Выбрать главу

Wieczorem.

Te dwie młode kobiety również należą do mojej troskliwej obstawy. Pojawiają się jednak w pobliżu jedynie tam, gdzie mężczyźni nie mają wstępu: salon piękności, butik z damską bielizną, damska sauna bądź toaleta itp. Gdzie diabeł nie może…

Nigdy mnie nie zaczepiają ani nie niepokoją w inny sposób, lecz ich bezustanne towarzystwo zaczyna już mnie męczyć. Będę zadowolona, gdy dotrzemy do The Realm i pozbędę się wreszcie tej przesyłki. Dopiero wtedy będę się mogła w pełni cieszyć urokami międzygwiezdnej podróży. Na szczęście najlepsza jej część zacznie się, gdy opuścimy The Realm. Outpost jest planetą tak mroźną (dosłownie), że nie zaplanowano tam żadnej wycieczki poza statek. O Botany Bay mówi się, że jest bardzo uroczym miejscem, i prawdę mówiąc chciałabym sama przekonać się, ile w tym prawdy. Niewykluczone, iż właśnie tam wyemigruję z Ziemi.

The Realm opisywana jest w folderach reklamowych jako planeta przepiękna i przebogata. Jej również chciałabym się przyjrzeć, lecz wyłącznie jako turystka. W każdym razie z pewnością nie jako potencjalna imigrantka. Co prawda kolonia ta ma opinię dobrze rządzonej, lecz w rzeczywistości panuje tam absolutna dyktatura. W Imperium Chicago nieraz miałam okazję przekonać się, jak w praktyce wygląda ta forma rządów. Jest jednak jeszcze jeden, znacznie ważniejszy powód, dla którego nigdy nie poproszę władz The Realm o wizę (migracyjną. Zbyt dużo wiedziałam. Oficjalnie pan Sikmaa nie powiedział mi, co zawiera przesyłka, a ja o nic nie pytałam. Wolę jednak nie kusić losu.

Midway jest następną planetą, którą chcę jedynie zwiedzić, nie chcąc na niej zamieszkać. Dwa słońca na niebie to wystarczająco, by uczynić to miejsce osobliwym. Lecz wyjątkowo osobliwym czyni je dopiero papież, przebywający tam na wygnaniu. Dowiedziałam się, iż to prawda, że nabożeństwa są tam odprawiane publicznie. Powiedział mi o tym kapitan van Kooten, a Jerry widział to ponoć nawet na własne oczy i twierdzi, że każdy może wziąć udział w mszy. Za nic nie trzeba płacić, lecz datki na dobroczynność są ponoć bardzo mile widziane i należą do dobrego tonu.

Kusi mnie, by to zobaczyć. Niczego bym przecież nie ryzykowała, a druga taka okazja może się już nie zdarzyć.

Oczywiście, będę chciała przyjrzeć się również Halcyonowi i Fiddler’s Green. Obie planety muszą być wyjątkowe, w przeciwnym razie nie żądano by tak wysokich opłat. Będę tam jednak szukać przede wszystkim tego, o czym milczą fordery. Pamiętacie, co mówiłam o Edenie? Postąpiłabym bardzo głupio, prosząc Glorię, by zapłaciła górę pieniędzy za to, bym mogła wyemigrować do miejsca w którym życie okazałoby się nie do zniesienia, i z którego nie byłoby już powrotu.

Na Forest turysta nie znajdzie niczego ciekawego. Planeta owa nie ma w sobie żadnego powabu. Chcę jednak przyjrzeć się jej dokładnie, zanim odrzucę ją definitywnie jako miejsce, w którym ewentualnie mogłabym zamieszkać. Jest to najmłodsza z ziemskich kolonii, ciągle jeszcze pełna placów budów i nadal w pełni uzależniona od Ziemi. Ale być może właśnie tego potrzebowałam: przyłączyć się do pionierskich osadników i cieszyć się tą radością, jaką daje udział w budowaniu od podstaw zupełnie nowego świata.

Jerry zrobił kwaśną minę, gdy mu o tym powiedziałam. Twierdzi, iż powinnam przez jakiś czas zostać na tej planecie… i przekonać się na własnej skórze, że ci, którzy opisują uroki życia w dziewiczym lesie — albo nigdy nie próbowali tego sami, albo mocno przesadzają.

Sama nie wiem. Może rzeczywiście powinnam załatwić sobie bilet z prawem przerwy w podróży? Za parę miesięcy mogłabym powrócić na Ziemię tym samym statkiem lub jedną z jego siostrzanych jednostek. Muszę spytać kapitana.

