Pan Sikmaa nie starał się użyć żadnej ze sztuczek, których próbowali Fawcet i Mosby. Natychmiast, gdy tylko przekonał się, iż jestem odpowiednią osobą, odesłał Mosby’ego do domu i zaopatrzył mnie tak szczodrze, iż nie musiałam się o nic targować. Dwadzieścia pięć procent na przypadkowe wydatki? Za mało. Powiedzmy, że pięćdziesiąt procent. Proszę, oto pieniądze. Jeśli potrzebowałaby pani więcej, proszę po prostu powiedzieć płatnikowi i zapisać to na mój rachunek. Nie, nie będziemy spisywać żadnego kontraktu. Sama pani rozumie… To dość specyficzna misja. Po prostu powie mi pani, jakie są pani warunki, a ja dopilnuję, by zostały one spełnione. Proszę, oto broszurka, z której dowie się pani, kim pani jest, gdzie chodziła pani do szkoły i tak dalej. W ciągu następnych trzech dni będzie pani miała mnóstwo czasu, więc proszę nauczyć się tego na pamięć. I proszę się nie niepokoić, gdyby zapomniała pani to później zniszczyć. Kartki nasączone są pewną substancją i po trzech dniach ulegną autodestrukcji. Niech pani nie będzie zaskoczona, jeśli już za sześćdziesiąt godzin pożółkną nieco i staną się łamliwe.
Pan Sikmaa pomyślał o wszystkim. Zanim opuściliśmy Beverly Hills, przyprowadził fotografa. Ten zrobił mi parę zdjęć: z profilu, en face, na wysokim obcasie i boso, uśmiechniętą i poważną. Gdy mój bagaż pojawił się na H.S. „Forward”, cała jego zawartość była starannie dobrana. Każdy krój i kolor wydawał się jakby (?!) specjalnie dla mnie stworzony, a wszystkie ubrania miały metki najwybitniejszych twórców z Europy. Nie byłam przyzwyczajona do takiego przepychu i nie potrafiłabym chyba zachowywać się stosownie, lecz pan Sikma to również przewidział. Od razu przy śluzie podeszło do mnie małe, urocze stworzenie o orientalnej urodzie i przedstawiło się jako Shizuko — moja osobista pokojówka i dama do towarzystwa. Jako że kąpałam się i ubierałam sama odkąd skończyłam pięć lat, nie czułam potrzeby posiadania pokojówki, lecz uznałam, iż lepiej jej o tym nie mówić.
Shizuko zaprowadziła mnie do kabiny BB (pokój miał trochę za małe wymiary, by można w nim było zorganizować mecz siatkówki). Natychmiast, gdy tylko weszłyśmy, okazało się (według opinii Shizuko), iż czas już był najwyższy, aby przygotować mnie do obiadu. Jako że do obiadu zostały jeszcze trzy godziny, wydało mi się to lekką przesadą, lecz ona była stanowcza. Zgodziłam się więc na wszystko, co sugerowała. Nie miałam żadnych wątpliwości, kto i po co mi ją przydzielił.
Shizuko wykąpała mnie. Następnie przez godzinę układała moją fryzurę i robiła mi makijaż. W przeszłości szminki i tuszu używałam jedynie wówczas, gdy wydawało się to konieczne, włosy natomiast układałam przede wszystkim poprzez odgarnianie ich z czoła. Dopiero teraz przekonałam się, jaką byłam prostaczką. Podczas gdy Shizuko robiła ze mnie Boginię Miłości i Piękna, odezwał się niewielki terminal, w jaki również wyposażono kabinę. Ton zaproszenia, które pojawiło się na ekranie i prawie natychmiast zostało wydrukowane, był dla mnie nie mniej zaskakujący niż jego treść.
Dowódca Statku Hiperprzestrzennego Forward ma zaszczyt prosić Pannę Marjorie Piętaszek o przyjęcie zaproszenia na skromne przyjęcie, które odbędzie się w Sali Kapitańskiej o godzinie dziewiętnastej czasu pokładowego Byłam zaskoczona, lecz Shizuko z pewnością nie. Wyjęła już nawet i przygotowała moją suknię koktajlową. Przykrywała ona każdą część mojego ciała tak dokładnie, iż przyszło mi na myśl, że jeszcze nigdy nie byłam tak nieprzyzwoicie ubrana.
Shizuko postawiła kategoryczne veto, kiedy chciałam pojawić się na przyjęciu punktualnie. Wprowadziła mnie do Sali Kapitańskiej wyliczywszy czas tak, bym przekroczyła próg spóźniona dokładnie o siedem minut. Kelnerzy znali już moje (obecne) nazwisko, a kapitan z szacunkiem pochylił się, by ucałować moją dłoń. Zaczynałam powoli nabierać przekonania, że bycie VIP-em na statku hiperprzestrzennym jest znacznie przyjemniejsze, niż bycie na tym samym statku agentem ochrony.
