— Co takiego?!
— Dokładnie to, co słyszałaś. Brak ci jedynie pewności siebie. Dobry zawodowy zabójca nigdy nie kieruje się instynktem; zabija w sposób przemyślany i planowy. Jeśli jego plan zawodzi na tyle, że musi uciec się do samoobrony, wówczas jest nieomalże pewne, iż można postawić na nim krzyżyk. Planując pozbawienie kogoś życia, wie, jak to zrobić. Wie także, dlaczego. W tej dziedzinie zatrudniam również jedynie fachowców. Czy chcesz zostać jednym z nich?
Zbaraniałam. Planowe zabijanie? A raczej — nazywając rzecz po imieniu — mordowanie? Wstać rano z łóżka, zjeść w miłym towarzystwie śniadanie, a następnie zaaranżować spotkanie ze swoją ofiarą i z zimną krwią poderżnąć jej gardło? Po czym wrócić do domu i uciąć sobie poobiednią drzemkę, jak gdyby nigdy nic?
— Nie, Szefie. Nie sądzę, abym nadawała się do tej roboty.
— Wcale nie twierdzę, że masz do niej predyspozycje. Tymczasem jednak przemyśl to sobie. Byłbym ostrożny co do celowości osłabiania twojego instynktu samozachowawczego. Ponadto mogę cię zapewnić, że jeżeli nawet do tego dojdzie, wówczas nigdy już nie wrócisz do zawodu kuriera; przynajmniej nie w moim zespole. Ryzykowanie życia wtedy, gdy nie jesteś na służbie, to twoja prywatna sprawa. Ja jednak nie zamierzam wysyłać w teren kogoś, kto z premedytacją pcha się pod topór.
Nie przekonał mnie, ale nie byłam już taka pewna swoich racji. Kiedy powtórzyłam, iż nie chcę zostać zawodowym zabójcą, wydawał się nie słuchać. Burknął tylko pod nosem, że da mi coś do przeczytania i wyszedł.
Myślałam, iż wyświetli mi coś na ekranie terminalu w moim pokoju. Zamiast tego po dwudziestu minutach zjawił się jakiś młody — no, powiedzmy, młodszy ode mnie — człowiek. Przyniósł prawdziwą książkę z papierowymi kartkami. Na okładce widniały stemple: „ŚCIŚLE TAJNE”, „WYŁĄCZNIE DO CELÓW SZKOLENIOWYCH”, „OTWIERAĆ TYLKO NA WYRAŹNE POLECENIE”. Przyjrzałam się jej tak, jak gdybym miała do czynienia z jadowitym wężem.
— To dla mnie? Zaszła chyba jakaś pomyłka.
— Starszemu Panu nie zdarzają się pomyłki. Niech pani tu podpisze.
Przerzuciłam kilka stronic.
— To jakieś bzdury pod hasłem „Miej oczy otwarte”. Ja czasami sypiam.
— W takich wypadkach niech pani połączy się z Archiwum i poprosi referenta do spraw klasyfikacji dokumentów. To ja. Będę tu w podskokach. Tylko niech się pani postara nie zasnąć, dopóki tu nie dotrę. Niech się pani bardzo postara.
— O’key. — Podpisałam pokwitowanie. Gdy podniosłam wzrok, ciągle na mnie patrzył. W jego oczach było coś więcej niż zainteresowanie.
— Dlaczego tak mi się przyglądasz?
— Jest pani naprawdę piękna, panno Piętaszek.
Masz ci los! Nigdy nie wiem, jak zachować się w takiej sytuacji. To prawda, że jestem nieźle zbudowana, ale przez ubranie raczej tego nie widać.
— Skąd znasz moje imię?
— Przecież wszyscy wiedzą, kim pani jest. Wtedy, dwa tygodnie temu, na farmie… to była pani.
— Ach, rzeczywiście, byłam tam. Zapomniałam już.
— Za to ja pamiętam dokładnie — powiedział z błyszczącymi oczami. — To była moja pierwsza akcja bojowa. Cieszę się, że mogłem wziąć w niej udział.
Złapałam go za rękę (co ja wyrabiam?!), przyciągnęłam do siebie, wzięłam jego twarz w obie dłonie i pocałowałam. Był to pocałunek z tych pół na pół siostrzanych i pół na pół oznaczających „zróbmy to!”. Możliwe, że należało sprecyzować dokładniej jego znaczenie, ale mój referent był na służbie, a mnie nie skreślono jeszcze z listy chorych. To nie fair dawać obietnice, których nie można dotrzymać; szczególnie młodzieńcom z błyszczącymi oczami.
