Po tych słowach Łukasz i Helena popatrzyli na babcię z niedowierzaniem i wybuchnęli płaczem. Po chwili Dorota panowała się i zaczęła pocieszać wnuki.
– Już dobrze, już dobrze. Teraz położę Pawła i Janeczkę spać. Wy dwoje, Łukaszku i Helenko, możecie położyć lic sami. Przyjdę pocałować was na dobranoc. Potem babcia idzie spać. Jestem zmęczona.
Dzieci ruszyły w górę po schodach z nosami na kwintę.
Tego wieczoru Harriet już nie zeszła na dół; mąż i matka wiedzieli, że jest jej niedobrze. Przyzwyczaili się do tego…ile nie przyzwyczaili się do złego humoru, łez, niepokojów.
Kiedy dzieci poszły spać, Dawid usiadł do pracy, którą wziął do domu, potem zrobił sobie kanapkę. Dorota zeszła na dół zaparzyć sobie herbatę i dołączyła do zięcia, tym razem nie wymieniali kąśliwych uwag: siedzieli w solidarnym milczeniu, jak para starych wojowników, przed którymi piętrzą się próby i trudności.
Potem Dawid poszedł na górę do wielkiej cienistej sypialni, gdzie na suficie tańczyły cienie i blaski świateł z okna sąsiedniego, oddalonego o dobre trzydzieści jardów domu. Stał, patrząc na duże łóżko, gdzie leżała Harriet. Śpi? Pawełek spał obok niej odkryty. Dawid ostrożnie się pochylił, owinął synka w kocyk i zaniósł do sąsiedniego pokoju. Dostrzegł błyszczące oczy Harriet, śledzącej jego ruchy.
Położył się do łóżka, jak zwykle wysunął rękę, żeby Harriet mogła złożyć na niej głowę, przyciągnął ją ku sobie.
– Dotknij tu – powiedziała, kierując dłoń męża na swój brzuch.
Zbliżał się trzeci miesiąc ciąży. Dotychczas nowe dziecko nie zdradzało oznak niezależnego życia, ale teraz Dawid poczuł pod dłonią drgnięcie, całkiem mocny ruch.
– Czy możliwe, że jest później, niż sądziłaś? – Ponownie poczuł kopnięcie i nie mógł uwierzyć.
Harriet znowu płakała, a Dawid czuł – oczywiście wiedząc, że to nieuczciwe – że żona łamie zasady pewnej obopólnej umowy: łez ani żalu nigdy nie mieli w planie!
Harriet czuła się odrzucona przez męża. Zawsze uwielbiali tu leżeć i wyczuwać, witać nowe życie. Czterokrotnie czekała na pierwsze drobne drgnienia, najpierw łatwe do przeoczenia, ale potem niepozostawiające wątpliwości; wrażenie, jakby ryba wypuszczała z pyszczka banieczkę powietrza; drobne reakcje na jej ruchy, jej dotyk, a nawet – była przekonana – na jej myśli.
Nazajutrz, leżąc w ciemności przed obudzeniem się dzieci, poczuła w brzuchu natarczywe stukanie. Usiadła z niedowierzaniem i spojrzała na ciągle płaski, choć miękki brzuch. Poprzedniego dnia stale się ruszała, żeby nie czuć żądań nowego stworzenia, niepodobnych do wszystkiego, co znała.
– Lepiej pójdź do doktora Bretta i sprawdź terminy – powiedział Dawid.
I Harriet nie odpowiedziała. Czuła, że nie w tym rzecz, choć wcale nie wiedziała dlaczego. Mimo to udała się do doktora Bretta.
Cóż, może pomyliłem się o miesiąc, ale jeśli tak, to I byłaś naprawdę bardzo nieostrożna, Harriet – powiedział. Ponieważ ostatnio wszyscy ją tylko strofowali, Harriet wybuchnęła:
– Każdy może popełnić błąd.
Wyczuwając silne ruchy w jej brzuchu, doktor Brett zmarszczył brwi i zauważył:
– Cóż, w tym chyba nie ma nic szczególnie niepokojącego, prawda? – Jednak na jego twarzy malowało się zwątpienie. Był zatroskanym, niemłodym już mężczyzną, który, jak słyszała, miał kłopoty małżeńskie. Harriet zawsze i czuła wobec niego pewną wyższość. Teraz leżała pod rękami ginekologa, zdana na jego łaskę, patrzyła w profesjonalnie powściągliwą twarz i czekała, aż lekarz powie i coś innego. Co? Wyjaśnienie.
– Będziesz musiała trochę poluzować – powiedział, odwracając się.
– Sam sobie poluzuj! – mruknęła za jego plecami, ale zaraz się zganiła: Ty niezrównoważona krowo.
