Выбрать главу

– Dawidzie – powiedziała pospiesznie, żeby przerwać czar, ale on objął ją i ścisnął za ramię z taką siłą, o jaką go nie podejrzewała. Uścisk mówił: „Bądź cicho”.

Leżeli tak, aż zwyczajność powoli wróciła; mogli obrócić się ku sobie i całować drobnymi, dodającymi otuchy dziennymi pocałunkami. Wstali i ubrali się w zimnym mroku: elektryczności jeszcze nie podłączono. Cicho zeszli po schodach domu, który tak mocno wzięli w posiadanie, minęli wielki pokój dzienny i wyszli do tajemniczego, ukrytego przed nimi ogrodu, niebędącego jeszcze ich własnością.

– No, więc? – powiedziała żartobliwie Harriet, kiedy wsiedli do samochodu Dawida, żeby wrócić do Londynu. – Jak za to wszystko zapłacimy, jeżeli jestem w ciąży?

Rzeczywiście: jak? Harriet, istotnie, zaszła w ciążę w tamten deszczowy wieczór w sypialni. Nadeszły złe chwile, kiedy myśleli o szczupłości swoich zasobów i własnej słabości. W takich momentach, gdy brakuje środków finansowych, czujemy się tak, jakby nas sądzono: Harriet i Dawid wydali się sobie wątli i niewystarczający; trzymali się tylko uparcie hołubionych przekonań, które inni ludzie zawsze uważali za błędne.

Dawid nigdy nie brał pieniędzy od swego zamożnego ojca i macochy, którzy opłacili jego wykształcenie, ale na tym koniec. (Opłacili też wykształcenie jego siostry Debory; ona jednak wolała styl życia ojca, tak jak Dawid wolał styl życia matki, dlatego spotykali się rzadko, a w mniemaniu Dawida różnice między rodzeństwem sprowadzały się właśnie do tego, że siostra wybrała życie bogaczy.) Nie chciał teraz prosić o pieniądze. Jego angielscy rodzice – tak myślał o matce i jej mężu – pozbawieni ambicji pracownicy akademiccy, nie byli zamożni.

Pewnego popołudnia ta czwórka – Dawid i Harriet, matka Dawida Molly i Fryderyk – stanęli w pokoju dziennym przy schodach i ogarnęli wzrokiem nowe królestwo. W końcu kuchennym stał już bardzo duży stół, zdolny bez trudu pomieścić piętnaście czy dwadzieścia osób; prócz tego parę przestronnych sof i kilka wygodnych foteli kupionych na miejscowej aukcji. Stojący ramię w ramię Dawid i Harriet czuli się niedorzecznie ekscentryczni i o wiele za młodzi w konfrontacji z dwojgiem starszych ludzi, którzy ich osądzali. Molly i Fryderyk byli rośli, niechlujni, z szopami siwych włosów, w wygodnych ubraniach, które z zadowoleniem gardziły modą. Przypominali dobroduszne stogi siana, ale nie patrzyli na siebie, a Dawid dobrze wiedział, co to oznacza.

– No, dobrze – powiedział jowialnie, nie mogąc dłużej znieść napięcia – możecie to powiedzieć. – Objął Harriet, bladą i spiętą z powodu porannych mdłości, a także dlatego, że miała za sobą tydzień szorowania podłóg i mycia okien.

– Czy zamierzacie prowadzić hotel? – spytał Fryderyk, który postanowił nie wygłaszać sądów.

– Ile zamierzacie mieć dzieci? – zapytała Molly, wybuchając urywanym śmiechem, który oznacza, że żadne protesty nie mają sensu.

– Dużo – odparł cicho Dawid.

– Tak – potwierdziła Harriet. – Tak. – W przeciwieństwie do Dawida nie zdawała sobie sprawy z tego, jak poirytowani są rodzice. Jak wszyscy im podobni, pragnęli uchodzić za uosobienie nonkonformizmu, a w istocie byli konwencjonalni do szpiku kości i nie lubili żadnych przejawów ducha przesady, nadmiaru. A ten dom był właśnie tym.

– Chodźcie, postawimy wam obiad, jeżeli mają tu przyzwoity hotel – powiedziała matka Dawida.

Przy posiłku rozmawiano o innych sprawach, aż wreszcie, przy kawie, Molly zauważyła:

– Zdajesz sobie sprawę, że będziesz musiał zwrócić się do ojca o pomoc?

Dawid skrzywił się boleśnie, ale musiał spojrzeć prawdzie w oczy: liczył się tylko ten dom i życie, które mieli w nim prowadzić. Życie, które – rodzice poznali to po malującym się na jego twarzy wyrazie determinacji, ich zdaniem pełnym typowego dla młodości samozadowolenia – anuluje, rozgrzeszy, wymaże wszystkie braki ich życia, życia Molly i Fryderyka, a także życia Jamesa i Jessiki.

