– Usiądź, Ben – prosili go Łukasz, Helena albo Janeczka. Byli cierpliwi wobec brata. Paweł nie potrafił traktować go w ten sposób, czym Harriet bardzo się przejmowała.
Ben wdrapywał się szybko na krzesło. Próbował ich naśladować. Wiedział, że nie powinien mówić z pełnymi ustami ani otwierać ich podczas jedzenia. Przestrzegał tych zasad. Gryzł kawałki jedzenia swoimi zwierzęcymi zębami i, dopiero kiedy przełknął, mówił:
– Ben chce zejść z krzesła. Ben chce spać. Przeniósł się z dziecinnego pokoju do pokoju obok sypialni rodziców (pokój dziecinny stał pusty). Nie zamykali go na noc. Dźwięk klucza przekręcanego w zamku sprawiał, że Ben zaczynał kopać i krzyczeć. Inne dzieci przed pójściem spać zamykały swoje drzwi na klucz od wewnątrz. Harriet nie mogła do nich zajrzeć przed pójściem do łóżka, żeby sprawdzić, czy niczego im nie trzeba, i spytać, jak się czują. Nie chciała prosić dzieci, żeby nie zamykały drzwi, ani robić z tego szumu i wzywać ślusarza, aby zainstalował specjalne zamki, które można by otwierać od zewnątrz. Kiedy Harriet myślała o dzieciach pozamykanych w pokojach, czuła się bardzo samotna. Czasem stawała na korytarzu i prosiła szeptem, żeby syn albo córka wpuścili ją do pokoju. Drzwi się otwierały. Dzieci całowały matkę i przytulały się do niej, ale nie trwało to długo. Bały się Bena, który mógł w każdej chwili wejść… Pewnego razu chłopiec stanął w progu i przyglądał się scenie czułości, nic nie rozumiejąc.
Harriet nie zamykała na noc drzwi sypialni, chociaż miała na to ochotę. Dawid żartował, że któregoś dnia to zrobi. Budziła się czasem w środku nocy i widziała Bena, który stał w półmroku, patrząc na nich. Cienie drzew rosnących w ogrodzie tańczyły na suficie. Sypialnia była dziwnie wielka i pusta. Obok łóżka stało podobne do chochlika dziecko. Harriet czuła przez sen, że chłopiec jej się przygląda, i budziła się.
– Idź spać, Ben – mówiła łagodnym szeptem. Chciała ukryć przed nim swój strach. Zastanawiała się, o czym myślał, kiedy tak im się przyglądał. Czy chciał ich zranić? A może był nieszczęśliwy, ponieważ czuł się obco wśród domowników? Harriet bała się o tym myśleć. Czy Ben chciał się do niej przytulić, tak jak inne dzieci, ale nie potrafił? Kiedy obejmowała go, nie reagował.
Coraz rzadziej bywał w domu.
– Nasza rodzina funkcjonuje całkiem nieźle – mówiła Harriet, patrząc na Dawida z nadzieją. Chciała, żeby przyznał jej rację. Ale on tylko kiwał głową, nie patrząc na żonę.
Okres poprzedzający pójście Bena do szkoły był w miarę spokojny. Harriet myślała później o tych latach z tęsknotą.
Kiedy Ben skończył pięć lat, Łukasz i Helena oznajmili, że chcą być w szkole z internatem. Łukasz miał trzynaście lat, Helena jedenaście. Dawid i Harriet się sprzeciwili. Powiedzieli dzieciom, że nie mają pieniędzy na szkołę z internatem. Ale Łukasz i Helena wszystko wcześniej zaplanowali. Łukasz napisał do dziadka Jamesa, a Helena do babci Molly. Dziadkowie zgodzili się pokryć wydatki.
– Oni uważają, że tak będzie dla nas lepiej – powiedział Łukasz poważnym tonem. – Nie lubimy Bena. Nic nie możemy na to poradzić.
Zdarzyło się to niedługo po tym, jak Harriet zeszła na dół z Łukaszem, Heleną, Janeczką i Pawłem. Ben kucał na stole z surowym kurczakiem w dłoniach. Lodówka była otwarta, na podłodze leżało jedzenie. Chłopiec miał jeden ze swych napadów. Mrucząc z zadowolenia, rozrywał mięso na kawałki. Emanowała z niego siła barbarzyńcy. Po chwili spojrzał na matkę i rodzeństwo, a z jego ust wydobył się warkliwy pomruk.
– Niegrzeczny Ben – skarciła syna Harriet. Chłopiec wstał i zeskoczył ze stołu. Z kawałkiem mięsa w dłoniach, popatrzył matce w oczy.
– Biedny Ben chce jeść – jęknął.