Wczoraj w teatrze „Gwiezdny Pył” było przedstawienie holowizyjne — komedia muzyczna „Jankes z Connecticut i Królowa Guinevere”. Zapowiadało się przepyszne widowisko z romantyczną muzyką, pięknymi końmi i wielką pompą. Koniecznie chciałam to zobaczyć. Wymknęłam się więc zgrai swoich amantów i na salę weszłam sama. No, powiedzmy, że prawie sama. Nie próbowałam nawet uniknąć towarzystwa moich aniołów stróżów.

Ten mężczyzna — w myślach nazywałam go „numer trzy”, choć na liście pasażerów figurował jako „Howard J. Bullfinch z San Diego” — wszedł za mną i usiadł tuż za moimi plecami. Dziwne, jako że zazwyczaj wszyscy oni trzymają się ode mnie tak daleko, jak tylko pozwalają na to rozmiary pomieszczenia. Może obawiał się stracić mnie z oczu, kiedy przygasną światła? Nie wiem. Jego obecność za mną rozpraszała mnie, nie potrafiłam skupić się na sztuce. Gdy królowa zatopiła wreszcie szpony w Jan kęsie i powlokła go do swego buduaru, ja, zamiast myśleć o uciechach wydobywających się z holotanku, usiłowałam posortować i przeanalizować wszelkie wonie, które do mnie docierały. Dla kogoś, kto siedzi w zatłoczonej sali teatralnej, nie jest to łatwe zadanie.

Gdy sztuka skończyła się i ponownie rozbłysły światła, dotarłam do bocznego przejścia między rzędami foteli dokładnie w tym samym momencie, co mój cień. Uprzejmie przepuścił mnie przed sobą. Uśmiechnęłam się i podziękowałam mu, po czym wyszłam głównymi drzwiami. Poszedł za mną. Za owymi drzwiami są cztery stopnie, po których schodzi się na korytarz. Udałam, że potknęłam się na jednym z nich. Przechyliłam się do tyłu i wpadłam wprost w jego ramiona.

— Najmocniej przepraszam — powiedziałam. — Upadłabym, gdyby nie pan. Czy w ramach rewanżu mogę zaprosić pana na drinka do baru „Pod Centaurem”? Oczywiście ja stawiani.

— Och, drobnostka. Nie ma czym zawracać sobie głowy.

— A jednak upieram się. Przy okazji wytłumaczy mi pan, dlaczego mnie pan śledzi, kto pana wynajął i jeszcze kilka innych spraw.

Zawahał się.

— To chyba jakaś pomyłka. Pani mnie z kimś myli.

— Nie, Mac. Z nikim cię nie mylę. Pójdziesz ze mną, czy wolisz raczej wytłumaczyć się przed kapitanem?

Na jego twarzy pojawił się tajemniczy — a może cyniczny — uśmiech.

— Pani słowa brzmią przekonywująco, choć popełnia pani błąd. Zgoda, lecz to ja zapłacę za drinki.

— W porządku. W końcu jesteś mi to winien. Zresztą nie tylko to.

Wybrałam stolik w samym rogu, dzięki czemu nikt nie mógł nas podsłuchiwać. Nie oznaczało to bynajmniej, że nie byliśmy podsłuchiwani przez jakieś Ucho. Lecz czyż można w ogóle uniknąć Ucha na pokładzie statku hiperprzestrzennego? Nie można.

Gdy podano nam drinki, odezwałam się niemalże szeptem: — Potrafisz czytać z ruchu warg?

— Niezbyt dobrze — odrzekł, także szepcząc.

— W takim razie będziemy mówić tak cicho, jak to możliwe, i miejmy nadzieję, że gwar zakłóci odbiór Uszom, które gdzieś tu z pewnością są zainstalowane. Mac, na początek odpowiedz mi na jedno pytanie: czy kiedykolwiek potem zgwałciłeś jeszcze jakąś bezbronną kobietę?

Zachwiał się na swoim siedzeniu. Każdy by się zachwiał, otrzymując dobrze wymierzony cios. Nie dał się jednak zbić z tropu. Najwyraźniej doceniał moją inteligencję, lecz sam również nie był w ciemię bity.

— W jaki sposób rozpoznała mnie pani, panno Piętaszek?

— Zapach — odrzekłam — zapach przede wszystkim. Usiadłeś zbyt blisko mnie. Później, gdy wychodziliśmy z teatru, zmusiłam cię, byś się odezwał. Dałeś się też nabrać na numer z potknięciem i objąłeś mnie, gdy udawałam, że się przewracam. To wszystko. Czy jest tu jakieś Ucho skierowane w naszą stronę?

— Bardzo możliwe. Prawdopodobnie jednak nie nagrywa i w tej chwili nie jest raczej przez nikogo kontrolowane.