Harriet przyłapała się na myśleniu: Chciałabym zobaczyć matkę, która z radością powitałaby tego… obcego.
Została w łóżku przez tydzień – do czasu, kiedy uznała, że da sobie radę – po czym wróciła z noworodkiem do domu.
W nocy, wsparta na poduszkach, siedziała na małżeńskim łożu, karmiąc dziecko. Dawid się przyglądał.
Ben ssał tak mocno, że pierwszą pierś opróżnił w niespełna minutę. Kiedy pierś robiła się niemal pusta, zawsze zaciskał dziąsła, a Harriet musiała go odrywać. Wyglądało to tak, jakby pozbawiała syna piersi; słyszała, jak Dawid zaczyna inaczej oddychać. Ben ryczał z wściekłości, jak pijawka przysysał się do drugiej piersi i ssał z taką siłą, że czuła, jakby cała pierś znikała mu w gardle. Tym razem zostawiła go przy sutce, aż zacisnął dziąsła, wtedy odsunęła dziecko z okrzykiem.
– Jest nadzwyczajny – powiedział Dawid, udzielając Harriet wsparcia, którego potrzebowała.
– Tak, z całą pewnością nie jest zwyczajny.
– Ale wszystko z nim w porządku, jest tylko…
– Normalnym, zdrowym dzieckiem – dokończyła Harriet z goryczą, cytując lekarzy ze szpitala.
Dawid milczał. Nie radził sobie z jej gniewem i goryczą. Harriet trzymała Bena w powietrzu. Chłopiec wyrywał się, walczył i zanosił się typowym dla siebie krzykiem, ni to rykiem, ni to wyciem – żółknąc z wściekłości miast czerwienieć jak normalne rozgniewane dziecko.
Kiedy go podnosiła, żeby beknął, chłopiec niemal stawał w objęciach Harriet; słabła ze strachu na myśl, że ta siła leszcze tak niedawno znajdowała się w niej, a ona była zdana na jej łaskę. Całymi miesiącami wyrywał się na wolność, tak jak teraz walczył o niezależność.
Kiedy odkładała go do łóżeczka, a zawsze robiła to z radością, bo strasznie bolały ją ręce, chłopiec wrzeszczał z wściekłości, ale po chwili cichł. Nie spał, leżał czujnie; ‘ ale ciało pulsowało od silnych ruchów pięt i głowy, które tak dobrze znała: właśnie przez te ruchy czuła się rozrywana, kiedy w niej był.
Harriet wróciła do łóżka. Dawid wyciągnął rękę, żeby mogła położyć się obok niego, w objęciach, ale ona czuła się jak zdrajczyni, nieszczerze – mężowi nie spodobałyby się jej myśli.
Karmienie Bena wkrótce ją wyczerpało. Nie znaczy to wcale, że chłopiec nie kwitł, owszem kwitł. Od urodzenia przybrał na wadze dwa funty. Miał miesiąc, czyli gdyby przyszedł na świat w terminie, liczyłby sobie niespełna cały dzień.
Harriet bolały piersi. Wytwarzając więcej mleka niż kiedykolwiek, nabrzmiewały w dwie białe kule na długo przed kolejnym karmieniem. Mimo to Ben już głośno domagał się pokarmu, więc go karmiła, a on wypijał mleko do ostatniej kropli w dwie, trzy minuty. Czuła się tak, jakby mleko wyciągano z niej strumieniami. Ben zaczął coś nowego: podczas karmienia kilkakrotnie przerywał ssanie i mocno zaciskał dziąsła, aż Harriet krzyczała z bólu. Wydawało jej się, że małe zimne oczka patrzą na nią złowrogo.
– Przestawię go na butelkę – powiedziała do Doroty, która przyglądała się tej walce z takim samym wyrazem twarzy, z jakim, według Harriet, wszyscy patrzyli na Bena. Dorota zachowywała ciche skupienie; patrzyła na wnuka zafascynowana, niemal zahipnotyzowana, ale w jej wzroku była też odraza. I lęk?
Harriet spodziewała się, że matka zaprotestuje słowami: „Ależ on ma dopiero pięć tygodni!”, ale Dorota powiedziała tylko:
– Tak, musisz to zrobić, bo w przeciwnym razie się rozchorujesz.
Nieco później, widząc jak Ben wije się i wrzeszczy, zauważyła:
– Cała rodzina zjeżdża się w lecie. – Powiedziała to w nowy dla siebie sposób, jak gdyby wsłuchiwała się we własne słowa i obawiała się tego, co mogłaby powiedzieć. Harriet rozpoznała ten ton, ponieważ właśnie w ten sposób chciałaby mówić o wszystkim. Tak mówią ludzie, których myśli biegną sekretnymi torami, ludzie, którzy woleliby zachować myśli przed innymi w tajemnicy.
