Выбрать главу

— No… I tak i nie. Pokaż mi to.

Pokazałam mu. Gdy w moim schowku nie ma żadnej przesyłki, trzymam tam miękką, nylonową kulkę o średnicy jednego centymetra. Wyjęłam ją, pozwalając mu patrzeć, jak to robię, po czym włożyłam z powrotem. Przy okazji Mosby przekonał się, iż mój pępek nie różnił się niczym od tysięcy innych pępków.

— Nie da się tam ukryć zbyt wiele — stwierdził, gdy zapinałam bluzkę.

— Może powinien pan raczej wynająć kangura?

— Ale dla naszych celów w zupełności wystarczy. Będziesz przenosić najcenniejszą przesyłkę w całej galaktyce, lecz nie zajmie ona dużo miejsca. — Zerknął na swoje chrono. — A teraz czas już najwyższy, byśmy udali się na lunch. Pod żadnym pozorem nie wolno się nam spóźnić.

— Nie rozumiem…?

— Wyjaśnię ci wszystko po drodze. Musimy się pospieszyć.

Dorożka czekała już przed wejściem. Obok Beverly Hills, na wzgórzach, od których wzięło swą nazwę miasto, jest pewien bardzo stary, bardzo drogi i bardzo ekskluzywny hotel. Na milę czuć od niego zapach pieniędzy; zapach, którym nigdy już nie będę gardzić. Pomiędzy pożarami a Wielkim Trzęsieniem był kilkakrotnie odbudowywany i za każdym razem przywracano mu dokładnie taki sam wygląd. Jednak ostatnim razem konstrukcję wzniesiono tak, by uodpornić cały budynek na trzęsienia ziemi i ogień.

Jazda z Shipstone Building do owego hotelu zajęła nam nieco ponad dwadzieścia minut. Mosby wykorzystał je na to, by przedstawić mi w ogólnym zarysie misję, której wykonanie zamierzał mi zlecić.

— Ta jazda stanowi jedną z niewielu okazji, kiedy oboje możemy być pewni, iż nie słucha nas żadne Ucho…

Prawdopodobnie sam w to nie wierzył. Potrafiłam bez namysłu wskazać trzy miejsca, gdzie można by ukryć Ucho: moja torba, kieszenie jego marynarki oraz siedzenia dorożki. A gdybym się zastanowiła, wskazałabym pewnie jeszcze kilka innych. Ostatecznie jednak był to jego problem. Ja nie miałam żadnych tajemnic.

— …więc pozwolisz, że będę się streszczał. Zgadzam się na proponowaną przez ciebie cenę. Ponadto po wykonaniu zlecenia otrzymasz też premię. Owo zlecenie to podróż z Ziemi na The Realm. Oczywiście za podróż powrotną płacimy również my. Ponieważ cała wyprawa potrwa cztery miesiące, otrzymasz wynagrodzenie za taki właśnie okres. Połowa wypłaty bezpośrednio przed startem. Reszta plus premia natychmiast po powrocie i zameldowaniu się w stolicy Imperium Chicago. Zgoda?

— Zgoda — odrzekłam, starając się, by nie zabrzmiało to zbyt entuzjastycznie. The Realm? Mój dobry człowieku, jeszcze dziś rano gotowa byłam odbyć taką wyprawę nawet za wynagrodzenie podoficera. — A co z moimi wydatkami?

— Nie sądzę, byś miała ich nazbyt wiele. Na tych luksusowych liniowcach niemalże wszystko wliczone jest w cenę biletu.

— Napiwki, łapówki, wycieczki poza statek w czasie międzylądowania, bingo i tak dalej… tego typu wydatki nawet lekko licząc nie wynoszą nigdy mniej, niż dwadzieścia pięć procent ceny biletu. Jeśli mam udawać bogatą turystkę, muszę się zachowywać jak bogata turystka. Mam to robić na własny koszt?

— Hmm… Masz rację. W porządku, nikt nie będzie robić hałasu, jeśli wydasz kilka tysięcy więcej, grając Pannę Bogacką. Zachowaj tylko rachunki.

— Nie ma mowy. Wypłacicie mi z góry te pieniądze; dwadzieścia pięć procent ceny biletu. I nie dostaniecie żadnych rachunków; Panny Bogackie nie dbają o takie błahostki jak paragony.

— Dobra, dobra. Zamknij się i pozwól mi mówić, bo zaraz będziemy na miejscu. Jesteś artefaktem, tak?

Poczułam, jak wzdłuż kręgosłupa przebiega mnie zimny dreszcz. Sukinsyn, kiedyś mi za to zapłaci.

— Próbujesz mnie obrazić? — odrzekłam, starając się panować nad gniewem.

