Harriet zeszła na dół, do kuchni. Samotna i zmarznięta, siadła na krześle i wypiła ciepłą herbatę.
Zanim Ben rozpoczął naukę w lokalnym gimnazjum (tylko jedna szkoła zgodziła się go przyjąć), nadeszły letnie wakacje, które nie różniły się prawie niczym od poprzednich. Krewni pisali do siebie listy i dzwonili. „Oni są tacy biedni, pojedźmy tam chociaż na tydzień…”. Uważali, że to Dawid zasługuje na współczucie – Harriet o tym wiedziała. Rzadko mówili: „biedna Harriet”, częściej: „nieodpowiedzialna, samolubna, szalona Harriet…”.
A wszystko dlatego, że nie pozwoliłam zamordować Bena, myślała Harriet. Ale nie była w stanie im tego powiedzieć. Postąpiła zgodnie z nakazami moralnymi ludzi ze swojego środowiska. Nie mogła zostawić Bena w zakładzie. Uratowała go przed śmiercią, ale zniszczyła rodzinę. Zniszczyła własne życie… życie Dawida… Łukasza, Heleny, Janeczki… i Pawła. Paweł był najbardziej pokrzywdzony.
Myśli Harriet powracały uporczywie.
Dawid powtarzał, żeby nie jechała do zakładu… Ale jak będąc sobą mogła nie pojechać? Harriet była pewna, że gdyby nie sprowadziła Bena do domu, zrobiłby to Dawid.
Kozioł ofiarny. Była kozłem ofiarnym – Harriet, burzycielka rodziny.
Istniała jednak i głębsza warstwa myśli czy odczuć.
– Zostaliśmy ukarani – powiedziała Dawidowi.
– Za co? – spytał zirytowany. Nie lubił, kiedy Harriet mówiła takim tonem.
– Za to, że zakładaliśmy, iż będziemy szczęśliwi. Szczęśliwi dlatego, że to myśmy tak postanowili.
– Bzdura. – Dawid był zły. Harriet wyprowadziła go z równowagi. – To przypadek. Ben mógł urodzić się w każdej rodzinie. To kwestia genów.
– Nie sądzę. – W jej głosie zabrzmiał upór. – Uważaliśmy, że nam się to należy! Inni ludzie mogą się męczyć, ale my postanowiliśmy być szczęśliwi. A teraz musimy zapłacić.
– Przestań, Harriet! Niedługo zaczniesz mówić o pogromach, paleniu czarownic na stosie i wściekłości bogów!
– krzyknął Dawid.
– I kozłach ofiarnych – powiedziała Harriet. – Zapomniałeś o kozłach ofiarnych.
– Mściwi bogowie sprzed tysięcy lat – mówił dalej Dawid. Harriet wiedziała, że jest poruszony do głębi.
– Bogowie, którzy karzą ludzi za nieposłuszeństwo…
– Dlaczego uważaliśmy, że mamy prawo decydować?
– Dlaczego? Wzięliśmy odpowiedzialność za to, w co wierzyliśmy. Mieliśmy pecha, nic więcej. Równie dobrze mogło nam się udać. Mogliśmy zrealizować nasze cele, mieć ośmioro dzieci i dom. Mogliśmy być szczęśliwi… w granicach możliwości.
– Ale kto za to płacił? James. I Dorota – w inny sposób… Nie, po prostu stwierdzam fakty. Nie krytykuję cię, Dawidzie.
Ale Dawid już od dawna nie miał z tego powodu wyrzutów sumienia.
– James i Jessica mają tyle pieniędzy, że mogliby nam dać trzy razy więcej – powiedział. – Cieszyli się, że mogą nam pomóc. Dorota narzekała, że jest zmęczona, ale odkąd przestała z nami mieszkać, opiekuje się Amy.
– Chcieliśmy być lepsi niż inni. Wydawało nam się, że jesteśmy lepsi.
– To nieprawda. Po prostu chcieliśmy być sobą.
– Tak, rzeczywiście, to wszystko – powiedziała Harriet cynicznie.
– Właśnie tego chcieliśmy. Harriet, przestań… Nie zamierzam w tym uczestniczyć. Nie żyjemy w średniowieczu.
– Czyżby?
Odwiedzili ich Molly i Fryderyk, przywieźli Helenę. Harriet wiedziała, że nigdy jej nie wybaczą, ale przyjechali ze względu na wnuczkę. Helena wyrosła na niezależną, atrakcyjną szesnastolatkę; odnosiła sukcesy w nauce. Wydawała się chłodna i zdystansowana.
James przyjechał z Łukaszem, przystojnym, spokojnym i godnym zaufania osiemnastolatkiem. Łukasz chciał budować łodzie, tak jak dziadek. Był obserwatorem, odziedziczył to po ojcu.
Dorota przywiozła czternastoletnią Janeczkę. Dziewczyna nie uczyła się dobrze, ale Dorota jej broniła.
– Na szkole świat się nie kończy – mówiła. – Ja zawalałam wszystkie egzaminy.