Tego samego dnia Dorota weszła do sypialni, gdzie Harriet karmiła Bena, i ujrzała, jak córka odrywa dziecko od posiniaczonych wokół sutek piersi.
– Zrób to. Zrób to teraz. Kupiłam butelki i mleko. Właśnie wygotowuję butelki.
– Tak, odstaw go od piersi – zgodził się natychmiast Dawid. Czwórkę dzieci Harriet karmiła piersią miesiącami i w domu praktycznie nie było butelek.
Dorośli, czyli Harriet i Dawid, Dorota i Alicja siedzieli przy dużym stole; dzieci poszły już do łóżek, a Harriet próbowała karmić Bena z butelki. Z kolanami podciągniętymi pod szyję opróżnił butelkę w mgnieniu oka, kurcząc przy tym i rozkurczając ciało, potem wyprostował się jak sprężyna. Na widok pustej butelki wydał ryk.
– Daj mu drugą – powiedziała Dorota i zabrała się do przygotowywania mleka.
– Co za apetyt – powiedziała Alicja. Bardzo się starała, ale na jej twarzy malował się lęk.
Ben opróżnił drugą butelkę, podtrzymując ją sobie piąstkami. Harriet prawie nie musiała jej dotykać.
– Mały Neandertalczyk – stwierdziła Harriet.
– Och, daj spokój, biedne dziecko – powiedział Dawid nieswojo.
– Boże, Dawidzie, raczej biedna Harriet – odparła.
– Dobrze, dobrze, tym razem geny wymyśliły coś niezwykłego.
– Ale co, oto jest pytanie – powiedziała Harriet. – Kim on jest?
Tamci troje nie odpowiedzieli, czy raczej swoim milczeniem powiedzieli, że woleliby się nie konfrontować z oczywistymi wnioskami.
– W porządku – powiedziała Harriet. – Powiedzmy, że ma zdrowy apetyt, jeśli to wszystkich uszczęśliwia.
Dorota odebrała wyrywające się stworzenie z rąk Harriet, która osunęła się na krzesło wyczerpana. Kiedy Dorota poczuła nieporadne, nieprzejednane ciałko, jej twarz zmieniła wyraz; odsunęła się tak, by wierzgające nóżki Bena nie mogły jej dosięgnąć.
Wkrótce Ben przyjmował dwa razy więcej pokarmu niż zalecano w jego wieku, czy na jego etapie: dziesięć butelek dziennie i więcej.
Dostał biegunki od mleka, więc Harriet zabrała go do doktora Bretta.
– Dziecko karmione piersią nie powinno dostawać biegunek – powiedział lekarz.
– On nie jest karmiony piersią.
– To do ciebie niepodobne, Harriet! W jakim on jest wieku?
– Ma dwa miesiące – odparła Harriet, potem rozpięła sukienkę i pokazała piersi, które wciąż produkowały mleko, jakby odpowiadały na nienasycony apetyt Bena. Wokół sutek widniały czarne sińce.
Doktor Brett obejrzał biedne piersi w milczeniu, a Harriet popatrzyła na niego: na przyzwoitą, zatroskaną twarz lekarza, który stanął przed przerastającym go problemem.
– Niegrzeczny chłopczyk – przyznał lekarz, na co zaskoczona Harriet wybuchnęła śmiechem.
Doktor Brett poczerwieniał, na krótką chwilę spojrzał Harriet w oczy, przyjmując jej wymówkę, potem odwrócił wzrok.
– Potrzebna mi tylko recepta na lekarstwo przeciw biegunce – powiedziała Harriet i dodała z rozmysłem, wpatrując się w lekarza i zmuszając go, by na nią spojrzał: – Ostatecznie nie chcę zabić tej wrednej bestyjki.
Lekarz westchnął, zdjął okulary i przetarł je powoli. Marszczył czoło, ale nie z dezaprobaty wobec Harriet.
– Uczucie niechęci do własnego dziecka nie jest nienormalne. Obserwuję to stale. Niestety.
Harriet nie odpowiedziała, ale uśmiechała się niemiło, z czego zdawała sobie sprawę.
– Obejrzę go – powiedział lekarz.
Harriet wyjęła Bena z wózka i położyła na stole. Natychmiast odwrócił się na brzuch i spróbował unieść się na czworaki. Zanim ponownie opadł na brzuch, na chwilę mu się udało.
Harriet utkwiła wzrok w doktorze Bretcie, ten jednak odwrócił się do biurka, żeby wypisać receptę.
– Najwyraźniej nic mu nie dolega – oświadczył takim samym skonsternowanym, obraźliwym tonem, jaki Ben wywoływał w innych ludziach.