— Jeszcze nie. Trzeba jej najpierw trochę przyłożyć. Może wtedy zacznie nas traktować serio.
Z rozmachem uderzył mnie w prawy policzek. Wrzasnęłam z bólu.
— Przestań — usłyszałam głos Słomianego Szefa.
— Rozkazujesz mi? Słuchaj, Mac, za bardzo obrosłeś w piórka.
— Ja ci rozkazuję. — To był nowy głos, najwyraźniej wzmocniony. Musiał wydobywać się z systemu nagłośniającego, ukrytego w suficie. — Mac jest dowódcą twojej grupy, Rocky. Wiesz o tym dobrze. Mac, przyślij go do mnie. Mam z nim do zamienienia parę słów.
— Ale ja chciałem tylko pomóc, Majorze!
— Rocky, słyszałeś, co powiedział ten człowiek. — Głos Słomianego Szefa brzmiał dziwnie cicho. — Zabieraj swoje gacie i ruszaj.
Nagle ciężar męskiego ciała przestał mnie przytłaczać. Nie czułam też już tego cuchnącego oddechu na twarzy. To prawda, że szczęście jest pojęciem względnym.
Głos z sufitu odezwał się ponownie: — Mac, czy to prawda, że ta mała ceremonia, którą przygotowaliśmy dla panny Piętaszek, sprawiła jej przyjemność?
— Bardzo możliwe, Majorze — odpowiedział z namysłem Słomiany Szef. — W każdym razie tak się zachowywała.
— Co ty na to, Piętaszku? Czy zawsze w ten sposób przyjmujesz kopniaki?
Nie odpowiedziałam. Gdybym powiedziała to, co myślę naprawdę — że Słomiany Szef mógłby być przyjemny w innych okolicznościach, że Mały i ten drugi ani mnie grzeją, ani ziębią, a Rocky jest sukinsynem, którego zamordowałabym gołymi rękami przy pierwszej nadarzającej się sposobności — wszystkie wysiłki poszłyby na marne. Zamiast tego opisałam dość dokładnie, co sądzę o Majorze i o jego rodzinie, kładąc szczególny nacisk na matkę i siostrę — o ile ją miał.
— I wzajemnie, skarbie — odparł słodko głos z sufitu. — Przykro mi, że muszę cię rozczarować, ale wychowałem się w sierocińcu. Nie mam nawet żony, a co dopiero mówić o matce i siostrze. Mac, załóż jej obrączki i przykryj ją czymś. Tylko nie dawaj jej zastrzyku. Później z nią porozmawiam.
Amator. Mój szef nigdy nie ostrzegłby więźnia przed przesłuchaniem.
— Hej, sierotko!
— Słucham, moja droga?
— Do tego, o czym mówiłam ci przed chwilą, nie jest niezbędna ani żona, ani tym bardziej matka, tylko — że tak powiem — anatomiczne możliwości.
— Schlebiasz mi, skarbie. Robię to każdej nocy.
A więc Major miał jednak pewną klasę. Pomyślałam nawet, że po odpowiednim szkoleniu mógłby stać się niezłym fachowcem. Pomimo to był pieprzonym amatorem nie zasługującym na szacunek. Rozmieniał się na drobne, przysparzając mi tylko niepotrzebnych siniaków i potłuczeń. Przy okazji pozwolił wciągnąć się w bezsensowną dyskusję, tracąc jedynie czas, który nie wiadomo na czyją korzyść pracował. Gdyby na jego miejscu znajdował się mój szef, to do tej pory wyprułabym już z siebie wszystkie wnętrzności, recytując do mikrofonu nawet te rzeczy, których nie pamiętałam.
Słomiany Szef nie był chyba najsurowszym strażnikiem. Zaprowadził mnie do łazienki i czekał cierpliwie, aż doprowadzę się do porządku. Byłam pewna, że przerwie mi w połowie lub postara się upokorzyć mnie w jakiś inny sposób. Nic takiego jednak się nie stało. To również trąciło dyletanctwem. Przechodzenie w kółko od skrajnej brutalności do uprzedzającej grzeczności bywa równie skuteczne, co zadawanie bólu. Kumuluje jego efekt.
Nie sądzę, aby Mac o tym wiedział. Wydawało się, że jest z gruntu przyzwoitym facetem, pomimo tego — nie, poza tym — że lubi odrobinę przemocy. Jest to jednak wspólna cecha większości mężczyzn.
Materac z powrotem znalazł się na swoim miejscu. Mac kazał mi położyć się na plecach i rozłożyć ramiona. Przy pomocy dwóch par kajdanek przykuł mnie do nóg łóżka. Nie były to takie same kajdanki, jakich używali oficerowie bezpieczeństwa. Wyłożone były aksamitem jak to żelastwo, którym posługują się kretyni grający w Starszego Sierżanta. Ciekawiło mnie, kto jest takim renegatem? Czyżby Major?