Mówił o sobie „Biedny Ben”. Harriet zastanawiała się, kto go tak nazwał. Być może któryś z młodych mężczyzn z gangu powiedział tak w jego obecności i Ben poczuł, że to określenie do niego pasuje. Czy chłopiec litował się nad sobą? Kiedy Harriet o tym myślała, miała wrażenie, że patrzy przez małe okienko na duszę syna, i jej serce krwawiło z żalu.
Dzieci nie skomentowały tego wydarzenia. Usiadły do stołu i zaczęły jeść śniadanie, zerkając na siebie. Nie patrzyły na matkę ani na Bena.
Harriet wiedziała, że będzie musiała posłać Bena do szkoły. Przestała mu czytać, przestała się z nim bawić; niczego nie mogła go nauczyć. Ale wiedziała, że władze jej nie uwierzą. Wielu ludzi uważało, że Ben funkcjonuje jak normalny członek społeczeństwa, i tak w pewnym sensie było. Chłopiec znał fakty. „Zielone światło – przejść. Czerwone – zatrzymać się”. „Pół talerza chipsów – pół ceny całego talerza chipsów”. Albo: „Zamknij drzwi, jest zimno”. Ben wyśpiewywał zdania, które usłyszał od Johna, i patrzył na Harriet, jakby czekał na jej aprobatę. Jedz łyżką, nie palcami”. „Uważaj na zakrętach”. Czasem Harriet słyszała, jak jej syn wypowiadał te słowa przed snem, myśląc o przyjemnościach nadchodzącego dnia.
Kiedy powiedziano mu, że musi pójść do szkoły, Ben zaczął protestować. Harriet wytłumaczyła mu, że nie ma innego wyjścia. Obiecała mu, że w weekendy będzie spotykać się z Johnem. Ben wpadł we wściekłość. Był zrozpaczony.
– Nie! Nie! Nie! – krzyczał tak głośno, że ściany się trzęsły.
Sprowadzono Johna. Zjawił się z trzema kolegami z gangu. Weszli do kuchni. Harriet poprosiła go wcześniej, żeby porozmawiał z Benem.
– Słuchaj, kolego – powiedział, patrząc na chłopca. – Musisz iść do szkoły.
– Ty też tam będziesz? – spytał Ben. Podszedł do Johna i zadarł głowę, na jego twarzy pojawiła się nadzieja. Ufał Johnowi, ale się bał. Oczy chłopca zwęziły się w szparki.
– Nie. Ale ja też chodziłem do szkoły. – Czterech młodych mężczyzn roześmiało się głośno. Wszyscy chodzili kiedyś na wagary. Szkoła była dla nich nieistotna. – Chodziłem do szkoły – mówił dalej John. – Rowland też. Barry i Henry też.
– Jasne – potwierdzili inni, grając swoje role.
– Ja też chodziłam do szkoły – powiedziała Harriet. Ale chłopiec nie zwrócił na nią uwagi, zdanie matki się nie liczyło.
W końcu zdecydowano, że Harriet będzie prowadzić Bena rano do szkoły, a John będzie go odbierać. Chłopiec miał spędzać z nim każde popołudnie.
Robię to dla dobra rodziny, mówiła sobie Harriet. Dla dobra dzieci, mojego i Dawida… Ben wracał do domu coraz później.
Tymczasem rodzina – Harriet czuła to i widziała – zaczęła się rozpadać. Łukasz i Helena pojechali do szkół z internatem. W domu zostali Paweł i Janeczka. Chodzili do tej samej szkoły co Ben, ale byli w wyższych klasach i prawie go nie widywali. Janeczka była mądra, spokojna i równie samodzielna, jak Łukasz i Helena. Po szkole rzadko wracała do domu, zwykle szła do przyjaciół. Paweł wracał po lekcjach do domu. Był sam z matką; Harriet wiedziała, że dziecko tego pragnie i potrzebuje. Wymagający, trudny chłopiec, często marudził i niespodziewanie wybuchał płaczem. Co się stało ze słodkim, czarującym Pawełkiem?, zastanawiała się Harriet, kiedy jej syn, chudy sześciolatek, miał humory i płakał. Chłopiec potrafił całymi godzinami wpatrywać się w pustkę. Czasem w jego łagodnych błękitnych oczach pojawiał się strach albo zdumienie. Był zbyt chudy. Jadł bardzo mało. Harriet przyprowadzała go ze szkoły do domu, sadzała przy stole i prosiła, żeby coś zjadł. Czasem siadała obok niego, czytała mu i opowiadała różne historie. Na niczym nie potrafił się skupić. Poruszał się jak we śnie. Podchodził do Harriet, żeby się przytulić, albo wdrapywał się jej na kolana jak malutkie dziecko. Łaknął kontaktu z matką, niełatwo było go zadowolić.
Harriet nie poświęciła mu dostatecznie dużo uwagi, kiedy był mały. Na tym właśnie polegał problem, i wszyscy o tym wiedzieli.