Janeczka chciała zamieszkać z babcią, ciotką Sarą, trzema zdrowymi kuzynami i biedną Amy. Poprosiła Dorotę, żeby porozmawiała o tym z Harriet i Dawidem. Janeczka postawiła na swoim. Dorota zabierała ją czasem do rodziców. Odbyła poważną rozmowę z Janeczką, która starała się być wobec nich miła i nie krytykować Bena.
Paweł został w domu: Ben pojawiał się tam coraz rzadziej.
– Co poczniemy z Pawłem? – pytał Dawid.
– Jak to?
– On potrzebuje pomocy. Powinien porozmawiać z psychiatrą…
– Co to da?
– Nie jest w stanie niczego się nauczyć, trzeba się nim wciąż zajmować. Sprawia więcej kłopotu niż Ben! Benowi nie można pomóc. Będzie taki zawsze. Ale Paweł…
– Kto za to zapłaci? – Ja.
Dawid zaczął wykładać na politechnice. Rzadko bywał w domu. Czasem przychodził wieczorem, ale tak zmęczony, że szedł od razu spać.
Pawła posłano, „żeby z kimś porozmawiał”, jak to się mówi.
Chłopiec chodził do psychiatry prawie każdego popołudnia po szkole. Wywierało to na niego dobry wpływ. Czterdziestoletni psychiatra miał rodzinę i miły dom. Paweł zostawał tam często na kolację, przychodził też bawić się z dziećmi lekarza nawet w te dni, kiedy nie byli umówieni.
Czasem Harriet spędzała cały dzień w samotności w wielkim domu. Paweł wracał o dziewiętnastej i siadał przed telewizorem. Ben też oglądał telewizję, w inny sposób. Patrzył z fascynacją na zmieniające się obrazy, ale potrafił skupić się na nich przez minutę, najwyżej dwie.
Bracia się nienawidzili.
Któregoś razu Harriet weszła do kuchni i zobaczyła Pawła, który stał na palcach wciśnięty w kąt. Ben wyciągał ręce i próbował schwycić go za gardło. Niski, silny Ben i wysoki, chudy Paweł. Harriet była pewna, że Ben chce tylko nastraszyć brata, ale Paweł dostał histerii. Ben uśmiechał się triumfalnie.
– Ben, przestań – powiedziała Harriet takim tonem, jakby mówiła do psa. – Przestań natychmiast.
Chłopiec odwrócił się gwałtownie, spojrzał na nią i opuścił ręce. Pamiętał jej pogróżki. Harriet wiedziała, że ma nad nim władzę.
Obnażył zęby i warknął wściekle.
Paweł zaczął krzyczeć. Rzucił się w kierunku schodów i potykając się, wbiegł na górę. Chciał być jak najdalej od brata – potwora.
– Jeśli zrobisz to jeszcze raz… – zagroziła Harriet. Ben podszedł do stołu i usiadł zamyślony. – Jeśli zrobisz to jeszcze raz… – Podniósł głowę i spojrzał na nią, jakby się nad czymś zastanawiał. O czym myślał? Te zimne, nieludzkie oczy… Co widział? Ludzie byli przekonani, że Ben postrzegał świat tak jak oni. Ale może jego zmysły rejestrowały fakty w zupełnie inny sposób? Jak postrzegał siebie samego?
– Biedny Ben – mówił czasami.
Harriet nie powiedziała Dawidowi o tym wydarzeniu. Nie chciała go niepokoić. Jak by zareagował, gdyby mu powiedziała: „Ben próbował zabić Pawła”? Sytuacja już dawno ich przerosła. Ale Harriet nie wierzyła, że Ben chciał zabić brata: pokazał tylko, na co go stać.
Zapewniła Pawła, że Ben nie chciał zrobić mu krzywdy. Miała nadzieję, że chłopiec uwierzył.
Gdy Benowi zostały jeszcze dwa lata do ukończenia szkoły, w której nie był w stanie niczego się nauczyć, John oznajmił, że wyjeżdża. Dostał się na szkolenie w Manchesterze, dokąd miał pojechać z trzema kolegami.
Zabrał chłopca do Kafejki Betty i powiedział, że wyjeżdża, ale do Bena to nie dotarło. Wkrótce potem, w obecności chłopca, porozmawiał o swoim wyjeździe z Harriet.
– Dlaczego nie mogę z tobą pojechać? – spytał Ben.
– To niemożliwe, stary. Ale będę cię czasem odwiedzać. Zobaczymy się jeszcze.
– Dlaczego nie mogę z tobą pojechać? – nalegał Ben. Będę się uczyć w szkole. Nie tutaj. W innej szkole, daleko stąd.
Ben zgarbił się i zacisnął pięści. Zaczął zgrzytać zębami. Jego oczy błyszczały dziko.
– Ben – powiedziała Harriet tonem, który chłopiec dobrze znał. – Przestań.
– Spokojnie, hobbicie – powiedział John. Zaczynał się niecierpliwić, ale starał się być miły. – Nic na to nie poradzę. Nie mogę wiecznie mieszkać z wami.