— Dziękuję, że mnie ratowałeś — rzekłam, opanowując się i zdejmując dłonie z jego policzków. Zarumienił się, lecz gdy wychodził, wyglądał na bardzo zadowolonego.
Czytałam tak długo, aż przyszła pielęgniarka i zbeształa mnie. Wszystkie pielęgniarki muszą to robić od czasu do czasu.
Nie zamierzam cytować tych wynurzeń jakiegoś chorego umysłu. Wystarczy sam spis treści: Rozdział pierwszy — Jedyna śmiertelna broń.
I następne: Zabójstwo jako wyrafinowana sztuka.
Zabójstwo jako narzędzie w polityce.
Zabójstwo dla zysku.
Zabójcy, którzy zmienili bieg historii.
Towarzystwo Krzewienia Eutanazji.
Reguły Cechu Zawodowych Morderców.
Zabójcy-amatorzy: czy powinni być eksterminowani?
Najemni mordercy — przyczynek do historii.
„Uziemianie”, „mokra robota” — czy eufemizmy są niezbędne?
Materiały doprać seminaryjnych — techniki i narzędzia.
Niezłe, co? Miałam wszelkie powody, żeby tego nie czytać. A jednak przeczytałam. Piekielnie fascynująca lektura. Popłuczyny. Postanowiłam nigdy już nie wracać do tematu mojego instynktu samozachowawczego. Jeśli Szef będzie chciał o tym pogadać, niech zacznie sam.
Podeszłam do terminalu, wywołałam archiwum i oświadczyłam, że potrzebuję referenta do spraw klasyfikacji dokumentów, aby powierzyć mu opiekę nad pozycją numer taki i taki, i proszę, żeby zabrał ze sobą moje pokwitowanie.
— Tak jest, panno Piętaszek — odpowiedział jakiś kobiecy głos.
Oto, co znaczy sława.
Czekałam niecierpliwie, modląc się w duchu, by ów młodzieniec nie zwlekał zbyt długo. Wstyd powiedzieć, lecz ta książka sprawiła, że poczułam się nagle dosyć nieswojo. Był środek nocy, niedługo miało zacząć świtać. Wokół panowała martwa cisza. Gdyby mój referent dotknął mnie teraz, z pewnością zapomniałabym o swojej chwilowej niedyspozycji. Mówiąc szczerze, potrzebowałabym wówczas pasa cnoty z olbrzymią kłódką.
Niestety jednak, nie pojawił się. Możliwe, że skończył już służbę. Zamiast niego w drzwiach stanęła starsza kobieta; ta sama, z którą rozmawiałam przez terminal. Poczułam jednocześnie i ulgę, i rozczarowanie. Ze względu na to drugie zrobiło mi się w dodatku przykro. Nie wiedziałam, czy powodem był długi okres rekonwalescencji, czy też może dyscyplina personelu szpitalnego. Nie chorowałam na tyle często, by móc odpowiedzieć sobie na to pytanie.
Urzędniczka oddała mi pokwitowanie i zabrała książkę, po czym ni stąd, ni zowąd, zapytała: — Czy ja również dostanę buzi?
— …To pani także tam była?!
— Tak jak prawie wszyscy, moja droga. Tej nocy odczuwaliśmy bardzo dotkliwe braki personalne. Ja nie jestem najlepsza na świecie, ale w czasie szkolenia miałam całkiem niezłe wyniki. Oczywiście, że tam byłam. Jak mogłabym stracić taką okazję?
— Dziękuję, że mnie pani ratowała — powtórzyłam już po raz drugi tej nocy. Pocałunek miał być jedynie symboliczny, nie ja jednak zadecydowałam o jego charakterze. Był brutalny i zarazem namiętny. Moja wybawicielka dała mi jasno do zrozumienia, że gdybym kiedyś zechciała… mogę na nią liczyć.
Cóż miałam robić? Bywają takie sytuacje, w których nie da się postępować według powszechnie przyjętych reguł. Ryzykowała swoje życie, aby ocalić moje — to nie ulegało wątpliwości. Co prawda Szef opowiadał o całej akcji jak o poobiednim spacerku, lecz on nawet totalne zniszczenie Seattle określiłby jako „zaburzenia sejsmiczne”. Zawdzięczając jej życie, nie mogłam tak po prostu powiedzieć jej, żeby odchrzaniła się ze swoimi amorami.
Nie opierałam się więc, lecz nie zrobiłam też nic, co mogłoby ją zachęcić. Zrozumiała chyba moją niemą odmowę, bo nagle przerwała, nie wypuszczając mnie jednak ze swych objęć.