Na „skromnym przyjęciu” serwowano coctaile, whisky z wodą sodową, Wiosenny Deszcz z The Realm (jest zabójczy; nie dajcie się zwieść nazwie), duńskie piwo, jakiś różowy napój z Fiddler’s Green i Bóg wie, co jeszcze. Jestem pewna, że gdybym poprosiła, dostałabym nawet Pot Lamparta. Podano również trzydzieści jeden (policzyłam) rozmaitych łakoci, z których jeden pyszniejszy był od drugiego, a wszystkie jadło się palcami. Ja poczęstowałam się jedynie kieliszkiem sherry, i to bardzo małym, odmawiając sobie z niemałym trudem posmakowania owych trzydziestu jeden przysmaków, choć co chwila podsuwano mi pod nos któryś z nich.
Bardzo dobrze zrobiłam, powstrzymując swoje łakomstwo. Na tym statku na pycha się żołądek osiem razy dziennie (to także policzyłam): wcześnie rano podają tu kawę (cafe complet — tak jest to określane) z ciasteczkami, potem śniadanie, następnie późnoporanna przekąska, lekki posiłek w południe, popołudniowa herbata z kanapkami i kolejną porcją ciasteczek, cocktail nazywany tu hors d’oeuvres (czyli owe trzydzieści jeden grzesznych pokus), obiad (siedem dań, jeśli tylko ktoś wytrwa do ostatniego) i wreszcie o pomocy — kolacja. Lecz jeśli ktoś poczułby się głodny w międzyczasie, zawsze może zamówić kanapki i przekąski na zimno.
Na pokładzie są dwa baseny pływackie, sala gimnastyczna, łaźnia turecka, fińska sauna oraz kilka gabinetów odnowy, których specjalność stanowi „odchudzanie”. Główna promenada prowadząca dookoła statku liczy sobie ponad kilometr. Nie sądzę jednak, by było to wystarczająco dużo — niektórzy z naszych współpasażerów praktycznie przez całą podróż nie przestają jeść. Sama obawiam się, czy po dotarciu do stolicy The Realm będę w stanie odnaleźć własny pępek.
Dr Jerry Madsen, młodszy oficer medyczny, który nie wyglądał dość staro, by być konowałem, najpierw wyrwał mnie z tej hałastry na kapitańskim przyjęciu, a potem czekał na mnie po obiedzie (nie jadał przy kapitańskim stole, nawet nie w salonie; jadał razem z innymi młodszymi oficerami w kantynie). Zabrał mnie do Sali Galaktycznej, gdzie oglądaliśmy występy kabaretu i trochę tańczyliśmy. W międzyczasie przyłączyli się do nas dwaj inni młodsi oficerowie: Tom Udell oraz Jaime Lopez. Wspólnie z Jerrym zaprosili mnie do małego baru o nazwie „Czarna Dziura”. Przez cały czas stanowczo odmawiałam picia, lecz tańczyłam za każdym razem, gdy mnie proszono. Dr Jerry okazał się bardziej wytrwały od swych kolegów; on właśnie odprowadził mnie do kabiny BB. Według czasu pokładowego pora była już rzeczywiście późna, lecz według czasu obowiązującego na Florydzie, skąd wyruszyłam tego ranka, nie minęła jeszcze północ.
Shizuko czekała na mnie, ubrana w prześliczne kimono i miękkie pantofle oraz umalowana na japońską modłę. Ukłoniła się przed nami, zasugerowała, byśmy usiedli na kanapie w salonie (kabina podzielona była na salon i sypialne za pomocą cienkiego przepierzenia) i podała nam herbatę.
Jerry nie został długo. Wypił swoją filiżankę, życzył mi dobrej nocy i wyszedł. Zaraz potem Shizuko rozebrała mnie i położyła do łóżka.
Nie miałam żadnych konkretnych zamiarów co do Jerry’ego, chociaż on bez trudu przekonałby mnie, że się starał. Cóż jednak było robić? Shizuko ze złożonymi na piersiach rękoma siedziała naprzeciwko, patrząc i czekając. Jerry wychodząc nawet nie pocałował mnie na dobranoc.
Położywszy mnie do łóżka, Shizuko sama położyła się spać po drugiej stronie przepierzenia. Nigdy przedtem nie byłam aż tak bardzo niańczona. Nawet w Christchurch. Czyżby była to część warunków mojego niepisanego kontraktu?