– Czy Barry, Rowland i Henry pojadą z tobą?
– Tak, jedziemy we czterech.
Ben wybiegł do ogrodu i zaczął kopać pień drzewa, krzycząc z wściekłości.
– Dobrze, że się na mnie nie rzucił – powiedział John.
– Albo na mnie – westchnęła Harriet.
– Przykro mi. Muszę wyjechać.
– Nie mam pojęcia, jak byśmy sobie poradzili, gdyby nie ty – powiedziała Harriet.
John skinął głową, wiedział, że to prawda. Odszedł i więcej się nie pojawił. Od powrotu z zakładu Ben spędzał z nim czas codziennie.
Chłopiec nie potrafił się pogodzić z wyjazdem Johna. Z początku nie wierzył, że to prawda. Kiedy Harriet przychodziła po niego, albo po Pawła, Ben stał przy bramie i obserwował ulicę, którą John przyjeżdżał zwykle do szkoły. Szedł niechętnie do samochodu i, jeśli Paweł nie był akurat u psychiatry, siadał na tylnym siedzeniu jak najdalej od brata. Wyglądał przez okno, w nadziei że zobaczy przyjaciół. Czasem Harriet orientowała się, że Bena nie ma w domu. Znajdowała go w Kafejce Betty. Siedział przy stoliku ze wzrokiem wbitym w drzwi, czekając na przyjaciół. Któregoś ranka Ben spotkał na ulicy jednego z młodych mężczyzn z gangu Johna. Chłopiec krzyknął radośnie i podbiegł do mężczyzny, ale ten bąknął tylko: „Cześć, Dumbo, się masz, krasnal…” i odszedł. Ben patrzył za nim z niedowierzaniem. Otworzył szeroko usta. Czuł się tak, jakby ktoś go uderzył w twarz. Minęło sporo czasu, zanim dotarło do niego, że John nie wróci. Po szkole wracał z Harriet i Pawłem do domu, ale nie wytrzymywał tam długo. Wybiegał na ulicę i wracał do centrum miasta. Harriet nie próbowała go zatrzymać. Wiedziała, że chłopiec wróci. Nie miał innego domu. Harriet cieszyła się, że może być sama z Pawłem.
Któregoś dnia przed domem rozległy się ciężkie kroki Bena. Wbiegł do środka i schował się pod stołem. W drzwiach stanęła policjantka.
– Gdzie jest to dziecko? – spytała. – Nic mu nie jest?
– Pod stołem – powiedziała Harriet.
– Pod… ale dlaczego? Nie chciałam go przestraszyć. Myślałam, że się zgubił. Ile on ma lat?
– Więcej, niż by się mogło wydawać. Chodź, Ben. Nie bój się.
Ale chłopiec nie ruszył się z miejsca: siedział pod stołem na czworakach i patrzył na lśniące czarne buty policjantki. Bał się ludzi w mundurach. Pamiętał, jak obcy mężczyźni wsadzili go do samochodu i zawieźli do zakładu.
– No, ładnie – powiedziała policjantka. – Można by pomyśleć, że chciałam go skrzywdzić. Nie powinien wychodzić sam na ulicę. Ktoś mógłby go porwać.
– Wątpię – powiedziała Harriet wesoło, udając matkę, która ze wszystkim sobie radzi. – To raczej on mógłby kogoś porwać.
– A więc to tak?
Policjantka roześmiała się i odeszła.
Dawid i Harriet leżeli obok siebie w łożu małżeńskim. Światła były zgaszone. Dwa pokoje dalej spał Ben, przynajmniej taką mieli nadzieję. Paweł zamknął się w pokoju na końcu korytarza. Było późno. Harriet wiedziała, że Dawid za chwilę zaśnie. Leżeli w pewnej odległości od siebie, ale nie było między nimi napięcia. Dawid czuł się zbyt zmęczony, żeby się złościć. Poza tym zdawał sobie sprawę, że negatywne emocje mu szkodzą. Harriet wiedziała, o czym myśli jej mąż. Często potrafiła przewidzieć, co powie.
Czasem się kochali, ale Harriet czuła – i wiedziała, że Dawid też to czuje – że to duchy młodej Harriet i młodego Dawida splatają się i całują.
Harriet czuła się tak, jakby pod wpływem stresów jakaś cząstka jej osobowości umarła, jakby straciła coś, co ją chroniło. Dawid bez przerwy pracował. Oddalił się od rodziny. Dzięki pracowitości awansował, a w końcu dostał lepiej płatną pracę w innej firmie. Żył pracą, mimo że kiedyś pogardzał ludźmi żyjącymi w ten sposób. James nie musiał już dawać im pieniędzy; utrzymywał tylko Łukasza. Szczerość i otwartość Dawida, płynąca niegdyś z jego uporu i wiary w siebie, przerodziła się w nową pewność siebie. Harriet mówiła sobie, że gdyby poznała męża teraz, wydałby się jej gruboskórny. Ale Dawid nie był gruboskórny. Po prostu próbował przetrwać.