Dorota nalewała zupę jarzynową. W końcu usiadła z własnym talerzem. Wokół stołu podawano sobie duży koszyk z pieczywem.
Szczęście wróciło i usiadło z nimi przy stole. Dłoń Harriet, niewidoczna pod blatem stołu, spoczywała na wrogu: „Ty siedź cicho”.
– Bajkę – poprosił Łukasz. – Bajkę, tato.
W dni, po których szło się do szkoły, dzieci dostawały wczesną kolację i szły spać. W piątki i soboty jadły razem z dorosłymi, a podczas posiłku opowiadano bajkę.
Tu, w zaciszu przytulnej kuchni, było ciepło i pachniało zupą. Na dworze szalała nocna burza. Maj. Zasłon nie zaciągnięto. Za oknem widniała gałąź: wiosenna gałąź obsypana nieskazitelnym, jasnym o zmroku kwieciem, ale napierające na szyby powietrze wiatr musiał przygnać na południe z jakiegoś lodowca czy śnieżnych pól. Harriet jadła zupę, krusząc chleb do talerza. Miała wilczy, nienasycony apetyt – zawstydzona, plądrowała lodówkę, kiedy nikt jej nie widział. Przerywała nocne przechadzki, by napychać się wszystkim, co tylko znalazła. Jak alkoholiczka, miała nawet swoje tajne skrytki, tyle że chowała w nich jedzenie: czekoladę, chleb, zapiekanki.
– Dwoje dzieci, chłopiec i dziewczynka, wyruszyli pewnego dnia do lasu – zaczął Dawid. – Zapuścili się głęboko w las. Dzień był upalny, ale pod drzewami panował mód. Dzieci zobaczyły leżącego jelonka, który odpoczywał. Ptaki furkotały i śpiewały dla nich. Dawid przestał jeść zupę, Helena i Łukasz siedzieli bez ruchu, nie spuszczając wzroku z twarzy ojca. Czteroletnia Janeczka też słuchała, choć inaczej: patrzyła, jak rodzeństwo reaguje na opowieść, i naśladowała je, kierując wzrok na ojca.
Czy ptaki śpiewają dla nas? – spytał z powątpiewaniem I u kasz, marszcząc brwi. Miał mocną, surową twarzyczkę I, jak zwykle, domagał się prawdy. – Kiedy jesteśmy w ogrodzie i ptaki śpiewają, to czy śpiewają dla nas?
– Oczywiście, że nie, głupku – odparła Helena. – To był zaczarowany las.
– Oczywiście, że śpiewają dla was – powiedziała Dorota stanowczo.
Po zaspokojeniu pierwszego głodu dzieci siedziały z łyżkami w dłoniach, patrząc na ojca szeroko otwartymi oczyma. Harriet było ciężko na sercu: dzieci były tak pilne, tak bezradne. W telewizji profesjonalnie chłodny głos mówił o morderstwach na przedmieściach Londynu. I Harriet powlokła się do telewizora, żeby go wyłączyć, ciężkim krokiem wróciła do stołu, dolała sobie zupy, zanurzyła chleb… Słuchała głosu Dawida. Dziś był to głos opowiadacza, tak często słyszany w kuchni, jej głos, głos Doroty…
Kiedy dzieci zgłodniały, znalazły krzak obwieszony z czekoladkami. Potem znalazły staw pełen soku pomarańczowego. Zachciało im się spać. Położyły się pod krzakiem i wtuliły w przyjaznego jelonka. Po przebudzeniu podziękowały jelonkowi i ruszyły w dalszą drogę… Dziewczynka spostrzegła nagle, że jest sama. Ona i brat się pogubili. Chciała wrócić do domu. Nie wiedziała, w którą stronę iść. Rozglądała się za przyjaznym jelonkiem, wróblem albo innym ptakiem, który powiedziałby jej, gdzie się znajduje, i wskazał drogę z lasu. Długo błądziła, aż znowu zachciało jej się pić. Pochyliła się nad stawem, zastanawiając się, czy znajdzie tam sok pomarańczowy, ale to była woda, czysta, przejrzysta leśna woda o smaku roślin i kamieni, Dziewczynka napiła się ze swych dłoni. W tym momencie starsze dzieci uniosły szklanki i napiły się. Janeczka splotła palce na kształt filiżanki.
