Przez wszystkie miesiące opierał się naciskom ze strony kapłana i dowódcy, którzy domagali się natychmiastowego ataku. Jednak bogowie Piątej Góry nie opuścili go. Po cudownym wskrzeszeniu minionej nocy, życie Eliasza stało się cenniejsze niż jego śmierć.
– Co ten cudzoziemiec robi tu z wami? – spytał dowódca.
– Został oświecony przez bogów – odparł namiestnik. – On pomoże nam znaleźć najlepsze rozwiązanie.
I szybko zmienił temat.
– Zdaje się, że wzrosła dziś liczba namiotów?
– A jutro wzrośnie jeszcze bardziej – odpowiedział dowódca. – Gdybyśmy ich zaatakowali, kiedy stał tu tylko patrol, przypuszczalnie nie pojawiłby się już tutaj żaden Asyryjczyk.
– Mylisz się, któryś zdołałby uciec, a inni przyszliby się zemścić.
– Jeśli opóźniamy dzień zbiorów, owoce gniją – rzekł dowódca. – Problemy odłożone na potem nie przestają rosnąć.
Namiestnik wyjaśnił, że pokój panujący w Fenicji od blisko trzech wieków stał się powodem do dumy jej ludu. Co powiedzą przyszłe pokolenia, jeśli to on położy kres tym epokom dobrobytu?
– Wyślij posła, by się z nimi układał – odezwał się Eliasz. – Najlepszym wojownikiem jest ten, kto zdoła wroga przemienić w przyjaciela.
– Nie wiemy dokładnie, czego chcą. Nie wiemy nawet, czy rzeczywiście zamierzają zdobyć nasze miasto. Jakże więc możemy z nimi pertraktować?
– Są zagrożeniem. Żadne wojsko nie traci czasu na ćwiczenia z dala od swego kraju.
Z każdym dniem żołnierzy przybywało i namiestnik wyobrażał sobie ilość wody, potrzebną by nasycić tylu mężów. Już wkrótce miasto będzie bezbronne wobec obcej armii.
– Czy możemy zaatakować teraz? – zapytał kapłan dowódcę.
– Tak, możemy. Wprawdzie stracimy wielu ludzi, lecz miasto będzie uratowane. Ale decyzję trzeba podjąć szybko.
– Nie powinniśmy tego robić – zwrócił się Eliasz do namiestnika. – Bogowie Piątej Góry zapewnili mnie, że mamy jeszcze czas na znalezienie pokojowego rozwiązania.
Choć namiestnik słyszał rozmowę kapłana z Izraelitą, udał że wierzy jego słowom. Było mu wszystko jedno, czy Sydon i Tyr znajdą się pod fenickim, kanaanejskim czy asyryjskim panowaniem. Ważne było jedynie, by miasto nadal mogło handlować swymi towarami.
– Zaatakujmy – nalegał kapłan.
– Poczekajmy jeszcze jeden dzień – poprosił namiestnik – a być może sprawy same się rozwiążą.
Musiał zdecydować, co robić. Zszedł z murów i skierował się do pałacu. Poprosił Izraelitę, by mu towarzyszył.
Po drodze przyglądał się mijanym ludziom: pasterzom pędzącym owce w góry, wieśniakom idącym w pole, by wyrwać suchej ziemi trochę pożywienia dla siebie i bliskich. Wojownicy ćwiczyli, jacyś dopiero co przybyli handlarze rozkładali swe towary na placu. Choć było to niewiarygodne, Asyryjczycy nie zamknęli szlaku handlowego wiodącego przez dolinę i kupcy nadal kursowali z towarami, płacąc miastu podatki od przejazdu.
– Dlaczego teraz, gdy zgromadzili potrzebne siły, nie zamykają szlaku? – zastanawiał się Eliasz.
– Asyryjskiemu imperium potrzebne są towary, które docierają do portów Sydonu i Tyru – odparł namiestnik. – Gdyby kupcy poczuli zagrożenie, przerwaliby dostawy, a skutki okazałyby się poważniejsze niż klęska militarna. Musi istnieć jakiś sposób na uniknięcie wojny.
– Tak – rzekł Eliasz. – Jeśli chcą wody, możemy im ją sprzedać.
Namiestnik nic nie odpowiedział. Zrozumiał jednak, że może wykorzystać Izraelitę jako broń przeciwko tym, którzy pragną wojny. Eliasz był przecież na szczycie Piątej Góry, nie przeląkł się bogów i gdyby kapłan zamierzał dalej upierać się przy walce z Asyryjczykami – tylko on mógł mu się sprzeciwić. Zaproponował, aby przeszli się razem i porozmawiali.
Kapłan stał nieruchomo, obserwując wroga z wysokości murów.