Kiedy żegnali się na ciemnym parkingu, Fryderyk powiedział:

– Według mnie oboje jesteście zdrowo szurnięci. A przynajmniej uparci.

– Tak – dodała Molly. – Tak naprawdę, nie przemyśleliście tego. Dzieci… nikt, kto ich nie ma, nie wie, ile pracy wymagają.

Dawid roześmiał się i użył dawnego argumentu, który Molly rozpoznała i powitała afektowanym śmiechem.

– Ty nie jesteś macierzyńska – powiedział Dawid. – To nie leży w twojej naturze. Ale Harriet jest.

– Doskonale – odparła Molly. – To wasze życie. Zadzwoniła do Jamesa, swego pierwszego męża, który pływał na jachcie w okolicach wyspy Wight. Rozmowa zakończyła się słowami:

– Myślę, że powinieneś przyjechać i zobaczyć na własne oczy.

– Świetnie, zrobię to – odpowiedział James, zgadzając się zarówno na to, co zostało, jak i na to, co nie zostało wypowiedziane: trudność w nadążeniu za niewerbalnymi komunikatami żony była głównym powodem, dla którego z radością od niej odszedł.

Wkrótce po tej rozmowie Dawid i Harriet ponownie stanęli z rodzicami Dawida – z drugą parą – by kontemplować dom. Tym razem znajdowali się na dworze. Jessica stała na trawniku, wciąż pokrytym drzewnymi odpadkami po zimie i wietrznej wiośnie, przyglądając się domowi krytycznie. Wydał jej się ponury i obmierzły, jak Anglia. Rówieśnica Molly, wyglądała dwadzieścia lat młodziej; szczupła i śniada, zdawała się lśnić olejkiem do opalania, nawet gdy nie była nim nasmarowana. Miała płowe, krótkie, błyszczące włosy i ubranie w jasnych kolorach. Obcasy jadeitowych butów wbiła w trawnik i spojrzała na męża, Jamesa.

James zdążył już zrobić obchód domu, a teraz, zgodnie z oczekiwaniem Dawida, powiedział:

– To dobra inwestycja.

– Tak – odparł Dawid.

– Cena nie jest wygórowana, dlatego, jak sądzę, że dom jest za duży dla większości ludzi. Rozumiem, że sprawozdanie rzeczoznawcy było pozytywne?

– Tak – powtórzył Dawid.

W takim razie hipotekę biorę na siebie. Jak długo i», i Izie spłacana?

Trzydzieści lat – odpowiedział Dawid. – Przypuszczam, że do tej pory nie będzie mnie już wśród żywych. Cóż, nie dałem ci wiele w ramach prezentu ślubnego.

– To samo będziesz musiał zrobić dla Debory – zauważyła Jessica.

– Dla Debory już i tak zrobiliśmy znacznie więcej niż dla Dawida – odparł James. – Zresztą stać nas na to.

Jessica roześmiała się i wzruszyła ramionami: to były w znacznej mierze jej pieniądze. Właśnie ów swobodny stosunek do pieniędzy cechował życie ojca i jego żony, którego Dawid zakosztował i które gwałtownie odrzucił. Wolał oszczędność domu w Oksfordzie, chociaż nigdy nie wypowiadał na głos słowa „oszczędność”. Na pokaz i zbyt łatwe – takie było życie bogatych, ale teraz Dawid miał wobec niego zaciągnąć dług.

– Ile dzieci planujecie, jeśli wolno spytać? – zapytała Jessica, podobna do papugi, która przycupnęła na trawniku.

– Dużo – odparł Dawid.

– Dużo – powiedziała Harriet.

– W takim razie, raczej ciebie na to stać niż mnie stwierdziła Jessica, po czym druga para rodziców Dawida z ulgą opuściła ogród i Anglię.

Teraz na scenie pojawiła się Dorota, matka Harriet. Ani Harriet, ani Dawidowi nie przyszło do głowy, by pomyśleć lub powiedzieć: „Och, jakie to okropne, cały czas mieć na głowie matkę”, bo skoro wybrali życie rodzinne, rozumiało się samo przez się, że Dorota powinna przyjechać na czas nieokreślony i pomagać Harriet, mimo zapewnień, że ma własne życie, do którego musi wrócić. Dorota była wdową, a jej życie polegało głównie na odwiedzaniu córek. Po sprzedaniu domu rodzinnego zamieszkała w małym, niezbyt ładnym mieszkaniu, ale się nie skarżyła. Kiedy uzmysłowiła sobie wielkość i potencjał drzemiące w nowym domu, przez kilka dni była bardziej milcząca niż zwykle. Wychowanie trzech córek nie przyszło jej łatwo. Mąż, chemik przemysłowy, nie był źle opłacany, a mimo to w domu nigdy się nie przelewało. Dorota znała cenę, jaką pod każdym względem trzeba zapłacić za choćby niewielką rodzinę.