— Jasne. Tylko że nawet z tymi zawodami, które przed chwilą wymieniłaś, wiąże się tak zwana „fizyczna zdolność do podołania obowiązkom związanym z objętym stanowiskem pracy”. Agent ochrony na pokładzie statku to nikt inny, jak oficer policji. Nieuzbrojony agent ochrony natomiast, to glina, potrafiący utrzymać porządek bez sięgania po broń. Potrafi wkroczyć do bójki i aresztować jej prowodyra gołymi rękami. Naturalnie ty nie mogłabyś tego zrobić. Nie zawracaj mi więc głowy, o’key?
— Być może nie powinnam. Ale nie zajrzał pan jeszcze do moich referencji.
— Bo nie widzę takiej potrzeby. Skoro się jednak upierasz… — Niedbale przerzucił leżące przed nim kartki. — Napisano tutaj, że jesteś bojowym kurierem, cokolwiek miałoby to znaczyć.
— To oznacza, proszę pana, że jeśli mam do wykonania jakąś misję, nikt nie jest w stanie mi w tym przeszkodzić. A jeśli ktoś zamierza próbować zbyt uporczywie, staje się potencjalnym żarciem dla psów. Kurier działa zawsze nieuzbrojony. Mam przy sobie co najwyżej laserowy nóż lub pojemnik z gazem łzawiącym, a i to bardzo rzadko. Zazwyczaj polegam na własnych rękach. I nogach. Tam jest również napisane, jakiego rodzaju przeszkolenie mam za sobą.
— W porządku. Byłaś więc w szkole sztuk walki. Ale to ciągle jeszcze nie oznacza, że potrafiłabyś poradzić sobie z przewyższającym cię o głowę i ważącym dwa razy tyle co ty bokserem. Proszę więc, maleńka, nie marnuj mojego cennego czasu. Nie dałabyś rady aresztować nawet mnie.
Weszłam za jego biurko, chwyciłam jak kurczaka i wystawiłam za drzwi. Nikt na zewnątrz nie zorientował się nawet, co się dzieje. Nawet jego asystentka niczego nie zauważyła. Trzeba jej przyznać, iż bardzo się starała.
— Proszę bardzo — powiedziałam. — Jak pan widzi, nic się nawet panu nie stało. Ale jeżeli pan chce, może pan tu zawołać mistrza wagi ciężkiej, oczywiście mężczyznę. Jemu połamię ręce… chyba że życzy pan sobie, abym złamała mu kark.
— Chwyciłaś mnie, gdy nie patrzyłem!
— Oczywiście. W taki właśnie sposób należy postępować z agresywnymi pijaczkami. Ale teraz pan patrzy, możemy więc spróbować ponownie. Tylko że tym razem prawdopodobnie będę musiała lekko pana ogłuszyć. Obiecuję jednak nie złamać panu żadnej kości — rzekłam, ruszając w jego stronę.
— Zostań tam, gdzie stoisz! Przecież to absurdalne. Nie przyjmujemy do pracy agentów ochrony jedynie dlatego, że ktoś nauczył ich kilku wschodnich sztuczek. Wynajmujemy potężnie zbudowanych facetów; tak potężnie, że już sama ich sylwetka budzi lęk lub co najmniej respekt. Wcale nie muszą walczyć.
— W porządku — powiedziałam. — W takim razie niech mnie pan wynajmie jako zwykłego tajniaka. Mogę się wbijać co wieczór w elegancką suknię i odgrywać rolę fordanserki, dopóki ktoś nie szturchnie pańskiego wielkiego glinę w splot słoneczny. A wtedy przyjdę mu z odsieczą.
— Nasi agenci ochrony nie potrzebują dodatkowej obstawy.
— Może. Naprawdę potężnie zbudowany człowiek jest zazwyczaj powolny i niezgrabny. Niewiele też wie na temat walki, bo niezmiernie rzadko bywa do niej zmuszony. Owszem, jest dość dobry, by utrzymać porządek… przy stoliku brydżowym. Albo by poradzić sobie z zalanym gościem przy barze. Przypuśćmy jednak, że na statku naprawdę zaczynają się kłopoty. Bunt załogi. Zamieszki wśród pasażerów. Wtedy kapitan potrzebować będzie kogoś, kto naprawdę potrafi walczyć. Mnie.
— Proszę zostawić podanie mojej asystentce. I nie dzwonić do nas. Sami się z panią skontaktujemy.
Wracając do domu zastanawiałam się, gdzie jeszcze mogłabym poszukać. A może lepiej jednak było pojechać do Teksasu? W stosunku do Fawceta popełniłam idiotyczny, niewybaczalny błąd: taki sam, co w stosunku do Briana. Szef wstydziłby się za mnie. Zamiast dać się sprowokować, powinnam raczej nalegać na przeprowadzenie testu kwalifikacyjnego, a już w żadnym wypadku nie wolno mi było dotknąć nawet palcem człowieka, mogącego dać mi pracę. Jesteś idiotką, Piętaszku. Idiotką!