Mac sprawdził, czy dobrze je zabezpieczył i czy nie mam zbyt ściśniętych nadgarstków. Upewniwszy się, że wszystko jest w porządku, troskliwie przykrył mnie kocem. Nie byłabym zaskoczona, gdyby pocałował mnie na dobranoc. Wyszedł jednak cichutko, nie robiąc tego.
A jeśli zechciałby mnie pocałować? Miałam odwrócić twarz i próbować zniechęcić go, czy przeciwnie — pozwolić mu na to? Bardzo dobre pytanie. Metoda C opierała się na przyjęciu postawy nie-mogę-nic-dla-siebie-zrobić i wymagała idealnego wyczucia, kiedy i ile można okazać zrezygnowania. Jeżeli druga strona miała choć cień podejrzenia, że udajesz, wszystkie wysiłki były bezcelowe.
Gdy już zasypiałam, doszłam do wniosku, że gdyby Słomiany Szef próbował, odwróciłabym się.
Wyczerpana tym, przez co przeszłam w ciągu ostatnich kilku godzin, zapadłam w głęboki sen. Nie było mi jednak dane wyspać się. Obudziło mnie nagłe uderzenie w twarz. Poznałam rękę Rocky’ego. Co prawda nie zdzielił mnie tak mocno jak przedtem, jednak nie powinien był robić tego wcale. Z pewnością oberwało mu się nieźle od Majora i teraz próbował odegrać się na mnie. Przyrzekłam sobie, że gdy przyjdzie czas, by go zabić, zrobię to powoli.
Usłyszałam głos Małego: — Mac powiedział, że mamy jej nie bić.
— A czy ja ją uderzyłem? To był tylko delikatny klaps, żeby się obudziła. Stul pysk i pilnuj lepiej swoich spraw. Stój spokojnie i trzymaj ją na muszce. Nie mnie, ty idioto — ją!
Zabrali mnie do piwnicy i wepchnęli do naszego własnego pokoju przesłuchań. Mały i Rocky wyszli. To znaczy wydaje mi się, że Mały wyszedł. Rocky zrobił to na pewno — zniknął jego smród.
Przez chwilę panowała zupełna cisza. Domyślałam się jednak, kto będzie mnie przesłuchiwał. I nie myliłam się.
— Dzień dobry, panno Piętaszek — usłyszałam głos Majora.
— Cześć, sierotko! — „Dzień dobry”? A więc spałam chyba dość długo.
— Cieszę się, że jesteś w dobrej formie. Ta rozmowa będzie prawdopodobnie długa i męcząca, a może nawet nieprzyjemna. Chciałbym dowiedzieć się o tobie wszystkiego, moja piękna.
— Płonę z niecierpliwości. Od czego zaczniemy?
— Opowiedz mi o tej podróży, którą właśnie odbyłaś. Ze wszystkimi detalami. I opisz w zarysie organizację, do której należysz. Mogę ci powiedzieć, że wiemy już o niej dość dużo. Jeśli skłamiesz, będę o tym wiedział; lepiej więc nie próbuj. Nie chciałbym, abyś zmuszała mnie do robienia czegoś, czego będę żałował, ale czego ty pożałujesz jeszcze bardziej.
— Och nie, nie mam zamiaru kłamać. Czy magnetofon jest już włączony? Zajmie mi to trochę czasu.
— Tak. Magnetofon jest włączony.
— O’key.
Przez następne trzy godziny wypruwałam z siebie flaki, by niczego nie pominąć.
Jedną z rzeczy, których nie cierpiał Szef, było bezsensowne tracenie agentów. Dlatego powtarzał zawsze: „Jeżeli dostaną cię w swoje łapy — śpiewaj”. Wiedział doskonale, że dziewięćdziesięciu dziewięciu spośród stu nie wytrzyma tortur. Niektórzy załamią się już w czasie długich przesłuchań, powodujących nieludzkie wręcz zmęczenie, a szprycowaniu narkotykami oprze się jedynie sam Pan Bóg. Nie żądał więc cudów.
Wysyłając agenta w teren, zawsze najpierw upewniał się, że nie wie on o niczym, co mogłoby mieć istotne znaczenie. Również kurierzy nigdy nie mieli pojęcia, co przenosili. Ja nie stanowiłam wyjątku. Nie znałam nawet imienia Szefa. Nie wiedziałam, czy jesteśmy agencją rządową, czy może częścią którejś z ponadnarodowych korporacji. Wiedziałam tylko — podobnie zresztą jak większość ludzi z branży — gdzie znajduje się farma. Ta jednak jest — a raczej była — świetnie strzeżona. Inne miejsca odwiedzałam wyłącznie siedząc wewnątrz szczelnie zamkniętego energobilu. Tak bywało, gdy zabierano mnie do ośrodka treningowego, mogącego leżeć w odległych zakątkach farmy… albo zupełnie gdzie indziej.