Każdemu, kto przyjeżdżał na Boże Narodzenie, mówiono, że Harriet jest w ciąży – to był błąd – ale teraz naprawdę byli zadowoleni. Chociaż, jak powiedziała I)‹›rota, „Niech każdy mówi za siebie”. Goście musieli się nawzajem wspierać, nawet bardziej niż zwykle. Harriet miała nie gotować ani nie zajmować się domem. Trzeba jej było usługiwać.
Słysząc nowinę, każdy kolejny gość okazywał zdumienie, potem zaczynał żartować. Harriet i Dawid wchodzili do pokojów pełnych krewnych, którzy natychmiast milkli, leszcze chwilę wcześniej wymieniali potępiające uwagi. W pełni doceniano rolę Doroty w utrzymywaniu domu. Wspominano o obciążeniu dla pensji Dawida, nie tak znowu wysokiej. Żartowano na temat przypuszczalnej reakcji Jamesa na nowinę. Potem zaczęły się docinki. Dawidowi i Harriet gratulowano płodności, żartowano na temat wpływu ich sypialni. Małżonkowie witali te kpiny z uczuciem ulgi. Mimo to pod całą tą wesołością krył się jad, a ludzie patrzyli na młodych Lovattów inaczej niż dotychczas. Spokojna, cicha cierpliwa jakość, która zebrała ich razem, powołała do życia ten dom i zwołała tych wszystkich nieprawdopodobnych ludzi z różnych stron Anglii i świata – James miał przybyć z Bermudów, Debora ze Stanów, nawet Jessica obiecała na chwilę wpaść – ta jakość, czymkolwiek była, apetytem na życie, który dawniej spotykał się z szacunkiem (niechętnym lub serdecznym), teraz ukazywała swoją drugą stronę w postaci Harriet leżącej w łóżku, bladej i nietowarzyskiej, potem schodzącej na dół z zamiarem włączenia się do zabawy, ale ponoszącej klęskę i wracającej na górę; w postaci posępnej cierpliwości Doroty, która pracowała od świtu do zmierzchu, a często także po nocach; wreszcie w postaci kłótliwości i domagania się uwagi ze strony dzieci – zwłaszcza małego Pawia.
Zatrudniono kolejną dziewczynę z wioski, znalezioną przez doktora Bretta. Podobnie jak trzy poprzednie była sympatyczna, leniwa, nie zauważała niczego, co należało zrobić, jeśli nie podetknięto jej tego pod nos. Czuła się urażona nawałem pracy przy czwórce dzieci. Cieszyły ją za to wspólne rozmowy, towarzyska atmosfera i wkrótce jadła posiłki z resztą, przesiadywała przy stole; wydawało jej się całkiem naturalne, że jej usługują. Wszyscy wiedzieli, że dziewczyna znajdzie wymówkę, by odejść, kiedy tylko to urocze przyjęcie dobiegnie końca.
Faktycznie dobiegło, nawet wcześniej niż zwykle. Nie tylko Jessica (w jasnych letnich strojach, których jedynym ustępstwem wobec angielskiej zimy był cienki wełniany sweter) przypomniała sobie o innych znajomych, którym obiecała wizytę. Jessica wyjechała, a wraz z nią Debora. Jako następny pożegnał się James. Fryderyk musiał skończyć książkę. Egzaltowana licealistka Bridget zastała Harriet leżącą z dłońmi przyciśniętymi do brzucha, z twarzą zalaną łzami, wyjącą z bólu, którego nie potrafiła dokładnie opisać. Dziewczyna doznała szoku, z płaczem wykrzyknęła, zawsze wiedziała, że to wszystko jest zbyt piękne, by mogło być prawdziwe, po czym wróciła do matki, która właśnie ponownie wyszła za mąż i tak naprawdę nie i chciała Bridget w domu.
Dziewczyna do pomocy wróciła do domu, a Dawid zaczął się rozglądać w Londynie za zawodową opiekunką. Nie było go na nią stać, ale James obiecał, że zapłaci. Do czasu, gdy Harriet poczuje się lepiej, powiedział. Naburmuszony, co było do niego niepodobne, dawał do zrozumienia, że Harriet wybrała taki styl życia, a teraz mc powinna oczekiwać, że wszyscy będą płacić.
Opiekunki nie udało się znaleźć: wszystkie chciały jechać za granicę z rodzinami z małym dzieckiem albo pracować w Londynie. Odstręczało je miasteczko oraz czwórka dzieci i piąte w drodze.
Dorocie zaczęła pomagać Alicja, kuzynka Fryderyka, wdowa w trudnej sytuacji życiowej. Alicja była szybka, pedantyczna, nerwowa jak mały szary terier. Miała troje dorosłych dzieci i wnuki, ale powiedziała, że nie chce im się naprzykrzać. Ta uwaga wywołała kąśliwe komentarze Doroty, które w uszach Harriet zabrzmiały jak oskarżenia. Doroty nie cieszyła perspektywa dzielenia się autorytetem z rówieśniczką, ale nic nie można było poradzić. Harriet i tak prawie z niczym nie dawała sobie rady.