Nie martwiła mnie utrata tej konkretnej możliwości. Martwił mnie fakt, że zaprzepaściłam wszelkie szansę otrzymania pracy w Liniach Hiperprzestrzennych. Wszystko wskazywało na to, iż musiałam znaleźć jakieś zajęcie niemalże natychmiast. Nikt za mnie nie zadba, by Piętaszek miał co włożyć do ust (a przyznać muszę, że jem za dziesięciu). Nie musiała to jednak być ta właśnie praca. Chodziło mi o jakąkolwiek pracę… byle w Liniach Hiperprzestrzennych. Odbycie jednej tylko podróży na pokładzie ich liniowca pozwoliłoby mi przyjrzeć się i ocenić ponad połowę skolonizowanych planet w eksplorowanym kosmosie.
Skoro już zdecydowałam się emigrować z Ziemi, jak radził mi Szef, nie mogłam przecież wybrać jakiejś planety wyłącznie na podstawie folderów i broszur reklamowych, wiedząc, iż nie będę miała możliwości powrotu lub zmiany decyzji.
Weźmy na przykład Eden, reklamowany najbardziej spośród wszystkich kosmicznych kolonii. Oto jego zalety: Na większości powierzchni planety klimat zbliżony jest do tego, jaki panuje na południu Kalifornii. Żadnych szkodliwych bakterii lub insektów, żadnych niebezpiecznych drapieżników, grawitacja powierzchniowa o dziewięć procent mniejsza niż na Ziemi, zawartość tlenu w atmosferze o jedenaście procent większa, a gleba tak bogata, że dwa lub trzy zbiory do roku są rzeczą normalną. Cudowny krajobraz, gdzie by nie spojrzeć. Obecnie żyje tam około dziesięć milionów ludzi.
Gdzież więc jest haczyk? Dowiedziałam się tego pewnego wieczora w Luna City, pozwalając się poderwać przez pewnego młodego i przystojnego oficera, który zaprosił mnie na obiad. Otóż od czasu, gdy odkryto Eden, kompanie eksploracyjne włożyły weń górę pieniędzy, chcąc go przekształcić w coś na kształt ekskluzywnego domu spokojnej starości. Tak też głosiły foldery reklamowe. I właściwie nie mijały się z prawdą. Ludzie, którzy zamieszkali tam w kilka lat po przybyciu ekipy pionierów, żyli długo i w świetnym zdrowiu.
Panuje tam ustrój republiki demokratycznej, lecz nie tego typu, co w Konfederacji Kalifornijskiej. Aby otrzymać prawa wyborcze, każdy musi mieć ukończone siedemnaście ziemskich lat i być podatnikiem (na przykład posiadaczem ziemskim). Wszystkie stanowiska i urzędy publiczne sprawowane są przez rezydentów w wieku od dwudziestu do czterdziestu lat, i jeśli ktokolwiek sądzi, iż dzieje się tak ze względu na szacunek dla ludzi starszych, to ma absolutną rację. Tyle tylko, że oznacza to również, iż wszystkie cięższe i mniej przyjemne prace — na przykład w służbach komunalnych — wykonywane są przez imigrantów, którzy skuszeni urokami tej planety masowo przybywają na Eden, stając się tam po prostu tanią siłą roboczą.
Czy sądzicie, że o tym również pisze się w broszurkach reklamowych?
Musiałam więc poznać wszystkie fakty, o jakich milczą foldery zachęcające do przybycia na tę czy inną skolonizowaną planetę, zanim kupię bilet w jedną stronę na którąś z nich. A tymczasem zaprzepaściłam najlepszą szansę, „udowadniając” panu Fawcetowi, że nieuzbrojona kobieta jest w stanie poradzić sobie z większym i silniejszym od siebie mężczyzną, dzięki czemu bez wątpienia dostałam się na jego czarną listę.
Miałam nadzieję, że zdążę wydorośleć i zmądrzeć, zanim na dobre zapanuje tu klimat wielkich pieców hutniczych.
Szef pogardzał ludźmi płaczącymi nad rozlanym mlekiem, tak samo jak tymi, którzy biadolą na własny los. Skoro zaprzepaściłam szansę dostania pracy w Liniach Hiperprzestrzennych, czas był najwyższy, by opuścić Las Vegas, dopóki zostało mi jeszcze parę groszy. Jeśli nawet nie potrafiłam sama zorganizować sobie Wielkiego Tournee, ciągle jeszcze istniał jeden sposób, by dowiedzieć się prawdy o skolonizowanych planetach. Ten sam, w jaki dowiedziałam się prawdy o Edenie: członkowie załóg statków kultywacyjnych.