Выбрать главу

Christchurch nie ma w sobie nic z przepychu Paryża, gwaru Rio czy majestatu Rzymu. Posiada za to niepowtarzalny urok, przy którym gaśnie świetność wielkich metropolii. Melancholijny nastrój Placu Katedralnego, delikatny wdzięk fontanny stojącej przed Ratuszem Miejskim i soczysta zieleń sławnych na cały świat ogrodów botanicznych, pomiędzy którymi leniwie toczy swe wody dostojny Avon — wszystko to stwarza atmosferę przepojoną takim spokojem, jakiego próżno by szukać w Paryżu, Rio czy Rzymie.

„Grecy wychwalają Ateny” — to prawda. Ale ja nie jestem obywatelką Christchurch, o ile słowo „obywatel” może mieć w ogóle jakiekolwiek znaczenie dla kogoś takiego jak ja. Nie jestem nawet Nowozelandką. Douglasa spotkałam w Ekwadorze. To było jeszcze przed katastrofą Quito Skyhook. Cieszyłam się z tego szalonego romansu, w którym ciągła obawa przed tym, że Douglas dowie się, kim jestem naprawdę, mieszała się z zapachem mokrych od potu prześcieradeł. Jego propozycja zaskoczyła mnie. Ochłonęłam nieco, gdy zrozumiałam, co oznacza. Nie prosił, bym mu cokolwiek obiecywała. Chciał jedynie, bym odwiedziła jego S-grupę i przekonała się, czy mogę ją polubić i czy oni będą w stanie polubić mnie.

To było coś zupełnie nowego. Wróciłam do Imperium i opowiedziałam o wszystkim Szefowi. Następnie postawiłam ultimatum: albo natychmiast dostanę cały swój zaległy urlop, albo składam rezygnację. Burknął pod nosem coś na temat żeńskich hormonów, po czym powiedział kiedy mam ponownie stawić się do pracy. Gdy wróciłam do Quito, Douglas ciągle jeszcze był w łóżku.

W tamtych czasach przedostanie się z Ekwadoru na Nową Zelandię przedstawiało nie lada problem. Pojechaliśmy więc pociągiem do Limy i dopiero tam wsiedliśmy na pokład SBS. Polecieliśmy dokładnie nad Biegunem Północnym, lądując w Porcie Zachodnioaustralijskim, w Perth. Dzięki odśrodkowej sile Coriolisa ta właśnie trasa miała profil najgorszy z możliwych. Do Sydney dotarliśmy Transaustralijskimi Liniami Kolejowymi, a stąd poduszkowcem przez Auckland do Christchurch.

Podróż zajęła nam prawie dwadzieścia cztery godziny. Tłukłam się klasą ekonomiczną po najdzikszych trasach jedynie po to, żeby przekroczyć Pacyfik, choć Quito i Winnipeg leżą prawie w tej samej odległości od Auckland. Nie dajcie się zwieść pozorom, patrząc na mapę — spytajcie swego komputera. Winnipeg jest zaledwie o tysiąc osiemset kilometrów dalej.

Okrągła doba zamiast czterdziestu minut. A jednak nie miałabym nic przeciwko dłuższej nawet podróży. Byłam z Douglasem i zwariowałam ze szczęścia.

W ciągu następnych dwudziestu czterech godzin pokochałam całą jego rodzinę.

Nie spodziewałam się tego. Zamierzałam jedynie spędzić z Douglasem cudowne wakacje. Obiecywał, że na nartach będzie tak świetnie jak w łóżku, co nie oznaczało bynajmniej rezygnacji z tego drugiego. Wiedziałam o obowiązku przespania się z każdym z jego współmężów, gdyby któryś mnie o to poprosił. Taka perspektywa wcale mnie jednak nie przerażała. Sztuczne istoty ludzkie nie traktują spółkowania w sposób tak zasadniczy jak większość normalnych ludzi. Niektóre laboratoria genetyczne wyspecjalizowały się nawet w tworzeniu i szkoleniu idealnych kochanek, sprzedawanych następnie tej czy innej korporacji w charakterze panienek do towarzystwa. Takie było również moje przeznaczenie, zanim nie kupił mnie Szef. Kontrakt, jaki z nim podpisałam, dotyczył czegoś zupełnie innego. Nawiasem mówiąc wkrótce po jego podpisaniu ulotniłam się na ładnych kilka miesięcy. Ale to już całkiem inna historia.

Nigdy nie byłam fanatyczną zwolenniczką monogamii. Tak mnie nauczono i nie widziałam potrzeby, by to zmieniać. Nie nauczono mnie natomiast niczego o życiu w rodzinie.

Pierwszego dnia wszyscy zapomnieli o podwieczorku, przyglądając się z rozbawieniem, jak baraszkuję na dywanie z siedmioma młodzieńcami, z których najstarszy liczył sobie jedenaście lat, a najmłodszy nosił jeszcze pieluszkę. Towarzyszyły nam dwa lub trzy psy i pewien młody kocur noszący imię Mister Underfoot z racji swego nadzwyczajnego talentu bycia jednocześnie na każdym centymetrze kwadratowym olbrzymiej podłogi.