– Dziewczynka siedziała nad stawem. Zapadał zmrok. Pochyliła się nad wodą, żeby zobaczyć, czy znajdzie sit,’ tam ryba, która powie jej, jak wyjść z lasu, ale ujrzała coś, czego się nie spodziewała. Była to twarz dziewczynki, patrząca prosto na nią. Twarz, jakiej nigdy wcześniej nic widziała. Ta nieznajoma dziewczynka uśmiechała się, Nie był to uśmiech przyjazny, ale paskudny, a dziewczynka pomyślała, że tamta obca wyciągnie rękę z wody i wciągnie ją do stawu…
Dorota, przekonana, że to zbyt przerażająca opowieść na dobranoc, gwałtownie wciągnęła powietrze. Dzieci siedziały jednak jak skamieniałe.
– Cicho siedź, zamknij się – rzuciła Helena do Pawełka, który marudził na kolanach Alicji.
– Phyllis, tak miała na imię dziewczynka, jeszcze nigdy nie widziała tak przerażających oczu.
– Czy to Phyllis z mojej szkoły? – spytała Janeczka.
– Nie – powiedział Łukasz.
– Nie – powiedziała Helena.
Dawid przerwał opowiadanie. Najwyraźniej szukał natchnienia. Marszczył czoło, miał nieobecny wyraz twarzy, jakby doskwierał mu ból głowy. Harriet chciała krzyczeć; „Przestań, przestań! Przecież ty mówisz o mnie, to właśnie wobec mnie czujesz!”. Nie mogła uwierzyć, że Dawid tego nie dostrzega.
– Co się wtedy stało? – spytał Łukasz. – Co dokładnie się stało?
– Poczekajcie – powiedział Dawid. – Poczekajcie, moja zupa… – Zaczął jeść.
Ja wiem, co się stało – włączyła się Dorota zdecydowanym tonem. – Phyllis postanowiła natychmiast odejść od tego obrzydliwego stawu. Szybko pobiegła ’ciężką, aż wpadła na braciszka, który jej szukał. Trzymając się za ręce, wybiegli z lasu i bezpiecznie dotarli i li › domu.
– Właśnie to się stało – potwierdził Dawid. Uśmiechał się smutno, ale wyglądał na rozbawionego.
– I naprawdę właśnie to się stało, tato? – dopytywał ciągle zaniepokojony Łukasz.
– Absolutnie tak – odparł Dawid.
– Kim była ta dziewczynka w stawie, kim ona była? pytała Helena, patrząc to na ojca, to na matkę.
– Och, po prostu była zaczarowaną dziewczynką – powiedział swobodnie Dawid. – Nie mam pojęcia. Po prostu się zmaterializowała.
– Co to znaczy „zmaterializowała”? – spytał Łukasz, z trudem wymawiając nieznane słowo.
– Czas do łóżek – oznajmiła Dorota.
– Ale co to znaczy „zmaterializowała”? – nalegał Łukasz.
– Nie dostaliśmy budyniu! – zawołała Janeczka.
– Nie ma budyniu, są owoce – powiedziała Dorota.
– Co to znaczy „zmaterializowała”, tato? – nalegał zaniepokojony Łukasz.
– To znaczy, że coś, czego nie było, nagle się pojawia.
– Ale dlaczego, dlaczego? – zawodziła Helena.
– Na górę, dzieci – rozkazała Dorota.
Helena wzięła jabłko, Łukasz drugie, a Janeczka, z psotnym uśmieszkiem, chwyciła kromkę chleba z matczynego talerza. Jej nie zmartwiła opowieść Dawida.
Trójka dzieci hałaśliwie ruszyła na schody, a Pawełek, z buzią w podkówkę, patrzył za rodzeństwem w poczuciu odrzucenia.
Alicja szybko wstała z Pawełkiem na rękach i ruszyła za dziećmi ze słowami: „Kiedy byłam mała, nikt nie opowiadał mi bajek!”. Trudno było stwierdzić, czy Alicja się skarżyła, czy uważała, że lepiej na tym wyszła. Nagle na schodach pojawił się Łukasz.
– Czy wszyscy przyjadą na letnie wakacje?
Dawid spojrzał z niepokojem na Harriet, potem odwrócił wzrok. Dorota nie spuszczała wzroku z córki.
– Tak – powiedziała Harriet słabym głosem. – Oczywiście.