Выбрать главу

Już od jakiegoś czasu Eliasz podejrzewał, że dowódca kłamie o liczebności wroga, ale uznał, że zadziała to na jego korzyść. Gdy stosunek sił osiągnie poziom krytyczny, łatwiej mu będzie przekonać lud, że pokój jest jedynym rozwiązaniem.

Rozmyślając o tym, poszedł w stronę placu, gdzie co tydzień pomagał mieszkańcom w rozstrzyganiu ich sporów. Zwykle były to błahe sprawy zwaśnionych sąsiadów, starców, którzy nie chcieli dalej płacić podatków, kupców pokrzywdzonych w interesach.

Na placu był już namiestnik. Pojawiał się tam od czasu do czasu, aby przyglądać się Eliaszowi w działaniu. Niechęć, jaką Izraelita czuł do namiestnika, zniknęła bezpowrotnie. Przekonał się, że chociaż nie wierzył on w życie duchowe i niezwykle bał się śmierci, był człowiekiem mądrym, starającym się tłumić problemy w zarodku. Często korzystał z powagi swego autorytetu, by nadać decyzjom Eliasza moc prawa. Niekiedy nie zgadzał się z jego wyrokami, lecz z biegiem czasu Eliasz przekonywał się, że w takich wypadkach racja leżała po stronie namiestnika.

Akbar był wzorem dla miast fenickich. Namiestnik wprowadził sprawiedliwszy system podatkowy, zlecił naprawę ulic, umiał mądrze gospodarować zyskami płynącymi z ceł nałożonych na towary. Pewnego razu Eliasz zwrócił się do niego o wydanie zakazu picia wina i piwa, bowiem większość sporów, które musiał łagodzić, wywoływali pijani mieszkańcy. Namiestnik odparł mu na to, że to właśnie oni zaświadczają o świetności miast. Tradycja głosiła, że bogowie radowali się, gdy człowiek porzucał troski po całym dniu pracy i zawsze otaczali opieką pijaków. Poza tym region ten słynął z produkcji najlepszych na świecie win, lecz cudzoziemcy zaczęliby w to wątpić, gdyby sami mieszkańcy nie kosztowali własnych trunków. W końcu Eliasz pogodził się z decyzją namiestnika i koniec końców musiał przyznać, że ludzie weseli pracują lepiej.

– Nie musisz aż tyle pracować – zwrócił się namiestnik do Eliasza, nim ten rozpoczął swe codzienne zajęcia. – Doradcy pomagają rządzącym, dzieląc się z nimi swoimi opiniami.

– Tęsknię za ziemią rodzinną i pragnę tam wrócić. Gdy działam z zapałem, czuję się potrzebny i zapominam, że jestem tu obcy – odparł.

“I udaje mi się lepiej zapanować nad moją miłością do niej" – pomyślał sobie w duszy.

Działalność Eliasza zaczęła się cieszyć dużą popularnością i coraz częściej otaczał go tłum gapiów. Przychodzili starcy, którzy nie mieli już sił do pracy w polu, by oklaskiwać, bądź wygwizdywać, wyroki Eliasza, przychodzili ci, którzy byli bezpośrednio zainteresowani rozpatrywanymi sprawami – albo jako strona pokrzywdzona albo skarżąca. Dla zabicia czasu przychodziły też kobiety i dzieci.

Izraelita zajął się sprawami ludzi oczekujących tego przedpołudnia na jego sąd. Pierwsza dotyczyła pewnego młodego pasterza, któremu przyśnił się skarb ukryty gdzieś w okolicy egipskich piramid i który, aby go odnaleźć potrzebował pieniędzy na podróż. Eliasz nigdy nie był w Egipcie, ale wiedział, że to odległy kraj. Wytłumaczył młodzieńcowi, że trudno mu będzie uzyskać potrzebne środki z datków, ale jeśli sprzeda owce, by okupić cenę swego marzenia, wtedy z pewnością odnajdzie to, czego szuka.

Następna dotyczyła kobiety, która pragnęła zgłębić tajniki izraelskiej sztuki magicznej. Eliasz odpowiedział jej, że nie jest mistrzem magii lecz jedynie prorokiem.

A w chwili gdy szukał polubownego rozwiązania w sprawie pewnego wieśniaka, który zelżył cudzą żonę, jakiś żołnierz utorował sobie drogę w ciżbie i podszedł do namiestnika.

– Nasz patrol pochwycił szpiega – odezwał się przybyły, ocierając pot z czoła. – Już go tu prowadzą!

Tłum zafalował, nigdy jeszcze nie asystował przy sądzeniu szpiega.

– Skazać go na śmierć! – zawołał ktoś. – Śmierć wrogom!