– Co mogą zrobić bogowie, by powstrzymać najeźdźców? – spytał dowódca.
– Złożyłem ofiary u stóp Piątej Góry. Prosiłem o to, by władca stał się odważniejszy.
– Powinniśmy zrobić tak jak Jezabel i zgładzić proroków. Tego, jeszcze wczoraj skazanego na śmierć Izraelitę, namiestnik wykorzystuje dziś, by przekonać ludzi do zaniechania myśli o wojnie.
Dowódca spojrzał w stronę góry.
– Możemy zabić Eliasza. I użyć moich żołnierzy, by odsunęli namiestnika od władzy.
– Rozkażę zgładzić Eliasza – odparł kapłan. – Jeśli zaś chodzi o namiestnika, to niewiele możemy zdziałać: jego ród sprawuje władzę od wielu pokoleń. Rządził nami jego dziad, potem władzę pochodzącą od bogów przekazał jego ojcu, teraz kolej przeszła na niego.
– Dlaczego tradycja nie dopuszcza, abyśmy mogli oddać ster w ręce człowieka, który działałby skuteczniej?
– Tradycja służy zachowaniu porządku świata. Jeśli ją złamiemy, świat się skończy.
Kapłan rozejrzał się dokoła. Niebo i ziemia, góry i dolina, każda cząstka spełniała to, co zostało jej przypisane. Czasami ziemia drżała w posadach, kiedy indziej znów – jak teraz – nadchodziła długotrwała susza. Ale gwiazdy świeciły na niebie, a słońce nie spadało na ludzkie głowy. A wszystko dlatego, że po Potopie, ludzie pojęli, iż nie wolno im zakłócać porządku świata.
W przeszłości istniała tylko Piąta Góra. Bogowie i ludzie żyli razem, przechadzali się po rajskich ogrodach, rozmawiali ze sobą i śmiali się. Lecz ludzie zgrzeszyli i bogowie chcieli ich wygnać. Nie mieli jednak gdzie, więc wokół góry stworzyli Ziemię, by tam zepchnąć wygnańców, mając nad nimi pieczę, i wszystko urządzając tak, by zawsze pamiętali o tym, że na Piątej Górze, u bogów, było im lepiej.
Jednak postarali się, aby możliwość powrotu pozostała otwarta, bo jeśli ludzkość nie zboczy z wytyczonej drogi, to będzie mogła wejść z powrotem na szczyt góry. Kapłani i władcy, za sprawą bogów, mieli czuwać, by nikt nigdy nie zapomniał o tej możliwości, by zawsze ożywiała ona ludzką wyobraźnię.
Wszystkie narody wierzyły w to samo – jeśli rody namaszczone przez bogów zostaną odsunięte od władzy, skutki będą straszne. Nikt już nie pamiętał, dlaczego właśnie te rody zostały wybrane, ale wszyscy wiedzieli, że łączą ich więzy pokrewieństwa z bogami. Akbar istniał od setek lat i zawsze władali nim przodkowie obecnego namiestnika. Miasto wielekroć było atakowane, przechodziło w ręce barbarzyńców, ale z biegiem czasu najeźdźcy sami odchodzili lub byli wypierani. Powracał odwieczny porządek, a ludzie zaczynali żyć jak dawniej.
Obowiązkiem kapłanów było zachowanie tego porządku, bowiem świat miał swoje przeznaczenie i rządził się swoimi prawami. Czas, gdy starano się zrozumieć bogów, już minął. Teraz nastała epoka poszanowania i wypełniania ich woli. A bogowie byli kapryśni i z łatwością wpadali w gniew.
Bez obrzędu zbiorów, ziemia nie rodziłaby owoców. Gdyby zapomniano o składaniu ofiar, miasto nawiedziłyby śmiertelne choroby. Gdyby znowu sprowokowano boga Czasu, sprawiłby, że pszenica przestałaby rosnąć a ludzie mnożyć.
– Spójrz na Piątą Górę – odezwał się kapłan do dowódcy. – Z jej szczytu bogowie rządzą doliną i otaczają nas opieką. Mają dla Akbaru swój boski plan. Cudzoziemiec zginie albo wróci do swej ziemi, namiestnik pewnego dnia umrze, a jego syn okaże się mądrzejszy – to, co przeżywamy teraz, jest tylko przejściowe.
– Trzeba nam nowego władcy – rzekł dowódca. – Jeśli będziemy tak bezczynnie czekać, zniszczą nas.
Kapłan wiedział, że tego właśnie pragną bogowie, by położyć kres zagrożeniu, jakie niosło pismo z Byblos. Ale nic nie odpowiedział. Cieszyła go myśl, że władcy czy tego chcieli, czy nie, wypełniali zawsze zamysły wszechświata.