkach komputer domowy wie o tym zawsze kilka dni wcześniej. Zresztą sam przecież mogę przekazać ci wiadomość. Poza tym mieszkanie jest na tyle duże, że nie przeszkadzalibyśmy sobie.

Podobała mi się jego cierpliwość i jego grzeczny upór. Dałam mu więc do zrozumienia, iż nie będę się opierała… jeśli wystarczy mu odwagi i zechce stanąć twarzą w twarz z moimi mężami, współżonami i gromadą rozwrzeszczanych dzieciaków. Nie sądziłam, aby zechciał. Wysocy, przystojni i wolni mężczyźni, mający ciekawą i dobrze płatną pracę, nie muszą wkładać tyle wysiłku w tak prostą rozrywkę.

W pewnej chwili głośniki przestały podawać informacje o przylotach i odlotach. Przez moment panowała cisza, po czym odezwał się ten sam — lecz już nie tak beznamiętny — głos: — Z prawdziwą przykrością zawiadomimy państwa o totalnym zniszczeniu Acapulco. Wiadomość tę usłyszeliście dzięki Korporacji Transportu Wewnątrzplanetarnego. Naszą dewizą jest hasło: „Szybkość — Sprawność — Bezpieczeństwo „.

Twarz kapitana Tormeya pobladła nagle z gniewu.

— Kretyni! Banda kretynów!

— Kogo masz na myśli? — zapytałam.

— Całe to Meksykańskie Królestwo Rewolucyjne. Suwerenne stany nigdy chyba nie nauczą się, że nie mogą podjąć równorzędnej walki z ponadnarodowymi korporacjami. Oto, dlaczego nazwałem ich kretynami. Oni nimi są.

— Jak pan może… Jak możesz tak mówić, lanie?

— Przecież to oczywiste. Każdy niepodległy stan, nawet jeśli to jest Ell-Cztery czy jakiś inny asteroid, stanowi cel łatwy niczym tarcza. Natomiast próba zniszczenia którejkolwiek spośród ponadnarodowych korporacji jest tym samym, co próba pokrojenia mgły. Z kim chcesz walczyć? Z IBM? A gdzie jest IBM? Owszem, wszyscy znają adres biur zarządu: skrytka pocztowa numer taki i taki, Atlantic City, Wolny Stan Delaware. Ale to nie jest cel. Setki biur i fabryk oraz miliony ludzi IBM znajdują się na terytoriach innych stanów, a jeszcze więcej jest ich w kosmosie. Nie można w to wszystko uderzyć, bo to oznaczałoby wojnę każdego z każdym. A jak sądzisz, czy IBM może pokonać… powiedzmy Wielką Rosję?

— Nie mam pojęcia — przyznałam. — Wiem tylko, że Prusy połamały sobie zęby, próbując tego dokonać.

— Lecz dla IBM podjęcie takiego przedsięwzięcia lub rezygnacja z niego zależy wyłącznie od jego opłacalności. O ile mi wiadomo, koncern nie zatrudnia żadnej quasi-armii ani nawet specjalistów od sabotażu. Musiałby pewnie kupić odpowiednią ilość bomb i rakiet, co z pewnością zajęłoby trochę czasu. To nie stanowi jednak problemu. A Wielka Rosja grzecznie poczekałaby na atak, gdyż — w przeciwieństwie do IBM — Wielka Rosja musi pozostać tam, gdzie jest. Będzie tam ciągle, obojętnie — za tydzień czy za rok; nieruchoma, niczym tarcza na strzelnicy. Korporacja Transportu Wewnątrzplanetarnego dowiodła właśnie słuszności takiego rozumowania. Meksykanie założyli, że zarząd koncernu nie zaryzykuje potępienia przez opinię publiczną i nie odważy się niszczyć meksykańskich miast. Ci staromodni politycy zapomnieli, iż ponadnarodowe korporacje nie muszą liczyć się z opinią publiczną tak bardzo, jak rządy niepodległych stanów. Ta wojna jest już skończona.

— Szkoda. Acapulco było naprawdę uroczym miastem.

— I byłoby nim nadal, gdyby ideologia Rewolucyjnej Rady imienia Montezumy nie miała tak głębokich korzeni w dwudziestym wieku. Oczywiście obie strony zachowają twarz. Korporacja Transportu Wewnątrzplanetarnego odegra parodię przeprosin i zapłaci odszkodowanie. Potem, bez zbędnego rozgłosu, Rada wydzierżawi ten teren oraz eksterytorialny korytarz powietrzny nowej spółce, która będzie miała meksykańską nazwę i siedzibę. Nikt nie powiadomi opinii publicznej, że sześćdziesiąt procent udziałów otrzyma Transport Wewnątrzplanetarny, a pozostałe czterdzieści podzielą między sobą właśnie ci politycy, którzy posunęli się odrobinę za daleko i doprowadzili do zniszczenia Acapulco.

W słowach kapitana Tormeya brzmiała gorycz. Nagle przyszło mi do głowy, że jest chyba starszy, niż przypuszczałam.

— Ian — zapytałam — do kogo należy ANZAC?

— Nie wiem na pewno; być może stąd mój cynizm.

Po chwili podniósł się ze swojego fotela.

— Twój wahadłowiec stoi już przy śluzie — rzekł zmęczonym głosem. — Pozwól, że pomogę ci zanieść bagaż.

Rozdział VI

Christchurch jest najbardziej uroczym miastem na tej planecie.

Powinnam właściwie powiedzieć: „we wszechświecie”, gdyż poza Ziemią nie ma tak naprawdę ładnych miast. Na Księżycu są wyłącznie podziemne osiedla. Ell-Pięć z zewnątrz przypomina składnicę złomu, a od wewnątrz tylko jeden łuk wygląda jako tako. Na Marsie prawie wszystkie kolonie podobne są do ziemskich mrówkowców, i tak samo jak one cierpią z powodu poronionych projektów, w myśl których każde skupisko Ziemian nie powinno różnić się od Los Angeles.