Wszyscy obecni wrzaskiem wyrazili swoje poparcie. W okamgnieniu wieść obiegła całe miasto i plac wypełnił się po brzegi. Eliasz ledwo mógł dokończyć pozostałe sprawy, ciągle mu przerywano, ludzie domagali się, by natychmiast przyprowadzono obcego.

– Nie mogę sądzić takich spraw – mówił do ludzi. – To należy do władz Akbaru.

– Po co tu przyszli ci Asyryjczycy? – krzyknął ktoś z tłumu. – Czy nie widzą, że żyjemy w pokoju od wielu pokoleń?

– Na co im nasza woda? – pytał inny. – Dlaczego zagrozili naszemu miastu?

Już od miesięcy nikt nie ośmielał się mówić publicznie o obecności wroga. Choć wszyscy wiedzieli, że namiotów asyryjskich przybywa, a kupcy nawoływali do natychmiastowego rozpoczęcia pokojowych rokowań, to jednak nikt w Akbarze nie dopuszczał do siebie myśli, że grozi mu naprawdę wojna. Wygrana kiedyś potyczka z jakimś nic nie znaczącym plemieniem, wojną nie była. To czym jest wojna, przechowali w pamięci tylko kapłani. To oni wspominali o państwie egipskim, jego koniach, rydwanach wojennych i bogach pod postaciami zwierząt. Ale to wszystko działo się dawno temu. Dziś Egipt nie był już liczącym się krajem, a smagli, mówiący osobliwym językiem wojownicy, powrócili do siebie. Teraz to Tyryjczycy i Sydończycy niepodzielnie panowali na morzach i rozszerzali swe imperium nie w boju, choć umieli się bić, lecz nową formą walki – handlem.

– Dlaczego ludzie są tak wzburzeni? – zapytał namiestnik Eliasza.

– Bo czują, że coś się zmieniło. Wiesz równie dobrze jak ja, że od dziś Asyryjczycy mogą zaatakować w każdej chwili, a dowódca kłamie o sile wroga.

– Musiałby być szalony, aby wyjawić komuś prawdę! Zasiałby tylko panikę.

– Ludzie wyczuwają zbliżające się niebezpieczeństwo i zachowują się wtedy w dziwny sposób – mają przeczucia, wietrzą coś w powietrzu. Próbują oszukać samych siebie z obawy, że nie podołają sytuacji. Mieszkańcy Akbaru łudzili się do dziś, ale właśnie nadszedł czas, by stanąć twarzą w twarz z prawdą. Przyszedł kapłan.

– Chodźmy do pałacu. Trzeba zwołać Radę Akbaru. Dowódca jest już w drodze.

– Nie rób tego – odezwał się półgłosem Eliasz do namiestnika. – Oni zmuszą cię do tego, czego nie chcesz.

– Chodźmy – nalegał kapłan. – Przechwycono szpiega i należy podjąć natychmiastowe środki ostrożności.

– Zarządź sąd w obecności mieszkańców – wyszeptał Eliasz. – Ludzie ci pomogą, bo w głębi ducha pragną pokoju, choć głośno domagają się wojny.

– Przyprowadźcie tutaj tego człowieka – rozkazał namiestnik.

Mieszkańcy krzyknęli z radości, że po raz pierwszy będą mogli uczestniczyć w jawnych obradach.

– Nie możemy tego zrobić! – zaoponował kapłan. – To delikatna sprawa i trzeba ją rozwiązać w spokoju!

Rozległy się gwizdy i okrzyki protestu.

– Przyprowadźcie go tutaj – powtórzył namiestnik. – Sąd odbędzie się tu, na tym placu, pośród ludu. Pracujemy razem, by przekształcić Akbar w dostatnie miasto, i razem będziemy sądzić tych, którzy nam zagrażają.

Decyzja została przyjęta burzą oklasków. Pojawiła się grupa akbarskich wojowników ciągnących za sobą półnagiego, zbroczonego krwią człowieka. Musieli go nieźle obić, nim go przywlekli.

Zapadła przytłaczająca cisza, przerywana tylko pochrząkiwaniem świń i nawoływaniami dzieci bawiących się po drugiej stronie placu.

– Dlaczego pobiliście jeńca? – wykrzyknął namiestnik.

– Odgrażał się – odparł jeden ze strażników. – Mówił, że nie jest szpiegiem. Że przyszedł tu, by rozmawiać z tobą.

Namiestnik rozkazał, by dostarczono trzy krzesła. Słudzy przynieśli mu również płaszcz sprawiedliwości, który nakładał zazwyczaj podczas obrad Rady Akbaru.

Namiestnik i kapłan zajęli miejsca. Trzecie krzesło przeznaczone było dla dowódcy, który jeszcze nie przyszedł.

– Ogłaszam uroczyście otwarcie obrad sądu miasta Akbar. Niechaj podejdzie starszyzna.