Nigdy w swoim dotychczasowym życiu nie doświadczyłam czegoś podobnego. Chciałam, żeby to się nigdy nie skończyło.

Na narty zabrał mnie nie Douglas, lecz Brian. Domki narciarskie na Mount Hutt są naprawdę prześliczne, ale po dziesiątej wieczorem ogrzewanie w sypialniach przestaje działać; trzeba się więc do kogoś mocno przytulić, żeby nie zmarznąć.

Wkrótce po naszym powrocie Vickie zaciągnęła mnie do rodzinnej owczarni, gdzie zawarłam znajomość z Lordem Nelsonem. Był to wyhodowany w laboratorium wielki owczarek szkocki, potrafiący mówić. Lord nie miał zbyt wysokiego mniemania o rozsądku swoich podopiecznych. Sądzę, iż jego opinia była w pełni uzasadniona.

Któregoś dnia Bertie i ja wybraliśmy się do Dunedin — miasta zwanego przez niektórych Edynburgiem Południa. Dunedin jest bardzo ładne, lecz to nie to samo, co Christchurch. Całą noc spędziliśmy na parowcu pływającym wokół krainy fiordów. Był to jeden z tych uroczych stateczków, wyposażonych w kabiny tak małe, że dwie osoby ledwie mogły się w nich pomieścić. Biorąc jednak pod uwagę chłody panujące o tej porze roku na południowych krańcach wyspy, ciasnota stanowiła raczej zaletę niż wadę.

Nie ma na całej Ziemi miejsca mogącego się równać z cieśniną Milford. Byłam kiedyś na wycieczce wzdłuż Lofotów. Owszem, ładne fiordy. Ale daleko im do tutejszych.

Możliwe, że zachwyt, jaki budzi we mnie South Island, podobny jest do ślepego zachwytu, który odczuwa matka, patrząc na swego pierworodnego. North Island może przecież także urzec swymi Jaskiniami Świetlików, gorącymi źródłami i gejzerami, strzelającymi raz po raz w niebo. Wszystko to prawda. Lecz na North Island nie ma Alp Południowych… i nie ma Christchurch.

Mleczarnię należącą do rodziny pokazał mi Douglas. Dla kogoś, kto masło widywał dotychczas jedynie zapakowane w kostki, widok tych potężnych kadzi był naprawdę sporym zaskoczeniem. Tego samego wieczora Anita przedstawiła mnie Zarządowi Cechu.

Powoli zaczynało do mnie docierać, że chciałabym zostać z nimi na zawsze. W myślach powtarzałam coraz częściej: „Boże! Co ja zrobię, jeśli zapytają, kim jestem?”, potem: „Boże, co ja zrobię, jeśli nie będą o nic pytać?”, aż w końcu zostało tylko: „Boże, co ja zrobię?!"

Nigdy nie mówiłam Douglasowi, że jestem humanoidem.

Słyszałam o takich, co chełpią się, iż SIL-a rozpoznają wszędzie. Bzdury. Oczywiście, nawet w tłumie każdy dostrzeże karła lub człekokształtną postać o czterech ramionach. Lecz jeśli specjaliści od inżynierii genetycznej skupią swe wysiłki na powołaniu do życia istoty o przeciętnej ludzkiej powierzchowności (to znaczy takiej, którą można zdefiniować jako „sztuczną istotę ludzką”, a nie „żywego artefakta”), wówczas nikt nie będzie w stanie dostrzec różnicy pomiędzy nią a normalnym człowiekiem; nawet inny genetyk.

To prawda, że jestem odporna na raka i większość pozostałych chorób; nie mam tego jednak wypisanego na czole. Posiadam nadzwyczajny refleks, ale nigdy nie popisywałam się chwytaniem muchy w locie przy pomocy kciuka i palca wskazującego. Nie demonstruję swojej zręczności bez wyraźnego powodu.

Obdarzono mnie nieprzeciętną pamięcią, nieprzeciętnym wyczuciem czasu, przestrzeni i sytuacji oraz nieprzeciętną zdolnością do nauki języków. Lecz jeżeli myślicie, iż wykazałam się genialnym IQ, to jesteście w błędzie. W szkole nauczono mnie między innymi wypełniania testu w taki sposób, aby precyzyjnie zdobyć z góry ustaloną liczbę punktów, a nie dowieść możliwości mojego intelektu. Zawsze starannie maskowałam swoje nadzwyczajne uzdolnienia. Wyjątek stanowiły okoliczności, w których ktoś lub coś zmuszało mnie do ich użycia. Zazwyczaj chodziło wtedy albo o wywiązanie się z powierzonej misji, albo o ocalenie własnej skóry. Najczęściej jednak o obie te sprawy jednocześnie.