— Nie. Nie masz się o co niepokoić. Oboje dobrze wiemy, że SIL-a nie da się na poczekaniu odróżnić od normalnego człowieka… o ile w ogóle da się go odróżnić. Ale do rzeczy. Przesyłką będzie zmodyfikowany ludzki embrion, wprowadzony przez genetyków w stan zastoju. Wykorzystanie schowka za twoim pępkiem pozwoli zabezpieczyć go przed gwałtownymi zmianami temperatury i wstrząsami. Kiedy znajdziesz się w stolicy The Realm, zarazisz się wirusem grypy lub czymś podobnym. Choroba okaże się na tyle poważna, że lekarze zalecą kilkudniowy pobyt w szpitalu. W czasie, gdy tam będziesz, odpowiedni specjaliści zajmą się zarodkiem i umieszczą go w bardziej odpowiednim miejscu. Ty natomiast szybko „wyzdrowiejesz” i opuścisz szpital… z dumą, że dzięki tobie pewna młoda para będzie miała wyjątkowo zdrowego i ślicznego dzidziusia, choć oboje są teraz święcie przekonani, że ich dziecko urodzi się jako kaleka. Hemofilia B.

To, co mi powiedział, było tylko częścią prawdy.

— Masz na myśli delfina i jego żonę? — raczej stwierdziłam, niż zapytałam.

— Co takiego? Oszalałaś chyba!

— I chodzi o coś znacznie poważniejszego niż tylko hemofilia, która w przypadku królewskiej osoby nie miałaby większego znaczenia. Rozumiem, że sprawą zainteresowany jest osobiście sam Pierwszy Obywatel, gdyż jeśli coś pójdzie nie tak, sukcesja zamiast synowi przypadnie jego córce. Hmm… Panie Mosby, ta misja jest o wiele ważniejsza i daleko bardziej ryzykowna, niż mi to pan przedstawił. Moja cena idzie w górę.

Przez następne sto metrów słychać było jedynie stukanie końskich kopyt o bruk Rodeo Drive.

— W porządku — odezwał się w końcu Mosby. — I niech Bóg ma cię w swej opiece, jeśli zaczniesz mówić. Nie muszę ci chyba mówić, że długo byś wówczas nie pożyła. Podniesiemy premię. A co do…

— Co najmniej podwoi pan tę premię i zdeponuje ją pan w całości na moim koncie, zanim jeszcze wyruszę w podróż. I proszę się nie niepokoić. Jeśli ktoś podejmuje się wykonać tego rodzaju zlecenie, zazwyczaj dostaje potem kompletnej amnezji.

— Dobra… Zrobię, co będę mógł. Mamy zjeść lunch z panem Sikmaa. Nie oczekuję od ciebie, byś zauważyła, iż jest on osobistym przedstawicielem Pierwszego Obywatela, posiadającym międzyplanetarną rangę Ambasadora Nadzwyczajnego i Ministra Pełnomocnego. Chcę tylko, byś nie odzywała się nieproszona i dbała o dobre maniery przy stole.

Cztery dni później musiałam znowu dbać o dobre maniery, siedząc przy stole po prawej ręce kapitana H.S. „Forward”. Nazywałam się Marjorie Piętaszek i byłam tak bogata, że z Ziemi na Bazę Stacjonarną zabrano mnie prywatnym jachtem antygrawitacyjnym pana Sikmaa. Gdy wprowadzano mnie na pokład „Forward”, nikt nie ośmielił się niepokoić mnie czymś tak trywialnym, jak kontrola paszportowa czy sanitarna. Ó mój bagaż zatroszczył się również kto inny — skrzynię za skrzynią pełne nieprzyzwoicie wręcz drogich ciuchów i stosownej biżuterii ładowano na statek, nie zawracając mi tym głowy. Nie musiałam się martwić dosłownie o nic.

Trzy spośród owych czterech dni spędziłam na Florydzie w budunku, który z zewnątrz przypominał szpital, lecz w rzeczywistości był świetnie wyposażonym laboratorium genetycznym. Mogłam jedynie snuć przypuszczenia, do kogo ono należało. Ponieważ jednak jakiekolwiek spekulacje na ten temat z pewnością nie byłyby zbyt mile widziane, wolałam więc zachować swoje domysły dla siebie.

Kiedy tam przebywałam, poddano mnie szeregowi najprzeróżniejszych testów i badań fizycznych oraz psychofizycznych. O większości z nich słyszałam dotychczas jedynie tyle, że przeznaczone są dla szefów państw lub wielkich korporacji ponadnarodowych. Będąc jedynie wynajętym kurierem, zastanawiałam się, po cóż te wszystkie korowody w m o i m przypadku. W końcu doszłam do wniosku, że powodem był fakt, iż chciano powierzyć mi ochronę zarodka, który z upływem lat miał zostać Pierwszym Obywatelem bajecznie bogatego The Realm. Jeśli spojrzeć na to od tej strony, troska o moje zdrowie wydawała się w pełni uzasadniona. Ponadto nie był to najlepszy czas na zadawanie pytań.