A przecież jesteś taka inteligentna, dodawała w myśli Harriet, uśmiechając się ironicznie. Matka nie kipiała już energią jak dawniej. Schudła i wolała siedzieć na krześle, niż się ruszać. Jedenastoletni Paweł miał zmienne nastroje. Od czasu do czasu wpadał w histerię, wymagał nieustannej uwagi. Mówił w kółko o swojej nowej szkole, której nienawidził. Oznajmił, że chciałby chodzić do szkoły z internatem, jak bracia i siostra. Dawid spojrzał na Jamesa i oświadczył z dumą, że zapłaci za szkołę syna.
– Najwyższy czas, żebyście sprzedali ten dom – zauważyła Molly. Tak naprawdę miała ochotę skrytykować Harriet i powiedzieć: „Nie możesz wymagać od mojego syna, żeby harował jak niewolnik”.
Dawid zaczął bronić żony.
– Nie chcemy jeszcze sprzedawać domu – powiedział.
– Liczycie na jakąś zmianę? – spytała Molly chłodno. – Ben się nie zmieni.
W głębi ducha Dawid był zdania, że trzeba sprzedać dom.
– Chcesz, żebyśmy zamieszkali z Benem w jakimś małym domku? – mówiła Harriet.
– Niekoniecznie małym, ale czy musi być wielkości hotelu?
Dawid wiedział, że Harriet wciąż marzy o powrocie dawnych czasów.
Wakacje dobiegły końca. Wszyscy się bardzo starali. Wszyscy poza Molly. Harriet i Dawida ogarnął smutek. Siedzieli przy stole, słuchając opowieści o ludziach, których nie znali. Łukasz i Helena odwiedzili swoich przyjaciół ze szkoły. Harriet wiedziała, że wstydziliby się ich zaprosić do siebie.
We wrześniu Ben skończył jedenaście lat i rozpoczął naukę w gimnazjum. Był rok 1986.
Harriet spodziewała się telefonu od dyrektora. Miała pewność, że już w pierwszym semestrze zdarzy się coś nieprzyjemnego. Dyrektorka byłej szkoły Bena posłała opinię na jego temat do gimnazjum. „Ben Lovatt nie jest dobrym uczniem, ale…” Ale co? „Bardzo się stara…” Czy rzeczywiście? Ben nie potrafił niczego się nauczyć. Nie opanował sztuki pisania i czytania. Potrafił jedynie napisać swoje imię. Próbował za to naśladować innych.
Nie było telefonu ani listu. Każdego popołudnia Harriet sprawdzała, czy Ben jest podrapany albo posiniaczony. Chłopiec z łatwością przystosował się do brutalnego świata gimnazjum.
– Lubisz tę szkołę, Ben?
– Tak.
– Bardziej niż poprzednią?
– Tak.
Jak wiadomo, w każdej szkole znajduje się grupa tępych uczniów, którzy przechodzą z klasy do klasy, czekając na szczęśliwy dzień, kiedy będą mogli zakończyć naukę. Uczniowie ci chodzą zwykle na wagary, ku zadowoleniu nauczycieli. Ben natychmiast stał się jednym z nich.
Kilka tygodni po rozpoczęciu roku szkolnego przyprowadził do domu wysokiego chłopaka o rozczochranych ciemnych włosach. Nowy kolega Bena był wesoły i łatwo nawiązywał kontakty z innymi. „Gdyby John miał brata, właśnie tak by wyglądał”, pomyślała Harriet, kiedy zobaczyła go po raz pierwszy. Ben był wpatrzony w nowego kolegę. Derek skończył piętnaście lat i miał niedługo opuścić szkołę. Dlaczego zakolegował się z kilka lat młodszym Benem? Harriet patrzyła, jak chłopcy wyjmują jedzenie z lodówki, robią herbatę, a potem siadają przed telewizorem i rozmawiają, od czasu do czasu zerkając na ekran. Ben wydawał się starszy niż Derek. Chłopcy nie zwracali uwagi na Harriet. Ben traktował przyjaciela z ufnością, jak kiedyś Johna. Wkrótce chłopiec przyprowadził do domu nowych kolegów: Billy’ego, Elvisa i Vica. Znajomi przychodzili po szkole do Bena i wyjadali jedzenie z lodówki.
Dlaczego ci starsi chłopcy polubili Bena?
Harriet stawała czasem na schodach i przyglądała się chłopakom. Różnili się od siebie. Jeden był wysoki, drugi chudy, trzeci gruby, czwarty miał ciemne włosy, piąty jasne, szósty – rude. Wśród nich siedział Ben, barczysty i silny, z czupryną żółtych włosów, które nie dawały się rozczesać. Jego czujne obce oczy błyszczały dziwnie. Wygląda, jakby był w ich wieku, myślała Harriet. Ben, znacznie niższy od kolegów, najwyraźniej dominował w grupie. Kiedy siadali razem przy dużym stole, rozmawiając głośno, patrzyli na Bena w taki sposób, jakby czekali na jego aprobatę. Chłopiec odzywał się rzadko. Mówił: „tak”, „nie”, „weź to”, „weź tamto”. „Daj mi to”, rzucał, kiedy chciał, żeby któryś z chłopców podał mu talerz z kanapkami albo butelkę coca – coli. Ben bacznie obserwował kolegów. Czy o tym wiedzieli, czy nie, uważał się za szefa gangu.